Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Jaka była jej odpowiedź? — zapytał Canler. — Powiedziała, że nie zdecydowała się jeszcze wyjść za mąż — odpowiedział profesor Porter — że możemy przenieść się do majątku w północnym Wisconsin, pozostawionym przez jej matkę. — Daje on pewne dochody. Dzierżawcy zawsze potrafili opędzić swe koszty i przesyłać jeszcze Janinie pewną sumkę corocznie. — Zamierza, abyśmy tam wyruszyli pierwszego dnia następnego tygodnia. Philander i pan Clayton już tam się udali, aby przyszykować rzeczy na nasze przyjęcie. — Udał się tam Clayton? — zawołał Canler. Był widocznie dotknięty wiadomością. — Dlaczego ja o tym nie wiedziałem. Chętnie bym się tam udał i zarządził, aby wszelkie wygody były zapewnione. — Janina sądzi, że i tak już mamy zbyt wielki dług wobec pana, panie Canler — rzekł profesor Porter. Canler chciał odpowiedzieć, gdy rozległ się odgłos kroków z sąsiedniej komnaty i Janina Porter weszła do pokoju. — Ach, przepraszam! — wykrzyknęła, zatrzymując się na progu. — Sądziłam, że jesteś sam, ojcze. — To jestem ja tylko, panno Janino — rzekł Canler, powstając z miejsca. — Czy pani nie zechce wejść i przyłączyć się do rozmowy rodzinnej? Właśnie mówiliśmy o pani. — Dziękuję — rzekta Janina Porter, wchodząc i siadając na krześle, które Canler jej podał. — Chciałam tylko powiedzieć papie, że Tobiasz przybywa jutro z kolegium, aby zapakować książki. Prosiłabym, papo, abyś wskazał mu wszystkie książki, bez których możesz się obejść do jesieni. Nie zabieraj z sobą całej swej biblioteki do Wisconsin, jak chciałeś ją zabrać do Afryki, gdybym się temu nie oparta. — Czy Tobiasz był tu? — zapytał profesor Porter. — Tak, właśnie z nim się rozstałam. Wraz z Esmeraldą rozprawiają o sprawach religijnych. — Ta, ta, ta, muszę się z nim zaraz rozmówić! — zawołał profesor. — Wybaczcie mi, dzieci, na momencik — i staruszek spiesznie wyszedł z pokoju. Skoro oddalił się pan Porter, Canler zwrócił się do Janiny Porter. — Panno Janino — rzekł stanowczo. — Jak to już dawno, że wszystko tak idzie? — Pani nie odmówiła mi swej ręki, lecz i nie przyobiecała wyjść za mnie. — Chcę uzyskać pozwolenie na ślub na jutro, abyśmy pobrali się w cichości, zanim pani wyjedzie. Nic dbam o przepych i formalności światowe i jestem pewien, że i pani o to nie dba. Dziewczynę przeszedł mróz, lecz zniosła to dzielnie. — Ojciec pani tego sobie życzy, jak pani wic — dodał Canler. — Tak, wiem. — Wymówiła to ledwie dosłyszalnym szeptem. — Czy pan zdajesz sobie z tego sprawę, panie Canler, że pan chcesz mnie sobie kupić? — rzekła w końcu chłodno i spokojnie. — Chcesz mnie pan sobie kupić za pewną ilość marnych dolarów? Bez kwestii pan to robisz, panie Robercie Canlerze. Nadzieja na taki właśnie zbieg okoliczności tkwiła w pańskim umyśle, kiedy pan pożyczył ojcu pieniądze na tę niedorzeczną wyprawę, która tylko wskutek niesłychanie tajemniczych okoliczności nie zakończyła się niespodziewanym powodzeniem. — Lecz ciebie, panie Canler, powodzenie zadziwiłoby najbardziej. Pan nie miałeś wiary w przedsięwzięcie. Na to jesteś zbyt dobrym kupcem, znającym się na interesach. Zbyt dobrym jesteś kupcem, abyś pożyczał pieniądze na poszukiwanie zakopanych skarbów i to bez zabezpieczenia pożyczki — chyba żeś miał pewien specjalny cel na oku. — Wiedziałeś, że bez zabezpieczenia honor Porterów dawał panu większe gwarancje. Wiedziałeś, że była to najlepsza droga do zmuszenia mnie do poślubienia ciebie, nie okazując, że ‘działam pod przymusem. — Nigdy nic przypominałeś o spłatę pożyczki. W każdym innym człowieku uznałabym takie postępowanie za wyraz wielkodusznego i szlachetnego charakteru. Lecz pan jesteś skryty, panie Canler. Znam pana lepiej, niż pan sądzi. — Wyjdę za pana, jeżeli nie będzie żadnego innego wyjścia, lecz musimy się wyraźnie rozmówić