Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Wkrótce musiał wstać, aby pracować ciężko przez cały dzień. Ale to nie miało znaczenia - nic nie miało znaczenia oprócz słów Franklina. Dźwięczały mu w uszach głośniej niż elektryczne dzwonki doktora: „Ameryka, Ameryka". Zdmuchnął świecę i zamknął oczy, nie przestając powtarzać tej nazwy w myślach jak wielkiej obietnicy. ROZDZIAŁ PIĄTY __ Jednooki ___ i Pierwszy znak, że Filip i jego matka są w niebezpieczeństwie, przeszedł nie zauważony. Ot, temat rozmowy przy wieczornym posiłku na trzeci dzień po wizycie u Franklina. Filip właśnie wyskrobywał ze swej miski resztki przepysznej zupy z soczewicy. Pani Emma umiała gotować! Tego dnia rozmowa przy stole toczyła się wartko. Maria nie mieszała się do niej. Jak zwykle. Czy dlatego, że w głębi duszy uważała się za lepszą od familii Sholto? Czy dlatego, że ciągle jeszcze nie czuła się swojsko wśród Anglików? Dla Filipa pozostawało to zagadką. Pani Emma krzątała się wokół stołu, dolewając dodatkowe porcje trzem młodym mężczyznom. Wysiłek przy prasie codziennie zapewniał im wilczy apetyt. Dolewając zupy Hosei pani Emma powiedziała: - Dziś przed południem w sklepie pojawił się dziwny gość. - Zerknęła na Marię. - Zaraz po tym, jak pani poszła rozpalić ogień pod kuchnią. Maria tylko lekko skinęła głową. Jej spojrzenie napotkało wzrok Filipa i umknęło. Od czasu, gdy napadli ich we mgle żebracy, nie rozmawiali o swoich problemach. Filip palił się, żeby opowiedzieć matce o niezapomnianym wieczorze przy Craven Street, lecz jakoś zabrakło mu okazji. A może odwagi? Kilka razy znaleźli się sami, ale ponura mina Marii gasiła wszelki entuzjazm. Filip znowu martwił się o zdrowie matki. Cały dzień prawie się nie odzywała, a jej twarz odznaczała się chorobliwą bladością. Mógł przypuszczać, że Maria rozmyśla o ich przyszłości. 202 Moment ostatecznej decyzji zbliżał się nieuchronnie, ona zaś zapadała się w sobie, jakby mogła się schować i oszukać czas. Głos Esau przerwał wątek myśli Filipa. - Cóż takiego dziwnego było w tym gościu, mamo? - Wszystko. Oczy miał przerażające. Właściwie jedno, bo drugie zasłaniała stara, brudna opaska ze skóry. Ale to widzące patrzyło jakoś groźnie. Wysoki mężczyzna o wojskowej postawie, twarz cała w dziobach po ospie. Rozglądał się wkoło, jakby czuł się nieswojo w księgarni. - A jak był ubrany? Jak dżentelmen? - dopytywał się Esau. - Chciał udawać dżentelmena! Wszystko od Sasa do łasa. I bardzo brudne. Wysokie buty, połatane bryczesy. Do tego płaszcz z jedwabiu. W dobrym gatunku, kiedyś pewnie pomarańczowy, ale teraz jak ścierka. - Dziesięć lat temu pomarańczowy był ulubionym kolorem dandysów - oznajmił Hosea. - Dzisiaj elegancja woli bardziej stonowane barwy. - Naturalnie mówisz to czysto teoretycznie - zaśmiał się Esau - nie z własnego doświadczenia. Hosea spojrzał na brata spode łba. Pani Emma zignorowała żarty synów, usadowiła się obok męża i mówiła dalej: - Nie znam się na modzie bogaczy, ale na pierwszy rzut oka zauważyłam, że ten człowiek chciał wyglądać na dżentelmena, ale nie bardzo umiał się do tego zabrać. Jego szpada miała bardzo wyszukaną francuską gardę. Nie wyglądał na człowieka, którego stać na kupienie czegoś takiego. - Z twojego opisu, Emmo, wynika, że mógłby ją kupić na trasie dyliżansu przy użyciu pistoletu - skomentował Sholto. - To mnie właśnie uderzyło, Salomonie! Wyglądał jak rozbójnik poubierany w swoje łupy. - Cóż, może któraś ofiara dała mu książki zamiast kosztowności i nabrał smaku do literatury - powiedział Hosea z ustami pełnymi jedzenia. - Nie rozumiem, czemu się tak rozwodzimy nad jakimś obdartusem? - Przestraszył mnie, to wszystko - wzruszyła ramionami pani Emma. - To rozbiegane spojrzenie, myszkował wzrokiem po wszystkich kątach. 203 - Czy był grubiański? - zapytał Esau. - Nie, nie, ale... - A więc zgadzam się z Hoseą, po co tyle gadania? - Cóż, pomyślałam, że może badają teren przed kradzieżą. Ten człowiek nie bardzo tutaj pasował. - Jak długo przebywał w sklepie? - zapytał rzeczowo Sholto. - Nawet nie kwadrans, większość czasu przy półkach z książkami. W końcu wstałam, żeby z nim porozmawiać po raz drugi. Bo oczywiście przywitałam go, gdy wchodził. A on tylko spojrzał na mnie wzrokiem drapieżnika i ledwie skinął głową. Potem, kiedy zagadnęłam, czego sobie życzy, zatrzasnął książkę i powiedział, że szuka jakiejś lekkiej powieści, ale ta, którą przegląda, nie odpowiada mu. I wyszedł. To była jedna z rzadkich chwil, kiedy rozległ się śmiech Salomona Sholto. - Emmo, Emmo, jesteś płochliwa jak sarenka! Jakiś rynsztokowy elegant przerzuca książki, a ty już drżysz cała w strachu. - Nie rozumiesz - zezłościła się pani Emma. - Książka, którą on wertował tak zapamiętale, to była Encyclopaedia Britannica Cham-bera. Jestem przekonana, że ten człowiek w ogóle nie umiał czytać. Więc po co przyszedł do naszego sklepu? Filip skończył jeść i odłożył łyżkę do miski. Nawet nie mrugnął okiem, choć odpowiedź na pytanie Emmy rysowała mu się aż nazbyt jasno. Pan Sholto zastanowił się nad relacją swojej żony. - W takim razie możesz mieć rację, Emmo. To może być rekonesans przed napadem. Jak nisko muszą upaść złodzieje, żeby planować kradzież książek. Którykolwiek z tych pałaców w Mayfair przyniósłby im o wiele więcej. Jednakże Londyn roi się od dziwaków, a ich motywy pozostają nieznane. Każde duże miasto przyciąga takie typy. Będziemy zamykać dokładnie drzwi, a na wszelki wypadek Hosea przeniesie swoje łóżko na parę nocy do pracowni. - Zamierzałem spędzić najbliższe wieczory poza domem - mruknął niechętnie młodszy syn. - Zamiast tego popilnujesz interesu - odparł słodko jego ojciec. - Znakomity powód, żebyś trzymał się z dala od tych swoich spelunek