Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wyobrażał sobie, że gdy jakiś Hiszpan zacznie mówić o cierpieniach swego kraju, trudno mu przerwać. — Więc powiada pan, że ten Pino maszeruje z powrotem drogą nad brzegiem morza? — Tak. — Czy jest gdzieś przy brzegu głębsze miejsce? Hiszpan podniósł brwi, jakby protestując przeciwko temu pytaniu, i Hornblower zdał sobie sprawę, że nie ma co indagować pułkownika huzarów o dane dotyczące dna morskiego. — Czy jakieś baterie chronią trakt od strony morza? — zapytał. — O tak — odpowiedział Villena. — Tak, słyszałem, że są. — Gdzie? — Nie wiem dokładnie, sir. Hornblower pojął, że Villena nie jest prawdopodobnie w stanie dać dokładnych topograficznych informacji o żadnym w ogóle miejscu, i tego właśnie się spodziewał po hiszpańskim pułkowniku lekkiej kawalerii. — No cóż, podpłyniemy i zobaczymy — rzekł. Rozdział XIV Hornblower pozbył się towarzystwa Villeny, który przyznawszy się raz do swej porażki zaczął okazywać histeryczną gadatliwość i gorącą niechęć do usunięcia się z pola widzenia kapitana. Hornblower usadowił go z boku, na krześle przy relingu rufowym, tak aby nie zawadzał, a sam wycofał się do bezpiecznego zacisza swej kabiny, by raz jeszcze zasiąść nad mapami morskimi. Zaznaczone były na nich baterie — większość pochodziła przypuszczalnie z niedawnego okresu, gdy Hiszpania była w wojnie z Anglią, a zainstalowano je dla ochrony statków przybrzeżnych, kursujących wzdłuż brzegu od baterii do baterii. W związku z tym baterie znalazły się w punktach, gdzie była w pobliżu nie tylko głęboka woda, lecz także jakaś osłona w postaci wysuniętych cyplów lądu, przy których statki szukające schronienia mogły stanąć na kotwicy. Ludziom nie przyszło wówczas do głowy, że maszerujące kolumny mogą zostać kiedykolwiek zaatakowane z morza, toteż otwarte odcinki lądu — jak te dwadzieścia mil między Malgret i Arenys de Mar — nie zapewniające warunków dla zakotwiczenia, mogły zostać z pewnością pominięte. Od czasu gdy rok temu był tu Cochrane ze swą „Imperieuse”, nie wysłano ani jednego okrętu brytyjskiego z zadaniem nękania Francuzów w tym sektorze. Później Francuzi mieli zbyt wiele konkretnych zmartwień na głowie, aby mieć czas myśleć o jakimś ewentualnym zagrożeniu. Istniała zatem szansa, że zaniedbali podjęcia środków ostrożności — a w każdym razie nie mogli mieć dostatecznej liczby ciężkich dział i wyszkolonych artylerzystów do ochrony całego wybrzeża. „Sutherland” szukał miejsca oddalonego co najmniej półtorej mili od jakiejkolwiek baterii i dostatecznie głębokiego na to, żeby podejść blisko i omieść drogę pociskami armatnimi. Wydostał się już spoza zasięgu jednej baterii, a ta była zaznaczona na mapie i, co więcej, jako jedyna na tym odcinku. Istniało minimalne prawdopodobieństwo, że Francuzi zamontowali ich więcej od czasu ostatniego uaktualniania mapy. Jeśli kolumna Pina opuściła Malgret o świcie, „Sutherland” musi być z nią teraz prawie na równej linii. Hornblower zaznaczył miejsce, które instynkt podpowiadał mu jako najodpowiedniejsze, i pośpieszył na pokład, by wydać rozkazy kierujące „Sutherlanda” w tamtą stronę. Na jego widok Villena poderwał się z krzesła i dzwoniąc ostrogami biegł ku niemu przez pokład, lecz Hornblowerowi udało się w grzeczny sposób zignorować jego obecność udając, że jest całkowicie zaabsorbowany wydawaniem instrukcji Bushowi. — Proszę też, panie Bush, żeby działa były załadowane i wytoczone — zakończył. — Tak jest, sir — odpowiedział Bush. Bush patrzył na niego błagalnym wzrokiem. Ten ostatni rozkaz, nasuwający przypuszczenie o bliskiej akcji bojowej, doprowadził jego zaciekawienie do szczytu. A wiedział tylko tyle, że jakiś pułkownik diegów przybył na pokład. Nie umiał odgadnąć, w jakim celu się tu znaleźli i co kapitan zamierzał. Hornblower zawsze zachowywał dla siebie swoje plany, by w wypadku niepowodzenia podwładni nie byli w stanie ocenić jego rozmiaru. Bush niekiedy bardzo cierpiał z powodu skrytości kapitana, tym razem więc był przyjemnie zaskoczony, gdy Hornblower zniżył się na tyle, aby udzielić mu wyjaśnień. Nie miał się nigdy dowiedzieć, że powodem tej niezwyczajnej rozmowności Hornblowera była chęć uniknięcia prowadzenia uprzejmej konwersacji z Villena. — Tamtą drogą ma przechodzić kolumna wojsk francuskich — rzekł. — Chcę sprawdzić, czy uda nam się władować im parę pocisków. — Tak jest, sir. — Proszę postawić na ławie wantowej dobrego marynarza z sondą. — Tak jest, sir. Teraz, gdy Hornblower naprawdę chciał wdać się w rozmowę, poczuł, że nie potrafi — przez ponad trzy lata hamował w sobie każdy impuls skłaniający go do wypowiedzenia do swego zastępcy choćby jednego zbytecznego słowa, a bierne „Tak jest, sir” Busha było niewiele pomocne. Hornblower uchylił się od rozmowy z Villena przylepiając oko do lunety i oglądając niezwykle uważnie zbliżający się brzeg. Były tam nagie szarozielone wzgórza, zbiegające niemal do skraju wody, u ich stóp pętla drogi wiła się na wysokości to dziesięciu, to stu stóp. Obserwując ją przez lunetę Hornblower dostrzegł w dali czarny punkcik. Odwrócił wzrok, by dać oczom odpocząć, i znów zaczął patrzeć. Jakiś człowiek galopował konno w ich stronę. W chwilę potem dojrzał za nim ruchomą chmurę kurzu i pojawiające się w niej od czasu do czasu błyski, które przykuły jego uwagę. Był to oddział jeźdźców; przypuszczalnie przednia straż armii Pina. Niedługo „Sutherland” znajdzie się na wprost nich. Hornblower zmierzył okiem odległość między okrętem a drogą. Pół mili, może nieco więcej — łatwy strzał dla działa, lecz nie tak łatwy, jakby tego chciał. — Głębokość dziewięć — zaśpiewał człowiek z sondą