Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Raz do kąta za szafami dobiegł z sali znajomy głos kobiecy, tajemniczy głos ze starego magazynu, związany nierozerwalnie w pamięci Bronisia z odkryciem pierwszego autografu Aleksandra Mączyńskiego. W tym momencie panna Regina przekazywała mu kartki wyjęte z katalogu. — Kto to mówi? Czyj to głos? — spytał, starając się nie okazać zbytniego zainteresowania. — Pan nie wie? — zgorszyła się panna Regina. — Przecież to Klara Michałowska, najpiękniejsza dziewczyna w Bibliotece Narodowej. 39 4 Nie było krzty przesady w stwierdzeniu, że panna Klara Michałowska jest najpiękniejszą dziewczyną w Bibliotece Narodowej, a właściwie jedną z najpiękniejszych w ogóle. To biło w oczy, choć była to uroda raczej posępna. Ciemne, prawie krucze włosy, zaczesane były do góry w duży kok. Śliczną twarz, pozbawioną co prawda uśmiechu, rozświetlało dwoje wspaniałych, czarnych, dziwnie błyszczących oczu. Pod cienkim, zgrabnym nosem czerwieniały pięknie zarysowane, pokryte jaskrawą pomadką usta. Z całej postaci przebijała wytworność i elegancja. Ubrana zawsze skromnie, lecz z doskonałym gustem, panna Michałowska przekładała ciemne kolory nad inne, szczególnie w zielonym było jej do twarzy. Nigdy też nie nosiła bibliotecznego kitla. Pracowała zaledwie od kilku miesięcy, na własną prośbę przyjęta do Działu Dziewiętnastowiecznych Rękopisów; podobno została gorąco polecona dyrektorowi przez pewną wysoko postawioną osobę. Wielce inteligentna i wykształcona stała się od razu jedną z wybitniejszych pracownic działu, zyskując uznanie kierownictwa. Opracowywała rękopisy tak zwanej Wielkiej Emigracji, gdyż była to epoka, w której okazała się nie lada erudytką. Dokonała nawet ciekawego odkrycia, udowodniwszy, że rękopis, przypisywany dotąd generałowi Dwernickiemu, w rzeczywistości wyszedł spod pióra Seweryna Goszczyńskiego, swego czasu bibliotekarza w Narodowej Szkole Polskiej na Batignolles. Gdy Broniś wyjrzał zza szaf, panna Klara opuszczała salę. Dojrzał tylko tył czarnego koka i suknię butelkowej zieleni. Wyszedł spiesznie za nią i w katalogu, gdzie zatrzymała się przy szufladkach, miał wreszcie możność ocenić jej wspaniałą \ urodę. Przedtem, choć spotkał ją już raz, nieśmiałość nie pozwoliła mu zawrzeć znajomości z piękną panną. Co prawda 40 wówczas nie znał jej nazwiska, a i teraz nie był pewien, czy pochodzi z interesującej go rodziny. Stanął przy sąsiedniej szafce i już otwierał usta, by zadać dręczące go pytanie, gdy panna Klara podniosła głowę i uczyniwszy pół obrotu spojrzała prosto w twarz Bronisia. Wzrok jej odepchnął młodego człowieka, poraził bezwzględną wrogością, przeszył nienawiścią. Dokonawszy dzieła zniszczenia, panna Michałowska powoli, jak gdyby nic się nie stało, wyszła z katalogu. Broniś został przygwożdżony do podłogi. Wiedział już wszystko. O takich właśnie oczach mówiła ciotka, wspominając pradziadowego przyjaciela. A więc spotkali się. W czwartym pokoleniu. Skąd jednak nienawiść? Wrócił za szafy. Ledwie doczekał trzeciej, tak mu było pilno podzielić się z ciotką doznanym wrażeniem. Długo rozmawiali tego wieczoru, ciotka po raz setny musiała opowiedzieć wszystko, co było jej wiadome o panu Barnabie. Po raz setny sięgnąć do wspomnień ojca oraz do własnych dziecinnych przeżyć. — Poczekajmy do niedzieli — zakonkludowała wreszcie, zmęczona jałową dyskusją. — Pójdziemy na cmentarz i zobaczymy. Sam mówiłeś, że jeśli grób uporządkowany, znaczy, że rodzina nie zginęła i mieszka w Warszawie. — To ona, na pewno ona — powtarzał Broniś krążąc po pokoju. — Za co mnie nienawidzi? Czy wie, kim jestem? Czy słyszała o Aleksandrze Mączyńskim i łączącej ich przyjaźni? — Proszę cię Bronisiu, przestań i uspokój się wreszcie, bo oboje zwariujemy. Nie myśl o tym; zajmij się czymś. Pojutrze niedziela i pojutrze czegoś się dowiemy. Broniś jak gdyby nie słyszał, co do niego mówiono. — Ona i Sylwester — mruczał obiegając stół dokoła. — Nigdy w to nie uwierzę. Że on się w niej kocha, to jasne, nie widziałem wspanialszej dziewczyny, ale ona... Ciociu! 41 — krzyknął nagle — po co ona przychodzi do starego magazynu? Po co umizga się do Sylwestra? Ciotka Zuzanna odłożyła stos ręczników z prania i reperacji. — Może ci się zdawało i wcale się do niego nie umizga — powiedziała spokojnie — może ma taki sposób bycia? — O nie, to nie ten typ dziewczyny, mnie omal nie zmiażdżyła wzrokiem. Sylwester jest jej potrzebny, ale do czego? Pracuje przecież w Dziewiętnastowiecznych Rękopisach... Słyszałem, jak prosiła, by czegoś szukał, by jej pomagał... — Nie nabijaj sobie głowy głupstwami. Ta panna może nie mieć nic wspólnego z Barnabą Michałowskim. Nosi bardzo rozpowszechnione nazwisko. — Tak, wiem, ale coś mi mówi... A te jej oczy! Żeby ciocia widziała! Przecież ciocia opowiadała o szatańskich oczach starego Michałowskiego. Ja jestem podobny do dziada Aleksandra, równie dobrze ona mogła odziedziczyć oczy po pradziadku. — Doskonale pamiętam te oczy. Do końca pozostały niezwykle piękne, czarne i dziwnie błyszczące. Opanuj się, może to wcale nie jej pradziadek. — Otóż to, czarne i błyszczące, i w ogóle niesamowite. Gdyby ciocia ją zobaczyła, poznałaby po oczach. — Może i poznałabym — odparła ciotka w zamyśleniu. — Czułam, że ojciec mój nie lubił pana Michałowskiego, choć wyrażał się o nim z największym szacunkiem. Myślę, że się go nawet obawiał. — Gdyby ciocia mogła zobaczyć tę dziewczynę — gorączkował się Broniś. — Urządziłbym to jakoś w Bibliotece. — Nie, nie, nie chciałabym wzbudzić najmniejszych podejrzeń. O co właściwie chodzi? Na co nam ta pewność? Cóż stąd, jeśli stwierdzimy, że jest ona prawnuczką starego Bar- 42 naby? To tylko twój dziwny kaprys. Znalazłeś książkę dziada Aleksandra z jego podpisem. Ja opowiedziałam ci, co mi było wiadome o jego życiu i tragicznej śmierci. Wyobraźnia, podniecona tymi skądinąd sensacyjnymi szczegółami, zaczyna cię ponosić. Jest to niezwykłe zdarzenie w twym monotonnym bibliotecznym trybie życia. Teraz rozumiem, za młody jesteś, by ślęczeć nad papierzyskami, to zawód dla starych pryków, nie dla ciebie. Moja wina, że ci tak doradziłam..