Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Może to wszystko jest jakimś straszliwym wytworem wyobraźni dawnej przyjaciółki. Może w istocie cierpi na jakieś zaburzenia psychiczne. "Nastawią cię przeciwko mnie - powiedziała Decima. - Będą starali się odsunąć nas od siebie, gdyż jesteś jedyną osobą, której mogę ufać..." - Nie wiem, co o tym myśleć - wyznała Rachel z rozpaczą. - Po prostu nie wiem, co robić. Charles obrócił się gwałtownie. Czy jej się zdawało, czy naprawdę w jego oczach dostrzegła błysk podejrzliwości? Może ta cała scena została odegrana specjalnie po to, by ją zwieść? Może to wszystko jest maskaradą? - To nic - rzekła. - Nagle poczułam się taka zagubiona. - Rozumiem. Bardzo mi przykro. Zapomniałem, że ją lubisz. Pewnie nie było ci przyjemnie wysłuchiwać o niej tak nieprzychylne opinie. Rachel nie odezwała się. Widzieli już dom, do którego zbliżali się ścieżką biegnącą zboczem wzgórza obok zagrody, chlewni i pasącej się krowy. Gospodyni zdejmowała pranie suszące się na podwórzu. Gdy podeszli bliżej, wycofała się na werandę, by tam na nich poczekać. - Pani Willie jest chyba czymś zmartwiona - zauważył Charles. - Mam nadzieję, że nic strasznego się nie stało. Przez podwórze doszli do werandy. Gospodyni zagadnęła ich, gdy tylko uznała, że ją usłyszą: - Cieszę się, że pana widzę, profesorze - powiedziała, a niepokój sprawił, że jej góralska wymowa przypominała akcent irlandzki. - Co mam zrobić z dzisiejszą kolacją? Pani Mannering właśnie wzięła łódź i wypłynęła w morze, nie zostawiając mi żadnych poleceń i... - Wypłynęła w morze?! - wykrzyknął ze zdziwieniem Charles. - Kiedy to się stało, na miłość boską? - Jakieś dziesięć minut temu. Usłyszałam silnik łodzi i zobaczyłam, że pani Mannering stoi przy sterze i odpływa od brzegu. - Czy była sama? - Nie, proszę pana. Odpłynęła z pańskim kuzynem, panem Quistem. Charles natychmiast się opanował. Poszedł z gospodynią do kuchni, przejrzał zapasy w spiżarce i wdał się w fachową dyskusję na temat sposobu przyrządzania mięsa. Po chwili wahania Rachel znowu wyszła i przespacerowała się przed domem, lecz nie dojrzała śladu motorówki, ogromne przestrzenie oceanu rozciągały się nieprzerwanie aż po horyzont. Stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić, i zastanawiała się zdumiona, dokąd udali się Decima i Rohan i dlaczego zniknęli z domu akurat w sam dzień przyjęcia, gdy ich pomoc w przygotowaniach tak bardzo by się przydała. Pomyślała, że gdyby była Charlesem, doprawdy by się wściekła. Ktoś zawołał ją po imieniu. Obróciwszy się raptownie, zobaczyła, że Charles idzie ku niej zza domu, toteż wyszła mu naprzeciw. - Nigdzie ich nie ma, prawda? - zapytał, a ona tylko potrząsnęła głową. - Nie mam pojęcia, co tam wymyślili, ale mam nadzieję, że pojechali tylko na krótką przejażdżkę i niebawem będą z powrotem. - W jego głosie czuło się napięcie. - Nie pozostaje nam chyba nic innego, jak zacząć przygotowywać przyjęcie. - Tak, oczywiście... W czym mogłabym pomóc? - Nie chciałbym trudzić moich gości, ale skoro już doszło do takiej sytuacji, to czy mogłabyś zerwać trochę kwiatów i udekorować nimi hol? Tam, oczywiście, będziemy dziś wieczór jeść kolację. Muszę znaleźć Daniela i poprosić go, by pomógł mi ustawić długi stół gościnny. Poradzisz sobie? - Ależ naturalnie, nie martw się, Charlesie. I daj mi znać, gdybym mogła się jeszcze do czegoś przydać. Kiedy odszedł, ruszyła do zarośniętego ogrodu. Lato w górach jednak już dobiegło końca, tak że nie bardzo miała z czego wybierać. W jednym końcu ogrodu, pod osłoną kamiennego muru, znalazła parę odpornych na mróz krzewów, pokrytych błękitnymi kwiatami, lecz łodygi miały tak twarde, że w końcu postanowiła wrócić do domu po sekator. Znowu zaczęło padać, a niebo pokryły ciężkie chmury, które wiatr napędzał znad morza. Charles i gospodyni nadal konferowali w spiżarni; w jednej z szuflad kuchennego stołu Rachel znalazła parę ciężkich nożyc, z którymi wróciła do holu. Czuła się dziwnie oderwana od rzeczywistości, jakby poruszała się we śnie i nie była w stanie panować nad własnym losem, jakby jakaś siła ją popychała to tu, to tam, by w końcu rzucić na łaskę silnego prądu bystrej rzeki, który niesie ją teraz ku straszliwemu, nieznanemu przeznaczeniu. Bezwolnie ulegała tej mocy, kierującej ją ku tajemniczej przyszłości, która czeka wszystkich mieszkańców Ruthven. Rachel zatrzymała się w ogromnym holu, wsłuchując się w panującą ciszę, a gdy w końcu uświadomiła sobie, jak bardzo jest przerażona, usłyszała szloch dobiegający z pobliskiego salonu. Drzwi były uchylone. Otworzyła je szerzej i zajrzała do środka. - Danny? - zapytała Rebecca ostrym głosem widząc, że ktoś wchodzi do środka, a ujrzawszy Rachel, bez słowa odwróciła się od niej i ukryła twarz w dłoniach. Rachel nie wiedziała, czy ma do niej podejść, czy też raczej się cofnąć. W rezultacie stała w miejscu, niepewnie trzymając rękę na klamce. - Mogę ci w czymś pomóc? Może poszukam Daniela? - spytała wreszcie z wahaniem. Rebecca uniosła głowę tak gwałtownie, że Rachel aż się przeraziła. Jej oczy, błyszczące od łez, nagle zapłonęły gniewem, a całym ciałem wstrząsnęło drżenie. - Ach, ty! - krzyknęła. - Dość już narobiłaś kłopotów! Zostaw Danny'ego w spokoju! Po coś tu przyjechała? Żeby szpiegować i bruździć, tak? To dlatego Decima cię zaprosiła, prawda? Żebyś miała oko na mnie i na Charlesa, by obrzucić jego nazwisko błotem w pozwie rozwodowym! A teraz zbuntowałaś Charlesa przeciwko mnie i znowu nastawiłaś go przychylnie względem Decimy, bo chcesz od Decimy odsunąć Daniela i mieć go dla siebie! Ty głupia, beznadziejna idiotko! Czyżby ci się wydawało, że Danielowi choć odrobinę zależy na którejś z was? Myślisz, że nie wie, jak płytka i zimna jest Decima, jaki ma kurzy móżdżek? A może masz nadzieję, że poleci na ciebie? Nosisz wstrętne ciuchy sprzed stu lat, masz staropanieńskie nawyki, nie umiesz się zachować, a zgrywasz się na intelektualistkę! Teraz przez ciebie i twoje intrygi Charles wyrzuca nas z Ruthven i moje życie już nie ma sensu... Nareszcie Rachel odzyskała mowę