Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ukośne żagle łodzi rybackich jaśniały wspaniale. Wysoka baszta twierdzy rzymskiej odległej o milę na północ i przysadzista synagoga pośrodku Kafarnaum w dali wy- glądały pięknie, skąpane w blasku. Niechlujne zbiorowisko rybackich szałasów i przystanie na brzegu jeziora wydawały się raczej malownicze niż brzydkie. Wtedy władca Galilei, napawając się wspaniałym widokiem, kazał podawać śnia- danie. Jednego tylko brakowało: odpowiedniego towarzystwa. Ale w tym właśnie dniu, osiemnastym miesiąca Adar, ta potrzeba została zaspokojona. Przybycie Marka Warusa było niespodzianką tylko o tyle, że Antypas nie spodziewał się go tak rychło — Marek zapowiadał swój przyjazd w połowie lata. Przyjechał jednak wcześniej ze świtą kilku służących z domu i karawaną miejscowych zwierząt jucz- nych, dźwigających jego rzeczy, które wyładowano ze statku w Cezarei. Zgrzany, zakurzony, zjawił się późno po połu- dniu i od razu zaczął głośno wychwalać działalność budow- laną gospodarza. Antypas uściskał go wylewnie, po czym podniósł i wrzucił głową naprzód do basenu. W wodzie 42 Marek rozebrał się prawie do naga, a Antypas idąc równo- legle po kamiennym obramowaniu wyławiał jego odzież sztuka po sztuce drzewcem włóczni. Wkrótce potem Marek odświeżony i ubrany przyszedł do Antypasa, który spoczywając na ozdobnej ławie rozmawiał ze swoim majordomusem o gońcu przybyłym z Jerozolimy. — Ugość go — mówił — i powiedz, że zobaczymy się z nim za godzinę, może dwie godziny. — On twierdzi, że to pilne, wasza wysokość. — Nic nie jest pilne... w Tyberiadzie — oświadczył Antypas przeciągle. — W Tyberiadzie? — leniwie zapytał Marek. — To nazwa tej nowej willi? — To nazwa mojego nowego miasta — oświadczył Antypas — jednego z najpiękniejszych miast na świecie. Całe ono... każda budowla w nim, duża czy mała... będzie z białego marmuru. Chciałbyś zbudować sobie willę z bia łego marmuru? — Chyba tak. — Marek roześmiał się. — Niewiele myślałem o tym. — Jesteś już gotów wypić dzban wina? — Gotów od pół godziny. Antypas klasnął w dłonie i podano wino. Pili tęgo, języki im się rozwiązały. Marek na usilne dopytywanie się Antypasa, co nowego w Rzymie, potrząsnął głową krytycznie. Rzym zupełnie traci urok: wiele się zmieniło, wszystkie zmiany są na gorsze. Nie pofatygował się wy- jaśnić, że klęska, jaką zadały jego znakomitemu ojcu bar- barzyńskie plemiona germańskie, nie przysłużyła się ro- dzinie Warusów pod względem towarzyskim; Antypas mógł wyciągnąć — i wyciągnął — taki wniosek. Teraz w Rzymie, uskarżał się Marek, pełno jest bogatych par- weniuszy, wulgarnej hołoty, która wzięła się do interesów: tłumy obcych bywają na wszystkich uroczystościach dwo- rskich; doprawdy chętnie by się przeniósł na stałe gdzie indziej. Stary August miał swoje wady, to na pewno, ale też i dużo godności. Tyberiusz natomiast zebrał wokół siebie nowy pomiot faworytów. Zmienił Rzym w naj- nudniejsze miasto pod słońcem. Igrzysk nie cierpi, uważa 43 je za marnotrawienie funduszy publicznych. Będzie wpro- wadzał wszelkiego rodzaju oszczędności, jak gdyby Cesars- two było na krawędzi bankructwa. — No, chyba jest — mruknął Antypas. Marek przyznał, że owszem, jest i zawsze było, a przecież nadal radzi sobie jakoś z trudnościami i nie bankrutuje. — Te nowe rządy Tyberiusza — ciągnął — wyzują miasto ze wszystkiego, co je rozsławiło. Wciąż teraz słyszy my tylko o tym, że ziemia musi dawać lepsze plony, żeby w pełni zaspokajać potrzeby pospólstwa. — Dość to rozsądne — przyznał Antypas. — Otóż to właśnie! — Marek żachnął się.— Czy może być przyjemnie w państwie, które postanowiło być... roz sądne? — Tyberiusz jeszcze myśli o wyprawie na południe? — Prawdopodobnie nigdy nie żywił takiego zamiaru. — W głosie Marka brzmiało szyderstwo. — Dziwię się, że twój ojciec dał wiarę tej pogłosce. W dzień i w nocy cesarz pracuje nad uzdrowieniem armii zachodniej