Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Hm, tak, bardzo ładna, naprawdę - powiedziała odchodząc. Zaraz za nią przyszły dwie dziewczyny i gadając oraz chichocząc z ożywieniem jęły oglądać jakąś ozdobioną sztuczną biżuterią kreację z pąsowego aksamitu i baśniowy stroik z tiulu i różowych pączkujących kwiatuszków. A kiedy odeszły wciąż rozgadane, Pollyanna westchnęła z zachwytu. - To pani tym się zajmuje przez cały dzień? O Boże, jaka pani musi być szczęśliwa, że ma taką pracę! 9. Pollyanna dorasta 128 Zza lady ła w podniecenie, to ciągle jednak chodziła smutna. A zapowiedziana zabawa sprawiała jej raczej zmartwienie niż radość: ledwie bowiem spojrzała na lśniącą ozdobami choinkę, wybuchnęła płaczem. - Pollyanno, na miłość boską! - wykrzyknęła pani Carew - o co ci chodzi? - O nic - szlochała Pollyanna - tylko to takie piękne, takie piękne, że po prostu muszę płakać. Myślałam, jakby się Jamie cieszył, gdyby to zobaczył. Wtedy pani Carew straciła cierpliwość. - Jamie, Jamie, wciąż Jamie! - wykrzyknęła. -Doprawdy, czy ty musisz ciągle mówić o tym chłopcu? Dobrze wiesz, że to nie z mojej winy jego tu nie ma! Przecież chciałam go wziąć. A poza tym, gdzież ta twoja gra w zadowolenie? Myślę, że doskonale by ci teraz zrobiła! - Ja w nią gram - szlochając odparła Pollyanna -i zupełnie tego nie rozumiem, bo tym razem zupełnie bez skutku, jak nigdy. Dawniej, kiedy się z czegoś cieszyłam, to byłam szczęśliwa. A teraz, kiedy jest Jamie... cieszę się, oczywiście, że mam dywany, obrazy i dużo smacznych rzeczy do jedzenia, mogę spacerować i biegać, chodzić do szkoły i tak dalej; ale im bardziej się z tego cieszę, tym bardziej się martwię, że on nie może. Nigdy jeszcze ta gra nie działała tak dziwnie i zupełnie tego nie rozumiem. Może mi to pani wytłumaczy? Ale pani Carew odwróciła się i rozpaczliwie machnąwszy ręką odeszła bez słowa. Nazajutrz po świętach wydarzyło się coś tak cudownego, że Pollyanna na jakiś czas prawie zupełnie zapomniała o chorym chłopcu. Pani Carew zabrała ją na zakupy i kiedy wahała się, czy wybrać Zza lady 129 kołnierzyk z brukselskiej czy z klockowej koronki, Pollyanna odeszła trochę dalej i wówczas ujrzała kogoś, kto wydał jej się znajomy. Po chwili krzyknąwszy radośnie pobiegła w tamtym kierunku. - Och, to pani, pani! - wołała do młodej dziewczyny, która wkładała do gablotki tackę pełną różowych kokardek. -Tak się cieszę, że panią widzę! Dziewczyna zza lady uniosła głowę i spojrzała zdumiona na Pollyannę. Ale prawie natychmiast uśmiech rozjaśnił jej posępną twarz. - Ach, przecież to moja mała znajoma z parku! -wykrzyknęła poznając Pollyannę. - Tak, to ja. Cieszę się, że pani mnie pamięta. -Pollyanna rozpromieniła się z zadowolenia. - Ale potem już pani ani razu nie przyszła do parku. A ja tak pani wyglądałam. - Nie mogłam. Muszę pracować. To było nasze ostatnie wolne popołudnie... Pięćdziesiąt centów, proszę pani - przerywając zwróciła się do starszej kobiety o miłym obliczu, która pytała o cenę czarno--białej kokardki leżącej na ladzie. - Pięćdziesiąt centów? Hm, hm - kobieta macała kokardkę, zawahała się, a później odłożyła ją na ladę. - Hm, tak, bardzo ładna, naprawdę - powiedziała odchodząc. Zaraz za nią przyszły dwie dziewczyny i gadając oraz chichocząc z ożywieniem jęły oglądać jakąś ozdobioną sztuczną biżuterią kreację z pąsowego aksamitu i baśniowy stroik z tiulu i różowych pączkujących kwiatuszków. A kiedy odeszły wciąż rozgadane, Pollyanna westchnęła z zachwytu. - To pani tym się zajmuje przez cały dzień? O Boże, jaka pani musi być szczęśliwa, że ma taką pracę! 9. Pollyanna dorasta 128 Zza lady ła w podniecenie, to ciągle jednak chodziła smutna. A zapowiedziana zabawa sprawiała jej raczej zmartwienie niż radość: ledwie bowiem spojrzała na lśniącą ozdobami choinkę, wybuchnęła płaczem. - Pollyanno, na miłość boską! - wykrzyknęła pani Carew - o co ci chodzi? - O nic - szlochała Pollyanna - tylko to takie piękne, takie piękne, że po prostu muszę płakać. Myślałam, jakby się Jamie cieszył, gdyby to zobaczył. Wtedy pani Carew straciła cierpliwość. - Jamie, Jamie, wciąż Jamie! - wykrzyknęła. -Doprawdy, czy ty musisz ciągle mówić o tym chłopcu? Dobrze wiesz, że to nie z mojej winy jego tu nie ma! Przecież chciałam go wziąć. A poza tym, gdzież ta twoja gra w zadowolenie? Myślę, że doskonale by ci teraz zrobiła! - Ja w nią gram - szlochając odparła Pollyanna -i zupełnie tego nie rozumiem, bo tym razem zupełnie bez skutku, jak nigdy. Dawniej, kiedy się z czegoś cieszyłam, to byłam szczęśliwa. A teraz, kiedy jest Jamie... cieszę się, oczywiście, że mam dywany, obrazy i dużo smacznych rzeczy do jedzenia, mogę spacerować i biegać, chodzić do szkoły i tak dalej; ale im bardziej się z tego cieszę, tym bardziej się martwię, że on nie może. Nigdy jeszcze ta gra nie działała tak dziwnie i zupełnie tego nie rozumiem. Może mi to pani wytłumaczy? Ale pani Carew odwróciła się i rozpaczliwie machnąwszy ręką odeszła bez słowa. Nazajutrz po świętach wydarzyło się coś tak cudownego, że Pollyanna na jakiś czas prawie zupełnie zapomniała o chorym chłopcu. Pani Carew zabrała ją na zakupy i kiedy wahała się, czy wybrać Zza lady 129 kołnierzyk z brukselskiej czy z klockowej koronki, Pollyanna odeszła trochę dalej i wówczas ujrzała kogoś, kto wydał jej się znajomy. Po chwili krzyknąwszy radośnie pobiegła w tamtym kierunku. - Och, to pani, pani! - wołała do młodej dziewczyny, która wkładała do gablotki tackę pełną różowych kokardek. -Tak się cieszę, że panią widzę! Dziewczyna zza lady uniosła głowę i spojrzała zdumiona na Pollyannę. Ale prawie natychmiast uśmiech rozjaśnił jej posępną twarz. - Ach, przecież to moja mała znajoma z parku! -wykrzyknęła poznając Pollyannę. - Tak, to ja. Cieszę się, że pani mnie pamięta. -Pollyanna rozpromieniła się z zadowolenia. - Ale potem już pani ani razu nie przyszła do parku. A ja tak pani wyglądałam. - Nie mogłam. Muszę pracować. To było nasze ostatnie wolne popołudnie..