Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Roblado wychylił się na dziedziniec. — Hej, podać mi konia. Esteban niech tu natychmiast przyjdzie! — Jestem. — Chodź na górę, prędzej! Młody Indianin szybko wbiegł na taras i z uszanowaniem pod- szedł do kapitana. — Jedziemy! Wiesz gdzie... — Tak. — Ale pamiętaj, ani słowa. Inaczej zamiast nagrody czekają cię baty, a może nawet coś gorszego. Za chwilę kapitan z chłopcem opuścili warownię. Viscarra został sam. Baczny obserwator zauważyłby w jego twarzy dziwną zawzię- tość pojawiającą się za każdym razem, gdy jego spojrzenie przypad- kowo padało na wzgórze Ninny Perdidy. — Alter ego — dosłownie drugi ja; bliski przyjaciel, powiernik, zaufany zastępca 5. 67 Rozdział XXIV Dostawcy bizonich ozorów Roblado jechał blisko pół mili drogą prowadzącą z miasta do górzystej równiny, potem skręcił w wąską ścieżkę służącą za przej- ście dla pastuchów i myśliwych i wreszcie dotarł na miejsce. Mulat i Zambo byli dostawcami nadzwyczaj delikatnej potrawy, za jaką uważano bizonie ozory przygotowywane w specjalny sposób, przy czym — aby odpowiadały wymogom kulinarnym — należało to uczynić natychmiast po zabiciu byka. Ich szałas stał u podnóża skały. Dach z jednej strony opierał się o wzgórze, z drugiej o pień jukki, gęsto rozrosłej dookoła palmy. Drzewo to jest bardzo pożyte- czne, gdyż jego liście służą do zrobienia dachu, z drewna sporządza się drzwi, okna i inne przedmioty niezbędne w domu. Postawienie takiego mieszkania nie kosztowało mężczyzn ani pie- niędzy, ani wielkich trudów. Za tylną ścianę posłużyła prostopadła skała, na której długie ciemne pasmo znaczyło ślad dymu, ulatujące- go nie z komina, lecz przez otwór w ścianie. Trzy inne ściany wykonane zostały z lian i specjalnych gałęzi, byle jak zlepionych gliną. Wejście znajdowało się z boku, przy samej skale, okno nato- miast zrobiono od frontu, aby myśliwi mogli widzieć przybyszów. Lepiankę rzadko odwiedzano, a to z tej prostej przyczyny, że właściciele nie mieli wielu znajomych, poza tym, ukryta wśród gór i drzew, stała daleko od uczęszczanych szlaków. Na niewielkim podwórku, ogrodzonym ociosanymi kamieniami, pasły się trzy wychudzone muły i dwa mustangi w nie lepszym stanie. Do podwórza przytykało coś w rodzaju ogródka albo mó- wiąc dokładniej miejsce, które niegdyś było ogrodem, lecz z braku starań zarosło najróżnorodniejszym zielskiem. W jednym tylko kącie można było zauważyć ślady pracy, gdzie łodygi kukurydzy, nierów- no rozmieszczone, sterczały pomiędzy łopiastymi liśćmi melonów i dyń. Pół tuzina psów, podobnych do wilków, wałęsało się dokoła chaty, a pod występem skały leżały porzucone stare juki. Na piono- wej żerdzi wisiały kawały słoniny, dwie uzdy, dwa używane siodła i worki z angielskim pieprzem. Wewnątrz chaty dwie brudne Indianki miesiły ciasto na chleb 68 i piekły tasajo* na ogniu, który płonął pomiędzy dwoma kamienia- mi przy ścianie skały. Tuż stały rzędem gliniane garnki i rozcięte tykwy służące za talerze. Druga, lepsza izba tej lepianki była przy- strojona zwierzęcymi skórami, łukami i kołczanami. W kącie wisiały też dwa długie noże, prochownica, torby i inne przedmioty niezbę- dne dla myśliwego Gór Skalistych. Dalej złożone były długie kopie, karabin i hiszpański sztucer. Wyżej wzniesione płaskie kamienie służyły za łóżka gospodarzom. Rybackie i myśliwskie sieci dopełnia- ły umeblowania. Roblado znalazł gospodarzy na zewnątrz chaty. Mulat Manuel niedbale rozwalony siedział na ziemi, a Zambo Pepe kołysał się na huśtawce zawieszonej pomiędzy dwoma drzewami zgodnie ze zwy- czajem swej ojczyzny. Kapitan z przyjemnością patrzył na tych osob- ników, których fizjonomia nie spodobałaby się nikomu na pierwszy rzut oka. Spotykał ich już przedtem, lecz nigdy nie przychodziło mu do głowy, aby się im przyglądać. Teraz na widok śniadych, ponu- rych twarzy i atletycznie rozwiniętych muskułów pomyślał, że takich ludzi mu potrzeba. Sądząc po ich posturze każdy z nich łatwo mógł pokonać takiego przeciwnika jak Carlos; przewyższali go wzrostem i siłą. Mulat był wyższy od towarzysza, a także silniejszy, kolor skóry miał żółtoma- towy, brodę rzadką i zwichrzoną, wargi grube i czerwone jak u Ne- grów. Duże zęby przywodziły na myśl kły wilka. Szerokie czarne brwi zwieszały się nad wpadłymi oczyma, których białka pokrywały żółtawe plamy. Nos miał szeroki, spłaszczony. Duże uszy chowały się pod kręconymi włosami, nakrytymi jak hełmem chustą, która od dawna nie widziała mydła. Na czoło wymykały mu się spod nakrycia kosmyki włosów. Uderzała w jego fizjonomii dzikość i okrucieństwo. A z rysów wyzierała odwaga, łotrostwo i brak wszelkich uczuć ludzkich. Ubranie Mulata niewiele różniło się od zwykłego stroju stepowych myśliwych, uszytego z sukna i skóry. Oryginalne nakrycie głowy, właściwe dawnym niewolnikom Marronów, pozostało jako pamiątka południowych stanów amerykańskich