Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Znajduje się tam całkiem spora wyżyna, pagórki gęsto usłane naturalnymi kryjówkami, z dość łatwym dostępem z jednego na drugi. Dobre miejsce do zmontowania zażartej obrony, jeszcze lepsze do zamknięcia się w potrzasku. — Dlaczego? Wskazał na linie dwóch rzek. — Pozwól się do nich przyprzeć, a zawiśniesz nad wysokimi urwiskami koryta rzeki. Nie ma łatwego przejścia na drugą stronę, nie ma osłony dla wycofujących się oddziałów. Począwszy od przeciwległego brzegu jednej i drugiej rzeki przez całą drogę do Josephstown rozciągają się prawie bez przerwy otwarte tereny rolnicze. — Jego palec cofnął się z punktu, w którym spotykały się linie rzek, przez ciemny trójkącik aż do otaczających go jasnych kształtów i kółeczek. — Z drugiej strony, dostęp do tego terytorium od naszej strony również wiedzie przez teren otwarty... wąskie pasy ziemi uprawnej, urozmaicone mnóstwem ba-gnisk i mokradeł. Jeśli tutaj dojdzie do bitwy, będzie to niewygodna pozycja dla obu dowódców. Ten, który pierwszy zmuszony będzie włączyć bieg wsteczny, znajdzie się szybko w opałach. — Czy macie zamiar przyjąć walną bitwę? — To zależy. Black wysłał swoje lekkie czołgi naprzód. Teraz wycofuje się na wyżynę w widłach rzecznych. Górujemy nad nim znacznie, jeśli chodzi o liczebność i wyposażenie. Nie mamy powodu, by nie pójść za nim, przynajmniej póki on sam znajduje się w pułapce... — Janol przerwał. — Żadnego powodu? — Żadnego... z taktycznego punktu widzenia. — Janol krzywo popatrzył na ekran. — Nie możemy wpaść w tarapaty, chyba że zostalibyśmy zmuszeni do nagłego odwrotu. A to mogłoby się zdarzyć tylko wtedy, gdyby Black zyskał nagle jakąś znaczną przewagę taktyczną, która uniemożliwiłaby nam pozostanie tutaj. Przyjrzałem mu się z profilu. — Taką, jak utrata Graeme'a? — spytałem. 188 Popatrzył na mnie spod oka. — Nie ma takiego niebezpieczeństwa. Nastąpiła pewna zmiana w poruszeniach i głosach otaczających nas ludzi. Obydwaj odwróciliśmy się i patrzyliśmy. Wszyscy gromadzili się wokół ekranu. Przesunąłem się razem z tłumem — i spoglądając przez ramię dwom oficerom sztabowym Graeme'a, ujrzałem na ekranie obraz trawiastej łączki, otoczonej lesistymi wzgórzami. Na samym środku łąki, obok ustawionego na trawie długiego stołu, powiewała swym czarnym krzyżem na białym tle flaga Zaprzyjaźnionych. Po obu stronach stołu znajdowały się składane krzesła, lecz jedyna osoba tam obecna — oficer z Zaprzyjaźnionych — stała u przeciwległego jego krańca, jak gdyby w oczekiwaniu. Wzdłuż skraju lasu łagodnie opadającego po zboczach wzgórz, gdzie z krańcem łąki sąsiadowały dęby różnokształtne, rosły krzaki bzów; lawendowe kwiecie zaczynało brązowieć i ciemnieć, gdyż ich pora kwitnienia miała się ku końcowi. Tylko taką różnicę przyniosły ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Z boku, po lewej stronie ekranu, widać było szarą betonową szosę. — Znam to miejsce... — zacząłem mówić, obracając się do Janola. — Cicho! — przerwał mi, kładąc palec na ustach. Wszyscy wokół nas pogrążyli się w ciszy. Przede mną z przodu naszej grupy słychać było pojedynczy głos. — ... to stół negocjacyjny. — Czy połączyli się z nami? — zapytał Kensie. — Nie, panie komandorze. — Chodźmy zatem zobaczyć. Na czele grupy powstało zamieszanie. Grupa zaczęła się łamać i ujrzałem, jak Kensie i Padma odmaszerowują w kierunku miejsca, gdzie stały zaparkowane poduszkowce. Przepchnąłem się przez rzednący tłum wprawnie jak doręczyciel pozwów sądowych i pobiegłem ich śladem. Słyszałem, jak Janol wykrzykuje coś za mną, lecz nie zwróciłem na to uwagi. Wnet byłem za Kensiem i Padmą, którzy odwrócili się do mnie. — Chcę iść z wami — powiedziałem. — Wszystko w porządku, Janol — rzekł Kensie, z wzrokiem utkwionym za moimi plecami. — Możesz zostawić go z nami. — Tak jest. Usłyszałem, jak Janol odwraca się i odchodzi. — A więc chce pan pójść ze mną, panie Olyn? — zapytał Kensie. — Znam to miejsce — odpowiedziałem. — Przejeżdżałem tamtędy dziś wczesnym rankiem. Zaprzyjaźnieni wykonywali na obszarze tej łąki i otaczających ją wzgórzach pomiary taktyczne. Nie były to przygotowania do negocjacji ani zawieszenia broni. Kensie przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, jak gdyby sam przeprowadzał pomiary taktyczne. 189 — Zatem w drogę — rzekł. Odwrócił się do Padmy. — Pan zostaje tutaj? — To strefa walki. Wolałbym tego uniknąć. — Padma obrócił ku mnie swą pozbawioną zmarszczek twarz. — Życzę powodzenia, panie Olyn — powiedział i odszedł. Obserwowałem przez chwilę, jak jego błękitna szata płynie ponad murawą, po czym odwróciłem się akurat na czas, by zobaczyć Graeme'a w pół drogi do najbliższego wojskowego poduszkowca. Pospieszyłem za nim. Był to wóz bojowy, a nie luksusowy pojazd Outbonda, i Kensie nie szybował na wysokości pięciuset metrów, lecz przekradał się niczym wąż między drzewami zaledwie metr nad ziemią. Było ciasno. Jego ogromna postać nie mieściła się na siedzeniu, wtłaczając mnie w głąb mojego. Czułem, jak kolba jego pistoletu wbija mi się w bok przy najdrobniejszym ruchu sterami. Wreszcie dotarliśmy na skraj leśnogórzystego trójkąta, zajmowanego przez Zaprzyjaźnionych i wspięliśmy się na zbocze pod osłoną młodego listowia dębów różnokształtnych. Były one wystarczająco rozrośnięte, by zasłonić przeważającą część poszycia. Pomiędzy wielkimi jak filary pniami ziemia zalegała cieniem i usłana była brunatnym kobiercem zeschłych liści. Nie opodal grzbietu wzgórza natknęliśmy się na jednostkę wojsk Exotików w trakcie odpoczynku i oczekiwania na rozkaz do ataku. Kensie wysiadł z wozu i odpowiedział na żołnierskie pozdrowienie przodownika roty. — Widzieliście te ustawione przez Zaprzyjaźnionych stoły? — spytał Kensie. — Tak, komandorze. Oficer, którego przy nich postawiono, znajduje się nadal na miejscu. Jeśli uda się pan nieco wyżej w kierunku szczytu, to po drugiej stronie można go obejrzeć... razem z umeblowaniem