Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Miała na sobie jasne sprane dżinsy, niegdyś szaroniebieskie, oraz taką samą kamizelkę z mnóstwem kieszeni. Pod nią Kee- IRLANDZKI BUNTOWNIK & 1 2 5 ley włożyła obcisły sweterek koloru wiosennych żonkili. Wyraźnie lubi jasne kolory. I błyskotki, pomyślał Brian, widząc skrzące się w jej uszach małe klejnoty. Czuł zapach jej perfum. Zawsze unosił się wokół niej delikatny kobiecy zapach. Czasami tak delikatny, że trze ba było podejść bardzo blisko, żeby go poczuć. Kiedy indziej przypominał syreni śpiew, wabiący człowieka z oddali. Niezależnie od tego, do którego rodzaju należał, wy starczał, by doprowadzić mężczyznę do szaleństwa. Powinienem był trzymać się od niej z daleka, pomyślał Brian. Bóg świadkiem, że powinienem. Doszedł jednak do wniosku, że jest to tak samo prawdopodobne jak to, że któraś z jej chabet wygra Breeder's Cup. Keeley wiedziała, że Brian ją obserwuje. Powiedziało jej to mrowienie skóry. Nie mogła pozwolić sobie na nie uwagę, gdy miała sześcioro dzieci pod opieką. Cudownie jednak było mieć świadomość bliskości Briana, reakcji własnego ciała, czuć przyśpieszone bicie pulsu. Zaczynała rozumieć, czemu kobiety tak często robią z siebie idiotki dla mężczyzn. Gdy poleciła uczniom przejść z powrotem do kłusa, rozległy się jęki zawodu. Kazała im zmieniać kierunek jazdy i wreszcie jechać stępa. Brian zaczekał, aż ich za trzyma, po czym zaczął bić brawo. - Dobra robota - powiedział. - Gdyby któryś z twoich uczniów szukał pracy, przyślij go do mnie. - Mamy dzisiaj gościa. To pan Donnelly, trener z Royal Meadows. Odpowiada za konie wyścigowe - Keeley przedstawiła dzieciom Briana. 1 2 6 & IRLANDZKI BUNTOWNIK - Rzeczywiście, i zawsze mam oczy otwarte, może tra fi mi się jakiś nowy dżokej. - Ładnie mówi - szepnęła jedna z dziewczynek, ale Brian miał świetny słuch. Uśmiechnął się do niej, co wy wołało rumieniec na jej twarzy. - Tak uważasz? - Pan Donnelly przyjechał z Irlandii - wyjaśniła Keeley. Niesamowite, pomyślała, sprawia, że nawet dziesię cioletnie dziewczynki robią maślane oczy. - Mama panny Keeley też pochodzi z Irlandii. Ona też ładnie mówi. Brian spojrzał w górę i zobaczył, że chłopiec, którego zapamiętał, Willy, przygląda mu się uważnie. - Nikt nie mówi ładniej niż Irlandczycy, chłopcze. To dlatego, że wszystkich nas pocałowały wróżki. - Podobno kiedy traci się ząb, dostaje się pieniądze od Zębowej Wróżki, aleja ich nigdy nie dostałem. - Przecież to tylko twoja matka. - Dziewczynka za Willym wywróciła oczy. - Prawdziwe wróżki nie istnieją. - Może nie mieszkają w Ameryce, ale tam. skąd po chodzę, jest ich wiele. Następnym razem, gdy stracisz ząb, Willy, powiem za tobą słowo. Chłopiec otworzył szeroko oczy. - Skąd pan wie, jak mam na imię? - Pewnie powiedziała mi wróżka. Keeley robiła wszystko, by zachować powagę, gdy Wil ly wybałuszył oczy. - Zsiądźcie z koni, ostudźcie je i napójcie. Nastąpiło duże poruszenie i gwar. Willy zsiadł z konia, ale nie odchodził, trzymając w ręku wodze i przyglądając ' ' :l NTOWNIK * 127 się bacznie Brianowi. Zbyt nieufne spojrzenie jak na tak małe dziecko. Chwyciło go to za serce. Willy wziął głęboki oddech, po czym oznajmił: - Mam jeden, który się rusza. Ząb. - Doprawdy? - Nie mogąc się powstrzymać, Brian przeskoczył przez płot i przykucnął przed chłopcem. - Po każ. Willy otworzył szeroko buzię i popukał językiem w chwiejący się siekacz. - Super. Za kilka dni będziesz mógł pluć przez dziurę, która po nim zostanie. - Nie powinno się pluć. - Willy spojrzał z ukosa na Briana. - Kto tak mówi? - Panie - wtrącił inny chłopiec, Bobby. wzruszając ra mionami. - Nie lubią też bekania. - Kobiety bywają wybredne w takich sprawach. Lepiej chyba pluć i bekać w męskim towarzystwie. - Nie powinno się też biegać jak dzikie zwierzę. - Wil ly rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że Keeley nie mierzy go groźnym wzrokiem, i podciągnął rękaw ko szuli. - To mam od biegania jak dzikie zwierzę na szkol nym boisku. Poślizgnąłem się i zdarłem sobie skórę aż do krwi. Wczuwając się w swoją rolę, Brian pokiwał głową, za ciskając wargi. - Uuu, to naprawdę robi wrażenie. - Jeszcze gorzej wygląda moje kolano. A pan ma jakieś rany? - Mam niezłego siniaka. - Żeby dobrze odegrać swoją LZH » IRLANDZKI BUNTOWNIK rolę, Brian najpierw się rozejrzał, a następnie podciągnął do góry koszulę, żeby pokazać żółknący siniak na żebrach. - Uff! To musiało naprawdę boleć. Płakał pan? - Nie mogłem. Była przy tym panna Keeley. O, właś nie idzie - dodał konspiracyjnym szeptem i opuścił koszu lę, pogwizdując leniwie. - Willy, powinieneś napoić Teddy'ego