Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
„Jak pan oświadczył, Panie Prezydencie, «to rodziny wychowują dzieci, nie rząd»". Prosili go o „unikanie rad ludzi, którzy wywierają naciski na państwa rozwijające się, by opowiadały się za aborcją, strasząc, że to jedyny warunek otrzymania pomocy od innych państw. Niech pan nie pozwoli, by nasz kraj uczestniczył w deptaniu praw i cnót religijnych ludzi na całym świecie". Po miesiącu wszyscy członkowie amerykańskiego episkopatu wysłali podobny list. Tym razem jednak wyrażali w nim swój gniew z powodu „tego, że nasz rząd przewodzi wysiłkom narzucenia światu aborcji". Jedyne wydarzenie, które czasowo spowolniło antyaborcyjną kampanię Jana Pawła II, nastąpiło tydzień później. Papież upadł i złamał kość biodrową. Konieczne okazało się wstawienie mu sztucznego stawu biodrowego. Musiał przebywać w szpitalu przez prawie cały maj, ale nie zapomniał o kampanii na rzecz ratowania życia. Zaraz po opuszczeniu kliniki, w pierwszej mowie wygłoszonej na Anioł Pański, zapytał zebranych wiernych o powód swojego cierpienia - i zaraz sam odpowiedział na to pytanie. - Dlaczego właśnie teraz, dlaczego w tym roku, w Roku Rodziny? Właśnie dlatego, że rodzina jest zagrożona, rodzina jest atakowana. Także papież musi być atakowany, musi cierpieć, aby każda rodzina i cały świat ujrzał, że istnieje Ewangelia, rzec można, „wyższa": Ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić, by przygotować przyszłość, trzecie tysiąclecie rodzin, każdej rodziny i wszystkich rodzin. Stojąc wśród tłumu na placu św. Piotra, usłyszałem, jak Amerykanin z Kalifornii mówi do żony: - Papież może być w gorszej formie, ale to nie znaczy, że wypadł z gry. Jest w nim jeszcze tyle życia. W czerwcu 1994 roku aż kipiało od sporów dotyczących konferencji kairskiej, stąd nie była to dla prezydenta Clintona najlepsza pora do odwiedzenia Jana Pawła II. Ponieważ jednak prezydent przybywał do Rzymu na obchody pięćdziesięciolecia zakończenia II wojny światowej, ich spotkanie musiało się odbyć. Otrzymałem miejsce „w narożniku ringu" podczas tego wydarzenia, które obie strony „rozgrywały" różnymi metodami. Biały Dom usiłował bagatelizować rangę wizyty prezydenta w Watykanie i robił, co mógł, by nie wspominać nawet słowem o konferencji w Kairze. Podejście papieża było z kolei diametralnie odmienne. W dniu wizyty Clintona zadbał, by w „L'Osservatore Romano" ukazał się na pierwszej stronie artykuł o Kairze. Jego autor pisał, że delegaci na konferencję powinni jeszcze przed rozpoczęciem obrad zająć się sprawami, które miały być na niej poruszone, „w sposób głęboko etyczny, dotyczą one bowiem praw i godności człowieka, a także rodzin, oraz prawa państw rozwijających się do niezależności". Przypominał również wszystkim - w tym goszczącemu w Wiecznym Mieście prezydentowi amerykańskiemu - że istnieją różne rodzaje imperializmu, także „imperializm antykoncepcyjny". Przytoczę pewien przykład ilustrujący zmianę w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a Watykanem. W 1993 roku dano mi w Denver mnóstwo czasu na przygotowanie prezydenta do spotkania z papieżem, podczas gdy w 1994 roku w Rzymie trzymano mnie od niego z daleka. Protokół dyplomatyczny wymagał, bym przedstawił sobie nawzajem obydwu przywódców. Postanowiłem zatem