Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Ciekawe tylko, jak facet, został ostrzeżony. Był na Notre–Dame–de–Lorette, zanim tam wróciła.. Już na nią czekał. Maigret w milczeniu oglądał fajkę. — Idę o zakład — ciągnął Fred — co pan sobie pomyślał: że ja go znani, ale nie chcę się przyznać. — Może. — W pewnej chwili podejrzewał pan nawet, że to mogę być ja. Z kolei Maigret się uśmiechnął. — Chodziło mi po głowie — dodał właściciel ,,Picratta” — czy mała nie zrobiła tego umyślnie, podając rysopis jakby mój. Właśnie dlatego, że tamten wygląda całkiem inaczej. — Nie, rysopis się zgadza. — Zna go pan? — Nazywa się Oskar Bonvoisin. Fred ani drgnął. Nazwisko widocznie nic mu nie mówiło. — To duży cwaniak! — rzucił. — Wszystko jedno, kim jest,, może przyjąć moje gratulacje. Myślałem, że znam Montmartre na wylot. Rozmawiałem o tym z Pasikonikiem, który ciągle węszy po kątach. Już od dwóch lat Arletta pracowała u mnie: I mieszkała kilkaset metrów stąd. Powiedziałem, że czasem nawet za nią chodziłem, bo mnie intrygowała. Czy to nie dziwne, że nikt nie wie niczego o tym facecie? Stuknął palcem w gazetę na stole. — Przychodził również do tej starej wariatki hrabiny. A takie jak ona wpadają w oko. Była częścią środowiska, gdzie wszyscy mniej więcej się znają. A tymczasem, pana ludzie wiedzieli chyba tyle samo, co ja. Lognon był tu niedawno i chciał ze mnie coś wyciągnąć, ale całkiem niepotrzebnie. Ponownie telefon. — To pan, szefie? Jestem na bulwarze Clichy. Wszedł do piwiarni na rogu ulicy Lepie i łazi między stolikami, jakby kogoś szukał. Ale nie znalazł. Obok jest także inna piwiarnia, do której zaglądał przez szybę. Potem wszedł do środka i udał się do toalety. Janvier był tam po nim i wypytał babcię klozetową. Podobno Filip chciał się dowiedzieć, czy Bernard nie zostawił dla niego wiadomości. — Powiedziała, co to za Bernard? — Twierdzi, że nie wie, o kogo chodzi. — O handlarza narkotyków, oczywiście. — Teraz idzie w kierunku placu Clichy. Ledwie Maigret powiesił słuchawkę, telefon odezwał się znowu. Tym razem zgłosił się Torrence. — Szefie, kiedy wróciłem do tej klitki, żeby ją przewietrzyć, potknąłem się o walizkę Filipa. Nikt nie miał głowy, żeby mu ją oddać. Sądzi pan, że po nią wróci? — Dopiero jak zdobędzie morfinę. Gdy Maigret wrócił na salę, Roza i dziewczyna, która zastępowała Arlettę stały już na środku parkietu. Fred przesiadł się teraz do jednego z boksów, udając klienta. Skinął na Maigreta, żeby ten zrobił to samo. — Powtarzamy! — ogłosił, mrugnąwszy do komisarza. Nowa była młodziutką blondynką o kędzierzawych włosach i różowej cerze niemowlęcia lub wiejskiej dziewczyny. Miała równie naiwne spojrzenie i okrągłe kształty. — Trzeba zaczynać? — spytała. Nie było muzyki, reflektorów, Fred zaświecił tylko dodatkową żarówkę nad parkietem. Zaczął nucić, wybijając ręką takt melodii, przy której dotąd rozbierała się Arletta. Natomiast Roza, pozdrowiwszy Maigreta, wyjaśniała ruchami dziewczynie, co należy robić. Ta zaś nieporadne kręciła się, co miało być tańcem, wyginała na boki a potem wolno, jak ją nauczono, zaczęła rozpinać długą czarną suknię, już dopasowaną do jej figury. Fred spojrzał wymownie na komisarza. Obaj starali się zachować powagę, żaden się nie uśmiechnął. Obnażyły się najpierw ramiona, potem jedna pierś, co o tej porze przy pustej sali wydawało się trochę nieoczekiwane. Roza dała znak, aby tamta się zatrzymała, i dziewczyna wlepiła oczy w jej rękę. — Teraz naokoło parkietu! — rozkazał Fred. — Nie tak szybko… tra la la… Dobrze! A Roza nakazała gestem: „I druga pierś…”. Sutki były wielkie i różowe. Jedwab spływał powoli i ukazał się cień pępka. Na koniec dziewczyna niezgrabnie wyzwoliła się z sukni i stała pośrodku naga, dłońmi zakrywając wzgórek łonowy. — Na dzisiaj dosyć — westchnął Fred. — Możesz się, dziecko, ubrać. Dziewczyna podniosła suknię i odeszła do kuchni. Roza usiadła przy nich. — No cóż, to musi im wystarczyć. Nic lepszego z niej nie zrobię. Zachowuje się tak, jakby piła kawę. Miło, że pan znowu do nas wpadł, panie komisarzu. Była szczera, tak naprawdę myślała. — Złapie pan mordercę? — Pan Maigret ma nadzieję, że złapie go dzisiaj w nocy — powiadomił ją mąż. Spojrzała na nich czując, że jest zbędna, i także skierowała się do kuchni: — Przygotuję coś do jedzenia. I pana zapraszam, komisarzu. Nie odmówił. Jeszcze niczego nie był pewny. Wybrał „Picratta”, bo był to dobry punkt strategiczny, poza tym dobrze się tu czuł. Zresztą, w innej atmosferze, czy młody Lapointe mógłby się zakochać w Arletcie? Fred zgasił lampę przed, parkietem. Słyszeli, jak dziewczyna chodzi na górze. Potem zeszła do Rozy w kuchni. — O czym była mowa? — Rozmawialiśmy o Oskarze. — Spodziewam się, że już przeczesano wszystkie miejsca na godziny? Odpowiedź nie była nawet potrzebna. — I nigdy nie odwiedzał Arletty w jej mieszkaniu? Doszli do tego samego wniosku, obaj znali bowiem tę dzielnicę i zwyczaje mieszkańców. Jeśli Oskara i Arlettę łączyło coś bliskiego, to musieli się gdzieś spotykać. — Nikt tutaj da niej nie dzwonił? — spytał Maigret. — Nie zwracałem uwagi, ale gdyby to się powtarzało, coś bym wiedział. W mieszkaniu Arletty nie było telefonu. Z zeznań dozorczyni wynikało także, że nie przyjmowała u siebie mężczyzn. A dozorczyni była osobą godną zaufania, czego nie można powiedzieć o tamtej, z ulicy Victor–Massé. Lapointe sprawdził fiszki hotelików. Janvier był każdym i wykonał robotę dokładnie, ponieważ trafił na ślad Oskara. Minęły prawie cztery godziny, od kiedy fotografia Arletty ukazała się w prasie, i nikt dotychczas nie zgłosił, że regularnie gdzieś bywała. — Nie cofam tego, co powiedziałem. Ten facet jest dużym cwaniakiem! Fred zmarszczył brwi na dowód, że myśli to samo, co komisarz: sławetna postać Oskara wymykała się zwykłej klasyfikacji