Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Widzi — smukły kształt ziewczęcego ciała jarzy się bielą w przejrzystych fałdach sukien-i. — ... Nascita di Venere... — szepnął urzeczony. Zasromała się dzieweczka, weszła do środka. — Co mówisz? Nie zrozumiałam!... — rzekła. — Nic... To... to nasz Botticelli... Sandro Botticelli... Jego obraz rzypamniałem sobie. Uśmiechnęła się Gryzelda, boć wiedziała, iż piękna. — A obraz był piękny? — Ja. Obraz był bardzo piękny! — Jak ja? — rzekła, spuszczając oczy. — Jak signorina Grizelda! — przyświadczył gorąco i skłonił łowę przed burmistrzanką. Narastała cisza. Ważyły się w niej myśli. Gryzeldy i Barto-imea, jak dwa purprowe motyle. Burmistrzanką jęła się mieszać, chyliła się, otrząsnęła falbankę, poprawiła, potem odrzuciła głów-ę i rzekła: — Proszę mi opowiedzieć o Trytonie. Kto to był? — Dobrze. I jął opowiadać. Cisza była w glorietce. Z daleka sączył się war rynku, z odległego podwórza leciały gdakania kur, a w prze-wietlonym powietrzu błądziły mocne, korzenne zapachy kwiatów, artolomeo oparł się o Trytona, objął go nagim ramieniem za szy-! i patrzał w dziewczynę. Dziewczyna zaś słuchała przedziwnej istorii o Trytonie i Nereidach, córkach Posejdona. Potem Barto-»meo przeszedł do żałosnej historii o italskiej ducissie, Julii Far-ssina z Peruzii, co się nad życie rozmiłowała w nadobnym Try-mie, w jej ogrodzie stojącym. W tajemnicy schodziła w księży- 226 cowe noce do niego, do ogrodu, a kiedy księżyc w jego kamienne oczy zaświecił, Tryton podnosił je i patrzał na ducissę. A potem jego marmurowe ciało stawało się żywym ciałem i wtedy zstępował powoli do ducissy. Jej umiłowanie Trytona było bowiem tak wielkie, że potrafiło tchnąć życie w rzeźbiony marmur. Nad ranem, kiedy świt rozżegał się na wschodzde, Tryton wracał na swoje miejsce i kamieniał, a ducissa Julia także wracała do swej panieńskiej łożnicy. — A co potem? — zapytała burmistrzanką, tłumiąc dłońmi rozdygotane serce. Bartolomeo chwilkę się wahał. Lecz w końcu rzekł: — Umarła... — Umarła? — zadziwiła się boleśnie dziewczyna. — Czemu umarła? Powiedz, Bartolomeo:.. — Signorina! Ja nie wiem... — Wiesz! Powiedz! Musisz powiedzieć! — i tupnęła gniewnie nogą, a usta skrzywiła w nadchodzącym płaczu. — ...bo ojciec ją podpatrzył i Trytona kazał rozbić i do rzeki zrzucić... — A dlaczego kazał rozbić Trytona?... Dlaczego umarła ducissa Julia? — ...bo ducissa Julia, bo jej serce pękło!... Bo miała zostać matką!... Burmistrzanką krzyknęła z cicha, zasłoniła oczy dłońmi, a potem zerwała się i uciekła z gloriety. Minął znowu jeden tydzień. Tryton stał już na rynku, na kamiennym postumencie w środku czyszczarni. Woda ciekła z otwartej paszczęki ryby oraz zlewała się z pluskiem z wdzięcznej muszli kamiennej, spoczywającej na karku Trytona. Koło czyszczarni zbierały się tłumy mieszczan i mieszczek, a wszyscy cudowali się przemyślnej a kunsztownej robocie, chwalili w głos przybusia Italczyka i mądrego burmistrza Marceliusza Kurzejkę, oglądali, cmokali z zachwytu, plaskali w dłonie i mądrowali. Poniektórzy tylko krzywili się, co poboż-niejsi majsterkowie i plotkawe dewotki, patrzący krzywym okiem na pogańskiego nagusa. Rychło jednak ich zmartwienia sczezły, kiedy stary Rębiesa, co z niejednego pieca chleb jadał i co roku 227 :hadzał z procesją do Frydku, wytłumaczył szeroko a ze swadą, ż to nie jest żadna obraza boska, gdyż nabożny Jonasz, którego >wa kamienna postać wiernie przedstawia, nie mógł być inaczej 5 kamienia zmajstrowany, jak bez szaty. — Widzieliście kiedy ludeezkowie złoci — mówił — żeby świę-;y Jonasz, co o nim święta biblija pisze, siedział w wielorybim łachorzu w obleczu?... Nagi musiał być, jak go matka na świat wydała, bo inaczej być nie mogło. Widzieliście kiedy, żeby gruby ^erfecki, co się zwykł w Wiśle kąpać, właził do wody w obłeczu? \ chłopczyska nasze? Czy też włażą do wody w szatach? Ni!... Tóż widzicie! Każdy człowiek, co do wody polezie, musi się zewlec, bo ;zkoda byłoby obleczo. Zniszczy się i zbyte. Tak i święty Jonasz iczynił, kiedy się kąpał w morzu, a przypłynął srogi wieloryb połknął go, to też musiał być bez szat. No nie? — To jest rychtyk prowda! — przyświadczyły liczne głosy