Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Toteż sam Odyseusz widział się zniewolony zejść na ląd w poszukiwaniu zaginionych towarzyszy. Zrozumiał od razu, jaki czar tkwi w tym kwiecie, sam wyrzekł się jego niebezpiecznej rozkoszy i siłą zmusił płaczących majtków, aby powrócili na okręt. Długo jeszcze potem wspominali oni Lotofagów i ich czarodziejski kwiat, który kazał im zapomnieć o ojczystej ziemi. Po czym nowa tułaczka i nowy nieznany ląd. Zostawił Odyseusz wszystkie inne okręty w miejscu, gdzie mógł być o nie zupełnie spokojny, a na swoim własnym popłynął dalej w głąb zatoki i wysiadł na brzeg. Rozejrzawszy się dookoła, ku największemu swemu zdziwieniu zobaczył w przestronnej jaskini całe gospodarstwo mleczarskie: mleko w dzbanach i w misach, twaróg i ser w koszałkach. - Zabierzemy, co się da - zdecydowali towarzysze - i co rychlej w nogi, na okręt! - Nie wolno! - odciął im Odyseusz - trzeba poczekać na powrót gospodarza, a potem uczciwie się z nim rozmówić. Ale ledwie zdążył się ukazać ów gospodarz, a już pożałował Odyseusz, że nie usłuchał roztropnej rady towarzyszy. Był to olbrzym dziki, kosmaty, z jednym wielkim krągłym okiem na środku czoła. Widząc to, towarzysze Odysa w tej chwili przezwali go »cyklopem«, to znaczy »okrągłookim«; prawdziwe jednak imię jego było, jak się potem okazało, Polifem, a był on, podobnie jak wielu innych znajomych naszych olbrzymów, synem Posejdona. Zagnawszy swoje stado baranów i owiec do środka groty rozejrzał się dookoła, zatarasował wejście potężnym głazem i zapytał przybyszów, kto zacz są i gdzie zostawili okręt? Naturalnie, że Odyseusz nie powiedział mu prawdy: okręt - tłumaczył - roztrzaskał się nam na pełnym morzu. Ale olbrzym ani słuchał jego opowieści: porwał dwu jego towarzyszy i w mgnieniu oka pożarł ich, zapijając tę dziką potrawę owczym mlekiem. Po chwili rozwalił się na ziemi i zasnął. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości - wpadli w samotrzask ludożercy. Co tu teraz począć ? Czy zabić tego dziwoląga ? Było to możliwe w tej chwili, kiedy spał, ale cóż z tego? Żadna ludzka siła nie wyważy skały, którą Polifem zabarykadował wejście do jaskini; wszyscy, jak są, umarliby wtedy z głodu. Nie, tu trzeba chwycić się innego sposobu, a jakiego - należy się zastanowić. Tymczasem noc minęła, Polifem obudził się, przekąsił sobie jeszcze dwu innych towarzyszy i pognał trzodę na paszę, jednakowoż starannie zatarasowując za sobą wejście jaskini tą samą skałą. Tymczasem dojrzał już w myśli Odysa plan ocalenia i zemsty. 423 Znalazł gdzieś w kącie groty ogromny drąg z drzewa oliwnego, zaostrzył go mieczem i zaczął wypatrywać powrotu cyklopa. Powrót ten, prawda, kosztował jeszcze życie dwu towarzyszy, ale miał zadecydować o wyzwoleniu. Bohater podszedł do gazdy z wielkim kielichem tęgiego wina w ręku (wziął je był ze sobą na wszelki możliwy wypadek wymiany). - Popijże człowiecze mięso winem, cyklopie - odezwał się podając mu kielich. Gulnął cyklop - w smak mu poszło, po prostu niby żywy płomień rozszedł mu się po całym ciele. - Nalewaj dalej! - Odyseusz spełnił życzenie. - Dalej, nie bój się! Znajdę i ja gościniec dla ciebie. Po trzeciej szklanicy cyklop na dobre sobie podochocił. - No, a teraz co słychać z moim gościńcem! - przypomniał się Odyseusz. - Powiedz ty mi najpierw swoje imię. - Moje imię? Nikt - chytrze wykręcił się bohater. - A więc posłuchaj, mój przyjacielu, ciebie zjem na samym ostatku, już po wszystkich twoich towarzyszach, a zaś ich wszystkich przed tobą. Słyszysz, Nikt, taki będzie twój gościniec ode mnie! I roześmiał się na całe gardło. - No, to się jeszcze zobaczy - pomyślał sobie Odyseusz. Cyklop tymczasem po swoim dowcipie gruchnął na ziemię i zasnął, a sen jego po trzech kubłach wina był po prostu kamienny. Wtedy Odyseusz chwycił swój zawczasu przygotowany drąg i wsunął go ostrzem między rozżarzone węgle ogniska, które olbrzym po powrocie do groty rozpalił. Kiedy już cały drąg poczerwieniał, przy pomocy czterech towarzyszy złapał go za tępy koniec i wbił rozpalone ostrze w oko straszydłu. Oko w tejże chwili wypłynęło. Oślepiony potwór zerwał się na równe nogi, był już najzupełniej trzeźwy. Z początku zaczął się toczyć po jaskini myśląc, że złapie swoich katów, ale kiedy nic zrobić nie mógł, uderzył w dziki krzyk, przyzywając braci swoich, cyklopów. Zbiegli się u wejścia pieczary. - Krzywdzą mię! Mordują! - szlochał Polifem. - Kto cię krzywdzi, kto cię morduje ? - Nikt - płaczliwie odparł im oszukany. - Jeżeli nikt cię nie krzywdzi i nikt nie morduje - to pomódl się do bogów i tyle. Tak odpowiedzieli i powrócili do domostw. Atoli Odyseusz rozumiał doskonale, że dopiero połowa dzieła dokonana; trzeba teraz było wydostać się z krwawej jaskini, a to nie były przelewki. 424 Powiązał owce trójkami i pod każdą trójką przytroczył jednego towarzysza, sam podłazi pod tryka, przewodnika stada, i uczepił się kudłów na jego piersi. Cyklop obmacał dokładnie po wierzchu swój kierdel, ale nie przyszło mu do głowy wsadzać ręki pod brzuchy, tak że wszyscy pomyślnie wydobyli się z groty. Teraz można było śmiało odpłynąć, jednak Odysa korciła myśl, że Polifem nie dowie się, kto go ukarał za dzikie obejście się z gośćmi. - Słuchaj, cyklopie - huknął mu stojąc już na burcie swojego okrętu - jeżeli kto zapyta kiedy, kto cię oślepił, odpowiedz, że to był Odyseusz, syn Laertesa, król Itaki. Cyklop usłyszał dumne przechwałki i pożalił się ojcu swemu, Posejdonowi na krzywdziciela. Od tej pory gniew Posejdona zaczął gnębić Odysa na wszystkich drogach