Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I pragnę na łonie naszych trzech rodzin wyznać, że byłem w błędzie. A na dowód publicznej pokuty proszę, byś mi pozwolił się wybrać w składzie wiedeńskiej delegacji na kongres w Salzburgu. 220 Zygmunt zarumienił się z przyjemności. Oskar Rie uśmiechał się skruszony: .— Marto, czy pamiętasz ten likier, który przyniosłem na "twoje urodziny, kiedy spędzaliście wakacje w Belle-vue? Miał zapach samogonu. O tym też jest coś w Interpretacji marzeń sennych. Zygmuncie, wciąż prześladuje ranie zapach fuzlu, gdy przypominam. sobie, jak zareagowałem na rękopis twojej pracy o seksualnej etiologii nerwic. Przeczytałem wtedy kilka stronic, oddałem ci rę* kopis i powiedziałem, że to wszystko nie ma sensu. Było to trzynaście lat temu w Instytucie Kassowitza. No cóż, pomyliłem się. Sensu jest w tym bardzo dużo. Nie mogę wyjechać do Salzburga, ale chciałbym, żebyś na jesieni poparł moją kandydaturę na członka Wiedeńskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego. — No, no! — szepnęła Marta podchodząc do Leopolda i Oskara i całując ich w policzki. — „Więcej radości w niebie z jednego grzesznika nawróconego..." Do Salzburga Zygmunt przyjechał w niedzielę wczesnym rankiem i prosto z dworca udał się do hotelu „Bristol", który stał na dużym, otoczonym rabatami kwiatów Rynku. Wykąpał się, przebrał i zszedł do hallu. Dwóch mężczyzn stało przy recepcji. Wymienili jakieś uwagi między sobą i uśmiechnęli się do niego. Nie znał ich, ale zorientował się, że przybyli na kongres. Podszedł i wyciągnął rękę. ; — Freud. Wiedeń. — Johes. Londyn. — Brill. Nowy Jork. — Panowie już po śniadaniu? Czy nie wypiliby panowie ze mną kawy? — Z przyjemnością. Przeszli do małej sali jadalnej zarezerwowanej dla tych gości, którzy nie zamawiali śniadania do pokoju. Wszyscy trzej zaczęli mówić po angielsku. Zygmunt mówił trochę „książkowo", bo język znał głównie ż ¦ lektury; Jo-nes miał akcent walijski, Brill — niemiecki. Obaj byli młodzi. Jones miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, 221 zcp wic wy< snc ws str wy w< d< Brill dwadzieścia trzy. Przybyli z Zurychu, gdzie pracowali z Bleulerem i Jungiem, jeden dzień wcześniej niż cała grupa szwajcarska, w której ku zadowoleniu Zygmunta przybyli nie tylko Bleuler i Jung, lecz również Maks Eitingon, Pranz Rikiin, Hans Bertchunger i Edward Claparede z Genewy, pierwszy w tym mieście lekarz, interesujący się psychoanalizą. Po śniadaniu Zygmunt zapytał Jonesa i Brilla, czy nie wybraliby się z nim na spacer. Przeszli przez Makart wśród tłumu odświętnie ubranych rodzin salzburskich udających się do kościołów. Miasto od przeszło tysiąca lat było siedzibą książąt — biskupów. Z ogrodów pałacu Mirabell roztaczał się wspaniały widok na smukłe wieże i kościoły Starego Miasta, a także na potężną kamienną twierdzę wieńczącą szczyt góry po drugiej stronie rzeki. Zygmunt podziękował Jonesowi za to, że podsunął pomysł konferencji Karolowi Jungowi, który potem zajął się całą stroną organizacyjną i doprowadził do spotkania czterdziestu dwu ludzi z sześciu krajów. — Jest to historyczne wydarzenie — powiedział Jones — i dlatego chciałbym, by nasze spotkanie otrzymało nazwę Międzynarodowego Kongresu Psychoanalitycznego. — Dopiero w przyszłym roku, jeśli obecny kongres się uda. Ale niech mi pan powie, jakimi drogami dotarł pan do psychoanalizy. Poszli na Stare Miasto, krążąc po wąskich, krętych uliczkach, między barwnymi wystawami. Jones szedł między Zygmuntem i Btrillem. Był niskiego wzrostu i miał dużą głowę herosa, która pasowałaby raczej do mężczyzny znacznie wyższego i tęższego. — Chciałbym być wyższy — powiedział Jones z nieśmiałym uśmiechem — ale pogodziłem się już z tym, czer go zmienić nie można. Kompensuję to sobie kultem Napoleona. Jak wszyscy mężczyźni niskiego wzrostu, Jones dbał bardzo o elegancję. Włosy miał jedwabiste, jasnobrązowe. Oczy duże, piwne, o mądryim spojrzeniu. Ale najbardziej rzucała się w oczy jego blada cera, następstwo jakiejś niegroźnej choroby krwi, na którą cierpiał od dzieciństwa