Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Bo ja wiem, to jakby go podpuszczać. - Ja tego tak nie widzę. Jeżeli już, to będzie to dla niego szansa oczyszczenia się z podejrzeń. Widzisz, moim zdaniem to ludzie od Spoletta zabrali ciało Franconiego. - Nie bardzo mam ochotę do niego dzwonić. Zorientuje się, że coś tu jest nie tak. Dlaczego sama nie zadzwonisz? - Już ci mówiłam. Poczuje się oskarżony i przyjmie agresywną postawę. Już ostatnio, kiedy zadawałam zwykłe pytania, stał się nieprzyjemny. Ale oczywiście, jeśli nie masz na to ochoty, nie chcę cię zmuszać. Zamiast tego chciałabym, żebyś poszedł ze mną na małe polowanie. - Co znowu? - Cierpliwość Marvina była na wyczerpaniu. - Czy możesz podać listę wszystkich zajętych w tej chwili lodówek? - spytała Laurie. - Oczywiście, to proste. - Proszę - powiedziała, wskazując na komputer Marvina. - Jeśli już przy tym jesteś, zrób dwie kopie, dobrze? Marvin wzruszył ramionami i usiadł. Dość szybko poradził sobie z wydaniem polecenia i po chwili wręczył Laurie dwie kartki zadrukowane danymi. - Znakomicie - powiedziała, spoglądając na nie. - Chodźmy! - Wychodząc z biura, podniosła rękę i odwrócona tyłem do Marvina skinęła. Marvin poszedł za nią. Poszli w dół zaplamionym, cementowym korytarzem. Po drugiej stronie przejścia były ściany z lodówkami, w których przechowywano zmarłych. Laurie wręczyła jedną z list Marvinowi. - Chcę sprawdzić każdy przedział, który powinien być teraz pusty. Ty zaczniesz z tej strony, ja z tamtej. Marvin wywrócił oczami, ale wziął listę. Zaczął otwierać lodówki, zaglądał do środka i z trzaskiem zamykał drzwiczki. Laurie przeszła na drugą stronę i zaczęła robić to samo. - Uch! - stęknął Marvin po pięciu minutach. Laurie przerwała sprawdzanie. - Co się stało? - Lepiej żebyś tu sama przyszła. Laurie obeszła gruby mur mieszczący przedziały dla zmarłych. Marvin stał przy końcu muru i spoglądając na listę, drapał się w głowę. - Ta lodówka powinna być pusta - powiedział. Laurie zerknęła mu przez ramię i serce mocniej jej zabiło. W środku leżało ciało nagiego mężczyzny bez karteczki przy dużym palcu. Lodówka miała numer dziewięćdziesiąt cztery. Nie znajdowała się bardzo daleko od sto jedenastej, w której pierwotnie umieszczono Franconiego. Marvin wysunął platformę. Ciszę kostnicy przerwał zgrzyt kółek w szynach. Zobaczyli ciało mężczyzny w średnim wieku z poważnymi urazami nóg i tułowia. - No tak, to wiele wyjaśnia - stwierdziła Laurie. W jej głosie można było usłyszeć nuty triumfu, złości i strachu. - To ciało tego nie zidentyfikowanego mężczyzny. Został potrącony w wypadku na Franklin Delano Roosevelt Drive. Jack wyszedł z windy i usłyszał dzwonek telefonu. Kiedy szedł korytarzem, coraz bardziej nabierał przekonania, że to musi być telefon w jego pokoju, tym bardziej że tylko te drzwi były otwarte. Przyspieszył i omal nie wywrócił się, ślizgając na linoleum, którym wyłożono podłogę. Złapał za słuchawkę w ostatniej chwili. Dzwonił Lou. - Gdzież się, u licha, podziewałeś? - zaczął od narzekań. - Miałem sprawę w szpitalu akademickim. - Po rozmowie z Lou w sekretariacie pojawił się doktor Malovar i postanowił pokazać Jackowi kilka preparatów. Skoro prosił profesora o konsultację, czuł, że nie wypada mu teraz odmówić. - Dzwoniłem co piętnaście minut - oznajmił Lou. - Przepraszam. - Mam trochę zaskakujących informacji, które bardzo chciałem ci przekazać. To niezwykle zagmatwana sprawa. - No to nie powiedziałeś nic, czego bym już wcześniej nie wiedział - skomentował Jack. - Czego się dowiedziałeś? Kątem oka zauważył jakiś ruch. Natychmiast zwrócił się w tę stronę i zauważył stojącą w drzwiach Laurie. Nie wyglądała normalnie. Oczy jej płonęły, usta miała zaciśnięte w grymasie złości, a blada była jak kość słoniowa. - Poczekaj sekundę! - Jack przerwał rozmowę. - Laurie, na miłość boską, o co chodzi? - Muszę z tobą porozmawiać - wyrzuciła z siebie. - Jasne. A możesz poczekać dwie minuty? - Wskazał na telefon, dając do zrozumienia, że musi dokończyć rozmowę. - Zaraz! - odparła z determinacją. - Dobrze, już dobrze - uspokoił ją. Widział, że jest napięta jak struna, do granic wytrzymałości. - Posłuchaj, Lou. Właśnie przyszła do mnie Laurie i jest bardzo zdenerwowana. Pozwól, że oddzwonię do ciebie za chwilę. - Poczekaj! - zawołała Laurie. - Rozmawiasz z Lou Soldano? - Tak. - Z jakiegoś irracjonalnego powodu Jack pomyślał, że Laurie jest podenerwowana, bo rozmawiał właśnie z Lou. - Gdzie on jest? - zapytała. Jack wzruszył ramionami. - Myślę, że w swoim biurze. - Zapytaj go - poleciła. Jack przekazał pytanie i uzyskał potwierdzającą jego przypuszczenia odpowiedź. Skinął w stronę Laurie. - Jest u siebie. - Powiedz mu, że przyjedziemy. Jack zawahał się. Był zakłopotany. - No powiedz! Powiedz, że w tej chwili wychodzimy