Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dzi[ twoja Jadzka wróciBa ze szpitala. ZnieruchomiaB. ZastygB. PoderwaB si, przebiegB kilka kroków. StanB. OparB si o kredens. Z oczami, w których wszystkie gwiazdy i wszystkie sBoDca. Bardzo zbrzydBa, powiedziaBam, nalewajc twój ulubiony kompot czere[niowy. Wypij, zd|ysz do niej. Co to ja gadaBam? Aha, bardzo zbrzydBa, ale to gBupstwo, mo|e wyBadnieje. Na razie skóra na niej |óBta, obwisBa, Buszczca si, a ta jej noga, synu, to ucita ponad kolanem, a tam wy|ej sterczy taki kikut, ko[ obcignita czym[ sinawym, na samym koDcu zaró|owionym i bByszczcym, jakby pokrytym gnilnym misem. Patrzysz i masz wra|enie, |e zaraz posypi si ze [rodka biaBe robaki. No wiesz, takie, jakie na gnilnym misie si roj. Ledwo zd|yB do Bazienki. DBugo si mczyB. I co ci mogBo tak niespodziewanie zaszkodzi, synu? Mo|e pestk od czere[ni poBknBe[? Bo schabik [wie|utki; aj, aj, synu, jak ty wygldasz, a doprowadz si czym prdzej do porzdku, bo Jadzka na ciebie czeka, obiecaBam jej, |e gdy tylko wrócisz i zjesz obiad, to przylecisz. Ojej, synu, czy|by ci na nowo braBo? Ano, nie przejmuj si tak, przecie| ta ko[ si wygoi, a Jadzka bardzo si ucieszyBa, kiedy powiedziaBam, |e przyjdziesz. Zaraz kazaBa sobie poda lusterko, grzebyczek, czesaBa si i czesaBa, tyle |e jej od leków wBosy prawie caBe wypeBzBy i nag skór pomidzy nimi na gBowie wida; nawet powiedziaBam twojej ukochanej Jadzce, coby si nie martwiBa, bo zanim odrosn, peruk mo|e kupi. Bo|e, synu! Czemu| si tak pocisz? Chyba naprawd co[ ci zaszkodziBo. 272 Chyba tak, odpowiedziaB. Chyba musisz si poBo|y, synu. Chyba musz, odpowiedziaB. No, to Jadzk miaBam z gBowy. KoBodziejska przychodzi, a ty, synu, myk, myk i ju| ci nie ma, chowasz si czym prdzej w swoim pokoju. Co mu jest? - zapytaBa KoBodziejska. Jemu? A co ma by? Mo|e przez okno podpatrzyB, jak ty Jadzk myjesz? Czy ja zreszt wiem? Bo widzisz, KoBodziejska, dopóki Jadzka byBa daleko, w szpitalu, a on j miaB w pamici tak [liczn, jasnowBos, a potem tak sponiewieran, potrzebujc pomocy, to sobie wyobraziB, |e bdzie j na sBoneczko wynosiB, bukiety dla niej ukBadaB, no; a je[li teraz zobaczyB, jak ona wyglda i |e tamtej [licznej jasnowBosej ju| nie ma? Co by tu powiedzie, KoBodziejska? Mo|e jeszcze tyle, |e czasem czBowiek chce by dobry i wydaje mu si, |e nawet i w ogieD, a potem nagle spostrzega, |e to nie byBo wcale tak, |e to tylko lito[; a w ogóle to przecie| jeszcze dzieciak, KoBodziejska, musi sam wszystko przetrawi, upora si ze samym sob, |eby wiedzie na pewno, czego chce, a czego nie. No niby tak, odpowiedziaBa KoBodziejska. PostaBa, postaBa, otarBa Bz i poszBa, gBupia klpa, której wydaBo si, |e ty, synu, serce moje, |e ja ciebie oddam razem z caBym majtkiem komu[, kto przez caBe |ycie bdzie skikaB na drewnianej nodze. Czasu mam teraz du|o, synu, kiedy sklep odpadB. Wysypiam si jak nigdy. Zpi po cztery, nawet i pi godzin. W sklepie stanBa siostra Witoska. Bardzo dobrze. Najlepiej, jak mo|e by. Chocia| teraz gadaj, |e Prezes nie da Anusi Wi-toskowi ani na Wielkanoc, ani nigdy. Ale Witoska z kóBka nie wywaliB. A, co to mnie obchodzi. 273 18. Owoc |ywota twego Ludzie to s cholerne [winie, synu. Jak tylko w sklepie stanBa siostra Witoska, przyszBa do mnie Iwaniuczka