Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie mogę was do niczego zmuszać i nawet nie mam takiego zamiaru. Zaległa niemal zupełna cisza. Potem kilka osób oddzieliło się od grupy i zaczęło pakować swoje rzeczy osobiste. W ich ślady szło coraz więcej ludzi. Serce waliło mu mocno. Popchnął lekko Miliko w kierunku ich kwatery, żeby zebrać tych kilka rzeczy z ich dobytku, które mogli ze sobą zabrać. Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Coś mogło się między nimi zacząć. Mogli wydać jego i Miliko nowym właścicielom, jeśliby się tu zjawili, i zyskać w ten sposób przychylność opozycji. Mogli to zrobić. Nie byli do nich zbytnio przywiązani... a Q i robotnicy kwaterujący poza kopułą główną... O jego rodzinie... ani słowa. Ojciec przesłałby jakąś wiadomość, gdyby mógł. Gdyby mógł. - Pośpiesz się - powiedział do Miliko. - Wieść o tym rozniesie się stąd na wszystkie strony. Wsunął do kieszeni jeden z ręcznych pistoletów używanych tylko w bazie i porwał z wieszaka swoją najcieplejszą kurtkę; zabrał całe pudełko cylindrów do maski do oddychania, wziął menażkę i siekierę z krótkim styliskiem. Miliko zabrała nóż i dwa zrolowane koce i wyszli do pomieszczenia głównego, gdzie personel składał gorączkowo koce pośrodku podłogi. Przeszli między zaaferowanymi ludźmi. "Wymontować z tego złącze." Wydawał kolejne polecenia, a mężczyźni i kobiety zabrali się do ich wykonywania - jedni pobiegli do łazików terenowych, inni zajęli się drobnymi aktami sabotażu. - Szybciej - krzyknął do nich. - Za piętnaście minut ruszamy. - A Q? - spytała Miliko. - Co z nimi zrobimy? - Postawimy ich przed tym samym wyborem. Chodźmy tam. Przedstawimy sprawę stałym robotnikom, jeśli jeszcze się nie dowiedzieli. Przeszli przez jedne drzwi śluzy, wyszli drugimi na zewnątrz i po drewnianych stopniach wspięli się w spowity mrokiem nocy chaos ludzi biegających we wszystkich kierunkach tak szybko, jak pozwalała im na to ograniczona wydajność masek do oddychania. Rozległ się warkot zapuszczanego silnika łazika. "Uważaj!" wrzasnął do Miliko, gdy doszli do miejsca, gdzie ich drogi rozchodziły się. Skierował się w dół wysypaną skalnym tłuczniem ścieżką, zszedł w dolinkę i zaczął się wspinać po stoku wzgórza zajmowanego przez Q, tam gdzie przez plastikową powłokę sztukowanej kopuły o nieregularnych kształtach prześwitywało bladożółte światło. Ludzie z Q wylegli już na zewnątrz; byli ubrani i nie widać było po nich, aby spali tej nocy więcej od innych. - Konstantin! - wrzasnął ten, który pierwszy go zauważył i wieść o jego przybyciu przeniknęła do wnętrza kopuły z szybkością zatrzaskiwanych drzwi. Wszedł między nich z duszą na ramieniu. - Chodźce tu, wyjdźcie wszyscy przed kopułę - wrzasnął i zaczęli wysypywać się na zewnątrz z coraz głośniejszym pomrukiem gęstniejącego tłumu, dopinając po drodze kurtki i poprawiając maski. Nie minęło kilka chwil, kiedy kopuła zaczęła flaczeć, a śluza wciąż wydychała na zewnątrz powietrze ciepłymi podmuchami wraz z potopem ciał, które zaczynały go otaczać coraz większym kręgiem. Byli zupełnie spokojni, cichy gwar i to wszystko; milczenie niepokoiło ich. - Odchodzimy stąd - zaczął Emilio. - Nie dostajemy ze stacji żadnych wiadomości i nasuwa się podejrzenie, że tam na górze jest już Unia; ale pewności nie mamy. - Rozległy się okrzyki niepokoju, ale część słuchających uciszyła tych, którzy się z nimi wyrywali. - Jak powiedziałem, nie jesteśmy tego pewni. Znajdujemy się w szczęśliwszym położeniu niż stacja; mamy pod nogami twardy grunt, mamy co jeść; i jeśli zachowamy rozwagę mamy czym oddychać. Ci z nas, którzy przebywają tu od dłuższego czasu, wiedzą, jak sobie radzić nawet na otwartej przestrzeni. Macie ten sam wybór, co my. Albo zostać tutaj i pracować dla Unii, albo przyłączyć się do nas. Tam, dokąd idziemy, nie będzie łatwo i nie polecałbym tej wyprawy ludziom starszym i nieletnim, ale z drugiej strony nie mogę was zapewnić, że tutaj będzie bezpieczniej. Opuszczając bazę mamy szansę, że pogoń za nami uznają za zbyt kłopotliwą. O to właśnie chodzi. Nie uszkodziliśmy żadnej z maszyn niezbędnych wam do przeżycia. Jeśli chcecie, ta baza jest od teraz wasza; ale chętnie zabierzemy was ze sobą. Idziemy... nieważne dokąd idziemy, jeżeli nie idziecie z nami. A jeśli zdecydujecie się pójść, to na równych z nami prawach. Decydujcie się. Natychmiast. Zaległa martwa cisza. Był przerażony. Popełnił szaleństwo wchodząc między nich sam. Jeśli wpadną w panikę, cały obóz nie da rady ich powstrzymać. Ktoś z tyłu tłumu otworzył drzwi kopuły i nagle zapanowało ogólne poruszenie; wszyscy rzucili się z powrotem do kopuły, ktoś krzyknął, że potrzebne będą koce, że muszą zabrać wszystkie cylindry do masek, jakaś kobieta zawodziła, że nie może iść. Został na zboczu sam. Cała Q opuściła go i zniknęła w kopule. Spojrzał w kierunku innych kopuł, które opuszczali z pośpiechem zaaferowani mężczyźni i kobiety niosąc koce i inny ekwipunek. Trwała ogólna wędrówka ludów na dół, ku przełęczy między wzgórzami, gdzie wyły silniki i zapalały się reflektory. Łaziki były już gotowe do drogi. Zaczął tam schodzić z początku powoli, a potem coraz szybciej. Wpadł w bezładną ciżbę kłębiącą się wokół pojazdów. Ładowali kopułę polową i kilka zapasowych płacht plastikowych; szef personelu pokazał mu służbiście spis ładunku, jakby wybierali się w kurs zaopatrzeniowy. Niektórzy usiłowali upchnąć na łazikach swój osobisty dobytek wykłócając się z kierowcami; zjawiła się Q; niektórzy taszczyli więcej, niż im było potrzeba na Podspodziu. - Łaziki zabierają tylko podstawowe materiały - krzyknął Emilio. - Wszyscy sprawni idą pieszo; kto jest za stary albo chory, może przycupnąć na bagażach, a jak zostanie trochę miejsca, ładujcie ciężkie rzeczy... Ale wszyscy coś niosą, słyszycie? Nikt nie idzie z pustymi rękami