Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Później akom- paniuje królowej przy śpiewaniu arii, towarzyszy na fortepianie fleciście, wreszcie, improwizując wzruszającą melodię do istniejącego już basu z arii Haendla, budzi najwyższy zachwyt wśród słuchaczy. King George pe- łen jest podziwu i mówi do swej małżonki: — That is very matchless!ł A zwracając się do ojca cudownego dziecka: — Syn wasz opanował swą profesję na miarę czter- dziestoletniego kapelmistrza. Czegóż tedy po dojściu do tych lat dokona! Życzliwe przyjęcie u dworu zachęciło Leopolda Mo- zarta do publicznego koncertu, który urządził 5 czerwca, zaraz po urodzinach króla, a ponieważ przybyła elita towarzyska, występ ów stał się kulminacyjnym punktem nie tylko z uwagi na sukces artystyczny, lecz i na do- chody, znacznie przewyższające wszystkie dotychczaso- 1 [To niezrównanell 74 we. Wolfgang w dowód wdzięczności dał w dzień Piotra i Pawła koncert dobroczynny z wysokimi cenami wstę- pu, produkując się jedynie na organach i budząc dzięki temu jeszcze większy podziw. Mały Mozart stał się tematem dnia w Londynie, a wszyscy znawcy muzyki twierdzili zgodnie, iż odkąd istnieje świat, nie spotkano równie niezwykłej, przedwczesnej dojrzałości. Lecz na te jasne wydarzenia pada posępny cień. Wkrótce po owym koncercie Leopold Mozart zapada na niebezpieczne zapalenie gardła; niebawem choroba ogar- nia go całego. Dla rodziny rozpoczynają się tygodnie pełne troski, gdy zaś w połowie lata z pomocą lekarzy kryzys mija i pacjent nie ma już gorączki, czuje się tak osłabiony i wycieńczony, że leczący go medykus doradza jeszcze rekonwalescencję na wsi. Przeprowadzają się więc do pięknie tuż obok miasta, nad Tamizą położonej wsi Chelsea, gdzie zamożni mieszkańcy Londynu zwykli spędzać lato. Dla Wolfganga owe miesiące letnie są okresem wytę- żonej twórczości. Ponieważ choroba ojca uniemożliwia muzykowanie, chłopak z prawdziwą zaciekłością rzuca się na kompozycję. Jako ciąg dalszy prób paryskich powstaje około pół tuzina sonat fortepianowych z akom- paniamentem skrzypiec, gdzie wyczuć można jeszcze wpływ Schoberta. Ale już włącza się wpływ nowy za pośrednictwem Jana Chrystiana Bacha. Ów mistrz o na- der subtelnej i wrażliwej, niemal kobiecej naturze przy- wiózł z Włoch, gdzie przed przeniesieniem się do Lon- dynu był organistą katedry w Mediolanie, wyraźną skłonność do przyjemnych, płynnych melodii, z pewny- mi tendencjami do melancholijnej zadumy. Polot i wdzięk charakteryzują jego kompozycje. Cudowne dziecko już przy pierwszym spotkaniu u dworu wy- warło nań wielkie wrażenie, a ponieważ i Wolferl darzy go gorącą dziecinną serdecznością i przejawia nienasy- cone pragnienie wiedzy, niebawem stają się przyjaciół- mi. Bach życzliwie opiekuje się gorliwym chłopcem, 75 przy wspólnym muzykowaniu uczy go pewnych chwy- tów technicznych, wskazuje na małe nieporadności lub szorstkości wyrazu w jego kompozycjach, podsycając w ten sposób twórczą ambicję dziecka i pragnienie na- śladowania nauczyciela. Sonaty i inne utwory napisane w Chelsea uzyskują więc dzięki temu kształty płynne, lekkie, pełne elegancji. Podczas owej letniej idylli po- wstaje także sonata na cztery ręce, przeznaczona spe- cjalnie na koncerty dla małego kompozytora i jego siostry, a Bach podziwia ją tak szczerze, że sam po- dejmuje próbę napisania podobnego utworu. Ośmielony dziecinną niemal łatwością, z jaką nuty płyną mu spod pióra, a może też zachęcony przez przy- jaciela, odważa się Wolfgang zająć nawet muzyką orkiestrową; pisze w krótkich odstępach czasu dwie zdradzające wyraźnie wpływ Bacha symfonie na smycz- kową orkiestrę z dodatkiem dwóch obojów i dwóch rogów. Późną jesienią rodzina Mozartów opuszcza urocze Chelsea, ponownie przenosząc się do miasta. Leopold spodziewa się, że zima z nawiązką wynagrodzi straty poniesione podczas przymusowego odpoczynku. Myli się jednak: zapowiedziane akademie nikogo już nie nęcą. Chcąc powetować braki, ucieka się do owej jarmarcznej metody, która tak bardzo nie podobała się hrabinie Aurorze; przyciąga jednak zaledwie kilku ciekawskich, zraża natomiast wszystkich prawdziwych entuzjastów muzyki. Na domiar złego nadchodzi przykry list od Schachtnera, zawierający wiadomość, że arcybiskup jest niesłychanie wzburzony z racji samowolnego przedłuże- nia urlopu, że groził dymisją. Leopold Mozart, zły już wskutek braku nowych dochodów, wpada w furię i śmie- jąc się szyderczo, oznajmia, że zdoła uprzedzić ową dymisję — sam z funkcji swej zrezygnuje. Wprawia to Annerl w niesłychany popłoch: — Poldi, w gniewie mówisz inaczej, niż myślisz. Serce by cię bolało, gdybyś doprawdy zrobił tak, jakeś 76 powiedział. O dzieciach wolę już nie wspominać. A ar- cybiskup też wcale tej sprawy tak nie traktuje. Tylko że czas nam pomyśleć wreszcie o powrocie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A jeżeli Anglicy powia- dają: „my home my castle" ł — ja twierdzę, że „moja izdebka to mój świat". Tak to łagodząco mama Mozartowa snuje nić rozważ- nych napomnień; istotnie też uspokaja wzburzenie Leo- polda i potrafi wymóc na nim rezygnację z zaplanowa- nej podróży do Italii oraz z zaproszenia do Holandii. Lecz gdy rodzina Mozartów znajduje się już w drodze do Dover, by stamtąd przez Paryż powrócić do domu, następuje coś nieoczekiwanego. Dogania ich poseł ho- lenderski i przy pomocy ponętnych obietnic, a także próśb dzieci, ciekawych nowego kraju, udaje mu się, ku strapieniu matki, w końcu przekonać ojca, który oświadcza krótko i węzłówato: — Voila, monsieur 1'ambassadeur, dziękuję za waszą inwitację: z Calais pojedziemy do Hagi. XVII Owej podróży do Holandii zła jakaś przyświeca gwiaz- da. Pobyt, przewidziany najwyżej na dwa miesiące, roz- ciąga się wskutek nieszczęśliwych a nieprzewidzianych okoliczności na przeszło pół roku. Już w drodze ojciec i syn cierpią na przewlekłe przeziębienia; ledwo przy- byli do Hagi, Nannerl zapada na zapalenie płuc, które przywodzi ją niemal na skraj grobu; zanim zaś ona całkowicie dochodzi do zdrowia, ta sama choroba ata- kuje Wolfganga, dręcząc go przez kilka tygodni, a w ro- dzicach budząc lęk i trwogę