Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ciekawe, co zrobiłby ktoś taki jak Harrison, gdyby jego rodacy zostali wygnani z Indii... Chyba nic. Nadal mieszkałby w chacie ze swoją tłustą kuliską i zapijał się na — 565 — śmierć arakiem. Dobry Boże, byle tylko staremu pijakowi udało się trafić tygrysa... Oczywiście zakładając, że tygrys istnieje... A jeżeli okaże się, że to duch? Harrison umrze ze strachu... Kannan z trudem powstrzymał chichot. W tej samej chwili Harrison ostrzegawczym gestem położył rękę na jego kolanie. Księżyc ukrył się za chmurą i Kannan nie widział nic poza tym, że stary przyciska kolbę strzelby do ramienia. Teraz nawet jego nieprzywykłe do czujnego nasłuchiwania uszy wychwyciły odgłos ostrożnych kroków czegoś, co skradało się w ich kierunku. Księżyc znowu ukazał się na niebie i Kannan wyraźnie zobaczył ciemny kształt potężnego cielska tuż obok zwłok. Huk wystrzału rozdarł nocną ciszę. Wielki tygrys w ułamku sekundy poderwał się i skoczył w krzaki. - Nie jestem pewien, czy go trafiłem, ale chyba tak - spokojnie powiedział Harrison. - Wspaniale się ustawił, zresztą zwykle nie chybiam z trzydziestu metrów. Cóż, teraz przynajmniej wiemy, że rzeczywiście mamy do czynienia z tygrysem. Odpocznij trochę. Rano pójdziemy jego tropem. W głosie Harrisona brzmiało wyraźne zadowolenie, co dodało Kannanowi odwagi. Nieznośne napięcie i podniecenie, które go ogarnęły na widok tygrysa, zaczęły opadać i znowu czuł nocny chłód oraz nieprzyjemne mrowienie w nogach. Irytacja i zniecierpliwienie zniknęły bez śladu. Kannan ostrożnie położył strzelbę na platformie, przeciągnął się, podrapał z satysfakcją i otulił kocem. Kiedy zasypiał, usłyszał, jak Harrison odkorkowuje butelkę. 103 Ranny tygrys ludojad jest najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem w całej dżungli. Podczas gdy normalnie zachowujący się drapieżnik nigdy nie zaatakowałby tropiącego go myśliwego nazajutrz po otrzymaniu rany, zwłaszcza powierzchownej, wy- — 566 — wołującej stosunkowo niewielki ból, postępowania ludojada po prostu nie sposób przewidzieć. Jest wysoce prawdopodobne, że zwierzę zaczai się i rzuci na myśliwego. Pamiętając o tym, Harrison i Kannan bardzo powoli szli tropem Tygrysa z Pulimed. Tuż przed świtem byli już w miejscu, gdzie widzieli tygrysa. Stary myśliwy od razu zauważył kępki krótkiej sierści i plamy krwi, które wyraźnie wskazywały, że jego strzał był celny. Polecił, aby Kannan przyniósł mu kapelusz, kanapki, kawę i kilka innych niezbędnych rzeczy, po czym zabrał się do badania tropów. Natychmiast po powrocie Kannana ruszyli w drogę. Początkowo posuwali się z wolna, sprawdzając każdy głaz, krzew lub naturalne wzniesienie, za którymi mógł ukrywać się ranny tygrys. Tam gdzie szlak przecinał gęsty las, Harrison wysyłał przodem Kannana, ponieważ atak od przodu nie leży w naturze wielkich kotów. Szli krok za krokiem, wypatrując wszelkich możliwych sygnałów niebezpieczeństwa. Kannan był bardzo podekscytowany, brakowało mu jednak wiedzy i doświadczenia, z jakim Harrison odczytywał znaki dżungli, dlatego widział tygrysa dosłownie wszędzie - w kępie usianej słonecznymi punkcikami trawy, za krzakiem lantany, skradającego się po dywanie wyschniętych liści. Ta nieustanna czujność szybko go zmęczyła. Po godzinie rozbolała go głowa i wszystkie napięte mięśnie. Nie zauważył w porę sterczącego nad ścieżką korzenia, potknął się i upadł. Na szczęście zachował dość przytomności umysłu, aby w ostatniej chwili daleko wysunąć rękę, w której trzymał strzelbę. Idący przodem Harrison natychmiast zawrócił. — Cholerny niezdarny amator... —wymamrotał. Nie próbując nawet pomóc Kannanowi podnieść się z ziemi, chwycił strzelbę towarzysza, rozładował ją i oddał. — Dlaczego pan to zrobił? — Bo wolę z gołymi rękami rzucić się na tygrysa ludojada niż ryzykować, że jakiś przeklęty idiota strzeli mi w plecy. Kannan z trudem powstrzymał gniew. Obiecał sobie, że bę- — 567 — dzie nad sobą panował, bo doskonale wiedział, że bez Harriso-na nie da sobie rady. Zmęczony, dźwignął się na nogi i poszedł za shikarim. Starał się otrząsnąć z uczucia zniechęcenia, nie mógł przecież ustać w drodze. Nie miał cienia wątpliwości, że gdyby Harrison doszedł do wniosku, iż bez niego będzie posuwał się szybciej, bez chwili wahania zostawiłby go na szlaku