Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W Szwajcarii, Austrii, we Francji... Nigdzie, poza najnowszymi, nie było tych tam, głupot. Właścicielki wychodziły ze zdumienia. „Ma być czysto! No i bezpiecznie. Smacznie, ciepło i tyle!”. Dziwiły się i śmiały. Prowadzą swoje pensjonaty od dawna. Owszem, miewają kontrole, ale nie muszą świrować z tymi tam, kwasówkami i instrukcjami. Jest dla gości plan ewakuacji w razie pożaru i dużo sprzętu p.poż. Niektórzy mają te sufitowe czujki na dym i prysznice p.poż. Pomogę Ci. Pozwól. Mam wolną kasę. Pożyczam Ci. Oddasz, kiedy zarobisz, i już. Bez dyskusji, proszę. Jutro robię przelew na Twoje konto. A tak na marginesie, co to ziemniaki „bryzgane”? Coś mi się kojarzy, ale nie pamiętam. Pa. W Mail do Wika: Ziemniaki bryzgane, legendarne świństwo z gór. Moi koledzy autentycznie na to trafili. Gaździna postawiła im na stole michę ziemniaków gorących, parujących, a, że był to piątek, okrasiła je maślanką z rozbełtaną bryndzą. Tylko że tę maślankę brała do pyska i bryzgała nią na ziemniaki tak, jak spryskiwało się kiedyś prasowane rzeczy. Onegdaj, jak to mówią... Z kasą może za wcześnie wyskakujesz? Chcę się postarać o dotację unijną, choć to trudna sprawa. Dziękuję. Zobaczę, może poradzę sobie bez tego? Wybacz, że mało romantycznie. Mam doła i już! Pa. Mail od Wika: O Matko! Pamiętam! W Poznańskiem to się nazywa „pyry z gzikiem”, ale tam nikt nie bierze do pyska i nie bryzga. Cóż, inna cywilizacja. Kasę bierz. Liczy się czas. Może wpadłbym na weekend? Pogadamy. Tel. do tych moich z Bieszczad wysyłam Ci esemesową wizytówką. Całus. 3. V się. PS: Dotacja trudna? Dla Ciebie? Why? Mail do Wika: Bo u nas w Urzędzie siedzi fiut, co jest spragniony. PS: Kisses 4U:-) W wolnej chwili postanowiłam złapać Janusza i pójść na mały spacer. Jestem już potężnie zmęczona wysiłkiem zdobywania wyposażenia kuchni. Pan Adam jest nieoceniony, bo zdjął koronę z głowy i postanowił mi pomóc. Z powodu problemów z tą kuchnią mamy przestój. Czytamy ogłoszenia, dzwonimy, łapiemy okazje - firmy niestety padają i wyprzedają się. To nic miłego. Pan Adam jeździ i kupuje wszystko, co trzeba tak, jak mi powiedziała żona pana Pawła. Fakt, że rozmowa z nią bardzo nas uspokoiła. Przyjechała, obejrzała i udzieliła nam prostych i zwykłych porad. Niektóre rzeczy muszą być profesjonalne. Taki wymóg. Inne powinny spełniać warunek czystości. Żeby można było je myć detergentami i wrzątkiem. Instrukcje? Olać to. Niech wiszą, bo muszą. Kosztują grosze. Jakoś to idzie. Forsa od Wiktora rzeczywiście przydała się. Od Konrada nie chciałam już nic ciągnąć. Wiem, że gdybym zadzwoniła z pytaniem, jak ta aukcja, czy obraz poszedł i za ile, to nawet gdyby nie poszedł, Konrad z mety coś by tam pokombinował z Adą i przysłał mi pieniądze. Ale ja tak nie chcę. Już i tak mi głupio z powodu tej biżuterii po Zosi, którą ode mnie odkupił. I to, że Ada w tym uczestniczy... Czuję się tak, jakby Ada była starszą siostrą, która znosi moje fikołki - tej młodszej, głupszej. Ona nie porwała się na ucieczkę na wieś, nie buduje pensjonatu, choć się na tym nie zna, nie ciągnie kasy od byłego męża, nie ma narzeczonego alkoholika i w ogóle, kurczę, idealna jest! A ja? Walnęłam w życiu wszystko na żywioł i proszę, jak to teraz wygląda. Zabrnęłam i mam! Mama włączyła się w urządzanie kuchni, jak tylko skończyła badania wysiłkowe serca. Nawet bardzo ją to wciąga, jak widzę. Gadają z panem Adamem, chichoczą, jeżdżą i urządzają kuchnię. Jestem im wdzięczna. W Nartach nie zastałam Janusza. SMS-y sprzed dwóch dni jakieś nieskładne. Poczułam gulę podchodzącą mi do gardła, jak bomba na konnych wyścigach. Wracając z Olsztyna, zajechałam do nich. Do Pasymia. Drzwi otworzył tatko Janusza. Zmieszał się na mój widok. Przeprosił za wygląd, ale właśnie coś tam robi w sadzie. Ma flanelową koszulę, spodnie drelichowe, robocze. Normalka. Taki miły jest, skromny i zakłopotany. Zaprosił mnie do ogrodu. - Pani siądzie. Janusz... śpi - powiedział to, spuściwszy wzrok. - Popił? - spytałam, dziwiąc się, że w ogóle o to zagadnęłam. - Tak. Tak. O mój Boże - westchnął i spojrzał na mnie z bezbrzeżnym smutkiem. - Szkoda pani, szkoda takiego chłopca. Zdolny, uczciwy... Pani. Taka zła ta wódka. Ja, to jak się napiję kieliszek czy dwa, odstawię i nic! A on, jego wciąga zaraz, jak w lej po bombie. Synowa, znaczy się była, tłumaczyła, że to choroba. Mój ojciec pił. Może na Januszka przeszło? Pani. Jaka szkoda... I wstyd. - Co się pan ludźmi przejmuje - westchnęłam, żeby tylko coś powiedzieć. - Jak to? To lekarz! Wstyd! I przed panią wstyd. Pani taka miła. - Mało mnie pan zna... - Ale jak Januszek kocha panią, przepraszam, jeśli uraziłem, jak kocha, znaczy dobra. I Piernacki mówi, że pani to taka Basia, tylko młodsza. - Pan znał mamę? - Nie, jakoś osobiście nie, ale pani mama to znana w okolicy osoba. My tu od niedawna mieszkamy. Dopiero ze siedemnaście lat. Przedtem w Nartach mieszkali, to i nie zdarzyło się pani Basi poznać. Piernacki mówi, że wy obie życie mu rozświetlacie. Siedziałam, milcząc. Chciałam pójść zobaczyć Janusza, ale już z książki Mariny Vlady wiedziałam, że nie powinnam. Z pijanym się nie gada