wykorzystać tę krótką chwilę, gdy byłem sam na sam z prezydentem. Kiedy zatrzymaliśmy się przy Spiżowej Bramie i potem, gdy wchodziliśmy po schodach Pałacu Apostolskiego, powiedziałem: - Papież nie ugnie się w sprawie kairskiej. Mam nadzieję, że przygotował Pan jakąś odpowiedź, bo na pewno o to zapyta. Już wewnątrz przedstawiłem prezydenta Ojcu Świętemu i patrzyłem za nimi, jak wchodzą do jednej z komnat Rafaela na rozmowę w cztery oczy. Kiedy stamtąd wyszli pół godziny później, poznałem po ich ruchach, że sprawy nie poszły najlepiej. Papież miał kamienną twarz, prezydent zaś wyglądał na trochę oszołomionego - korespondent sieci Scripps-Howard napisał, że Clinton „zapomniał języka w gębie". Nie wygłoszono zwyczajowych oświadczeń, wymieniono jedynie prezenty. Ojciec Święty podarował prezydentowi, jego żonie, matce i sekretarzowi stanu Warrenowi Christopherowi medaliony ze stopu cyny z ołowiem, wybite na piętnastolecie jego pontyfikatu. Clinton ofiarował papieżowi oprawioną mozaikę z Koloseum. Kiedy ceremonia wymiany podarków dobiegła końca, podszedłem do Ojca Świętego. W pierwszej chwili wydawał się odczuwać ulgę na widok znajomej twarzy, ale w chwilę potem, kiedy znalazłem się tuż przy nim, powiedział z bardzo poważnym wyrazem twarzy: - Panie ambasadorze, jak mogło dojść do czegoś takiego? Prezydent usiłował robić dobrą minę do złej gry. Gdy opisywał spotkanie z Janem Pawłem II grupie Amerykanów zamieszkałych w Rzymie i seminarzystom z Kolegium Ameryki Północnej, zebranym w Sali Klementyńskiej, nazwał je „wspaniałą dyskusją". Ojciec Święty nie silił się na udawanie - nie wstrzymał też ofensywy. Kilka dni później zwołano w Rzymie, w trybie wyjątkowym, konsystorz. Kardynałowie z całego świata wydali oświadczenie, w którym stwierdzali, że „rodzina powinna być wolna od przymusów, zwłaszcza w kwestii potomstwa", i że „błędna polityka społeczna wielu rozwiniętych państw nie może być narzucana światowej biedocie". Papież ze swojej strony podtrzymywał kampanię i w miesiącach letnich wystąpił z serią przemówień, w których demaskował plan kairski jako „zagrożenie dla całej ludzkości" oraz pogwałcenie „podstawowych praw człowieka" w stosunku do małżeństw. Pierwszą ceremonią po operacji biodra, która odbyła się 29 czerwca, była odprawiona przez Ojca Świętego w Bazylice św. Piotra msza w intencji świętych Piotra i Pawła. Zaproszono na nią korpus dyplomatyczny. Usadowiono nas tam, gdzie zwykle. Czasami, z powodu wspaniałości tego miejsca, wysokości kopuły i baldachimu z brązu podtrzymywanego przez skręcone czarno-złote kolumny, wznoszące się przy ołtarzu, trudno było skoncentrować się na przebiegu uroczystości. Tym razem jednak nie mogło być mowy o czymś podobnym. Wszyscy wpatrywali się w papieża intensywnie, usiłując ocenić, jak się czuje, i czekając na to, co jeszcze powie lub zrobi w sprawie Kairu. Kiedy nadszedł czas homilii, Jan Paweł II usiadł na tronie stojącym w pobliżu ołtarza. Jakiś ksiądz ustawił obok niego mikrofon przypominający gęsią szyję, a sekretarz papieża, prałat Yincent Tran Ngoc Thu, podał mu tekst. Ojciec Święty przeczytał go wolno, słowo po słowie. Mówił o Chrystusie nazywającym Piotra „skałą", na której zbuduje Jego kościół, i Pawle, Jego wybranym „narzędziu", które poniesie imię Jezusowe ludziom na całym świecie