Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Jednak ostatnim razem, kiedy wprosiła się do mieszkania mężczyzny, wynikł z tego jej romans ze Slotem: i ta spóźniona myśl ją trochę dręczyła. W nagłym odruchu przypięła sobie do sukienki broszkę z fioletowych kamieni, którą Byron jej podarował w Warszawie. Tego wieczora zrobiła coś, czego nie uczyniła przedtem nigdy w życiu: zapaliła świece szabatowe. Wydało jej się grzeczniejsze uczynić to niż odmówić, kiedy pani Mendelsonowa, zażywna, bez ustanku zajęta, bez ustanku wesoła, rumiana jejmość przyszła powiedzieć jej, że świece są gotowe. Umyte i wystrojone dzieci zgromadziły się wokół swych matek przy długim stole, gdzie na świeżym białym obrusie stało osiem lichtarzy. Przykrywszy sobie głowę chustą, przytykając zapałkę do dwóch tanich, pryskających świeczek i jąkając hebrajskie błogosławieństwo, podczas gdy Louis przyglądał się jej wielkimi oczyma, Natalia poczuła się całkiem osobliwie. Mendelsonowa szturchnęła ją łokciem i dobrodusznie a żartobliwie powiedziała do innych: - Zejt, zi wert baj undz a gance rebicin. - (Patrzcie, robi się z niej u nas cała rabinowa.) Natalia zakłopotana roześmiała się razem z innymi. Kiedy karmiono dzieci, przyszedł Rabinowicz. Przekrzykując piskliwy zgiełk powiedział: - Wrócił Jim Gaither. Rozminęliśmy się w konsulacie, ale jutro do niego pójdę. Jaka ładna broszka. Gdy dzieci wyroiły się z jadalni, dorośli zebrali się przy ponownie nakrytym stole. Rabinowicz właśnie sadowił się obok Natalii, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Mendelson poszedł otworzyć. Wróciwszy klepnął Rabinowicza po ramieniu i Rabinowicz bez słowa wstał i wyszedł. Miał zwyczaj pojawiać się i znikać jak duch, czego nikt nie komentował. Krzesło obok Natalii zostało puste. Dwanaście osób, w tym kilkoro wygłodniałych, nowych przybyszów, rzuciło się na posiłek. Cała żywność najwyraźniej pochodziła z czarnego rynku: pieczona ryba, zupa rybna i gotowane kurczęta, których kości tylko trzaskały w zębach przejezdnych. Krążyły brązowe butelki ognistej wódki z ziemniaków i Aaron Jastrow wypił jej ponad swoją miarę. Od chwili przybycia Aaron zwykł rozprawiać przy stole, zaćmiewając nawet Mendelsona. Dzisiaj był w dobrej formie. Pojawił się temat ofiary Izaaka, gdyż o tym było czytanie Tory na ten szabat. Mendelson miał wyzywająco bezbożnego zięcia imieniem Welwet, swego wspólnika w przedsiębiorstwie hydraulicznym, który wyróżniał się bujną, rudą czupryną i apodyktycznymi przekonaniami. Welwet stwierdził, że ta opowieść demaskuje żydowskiego Boga jako fikcyjnego, azjatyckiego despotę, autora zaś jako dzikusa z epoki brązu. Aaron chłodno osadził Welwla. - Czy nie rozumiesz, Welwet, że to jest opowieść o Abrahamie, nie o Bogu? Potrafił to zrozumieć nawet taki goj jak Kierkegaard. Przeczytaj sobie kiedyś Strach i drżenie. Za czasów praojca Abrahama ludzie palili dzieci na ofiarę swym bogom. Archeologia to potwierdza. Owszem, Abraham sięgnął po nóż. A dlaczego? Żeby raz na zawsze pokazać, że nie mniej poważa Boga niż poganie swoich krwawych bożków. Zaufał Bogu, że każe mu się wyrzec noża, zanim by skrzywdził chłopca. Oto cały morał z tej opowieści. - Coś pięknego - rzekł Mendelson, poprawiając sobie dużą czarną jarmułkę na białych włosach. - To piękna wykładnia. Muszę przeczytać Kierkegaarda. - A przypuśćmy - odburknął Welwet - że Bóg nie kazałby staremu fanatykowi rzucić noża? - Wtedy Biblia skończyłaby się na dwudziestym drugim rozdziale Księgi Rodzaju - odparł z uśmiechem Aaron. - Nie byłoby narodu żydowskiego ani chrześcijaństwa, ani współczesnego nam świata. Całopalenie dziatwy mogłoby trwać do dzisiaj. Ale widzisz: on kazał mu rzucić nóż. Cywilizacja zachodnia obraca się wokół tego prostego faktu. Bóg chce naszej miłości, a nie popiołów naszych dzieci. - Cóż to za przygnębiająca rozmowa - odezwała się pani Mendelsonowa, zrywając się, aby uprzątnąć ze stołu. - Palenie dzieci, zarzynanie chłopca! Fe! Welwet, zagraj coś radosnego. Welwet sięgnął po gitarę i zagrał szabatowy hymn Jah ribon, i wszyscy go zaśpiewali. Nawet i Natalia wiedziała, że gra na tym instrumencie narusza zasady ortodoksji. W domu Mendelsona wszystko było niezwykłe. Kobiety sprzątnęły ze stołu i podały herbatę z niewyszukanym ciastem, śpiewający rozbawili się przy piosence o rabinie, który całkiem jak stary Król Cole posyłał po skrzypków, doboszy, flecistów i tak dalej. Natalia przyłączyła się w kuchni do kobiet, żeby pozmywać talerze i garnki, zanim wyłączą elektryczność. W jadalni Welwet zaczął grać starą kołysankę Rożinkes mit mandłen: Rodzynki z migdałami. Przyszedł czas na solo Aarona; szczycił się on tym, że pamięta wszystkie jej zwrotki po żydowsku. Przy cichym wtórze gitary Aaron zaśpiewał czepiający się pamięci zabawny refren, który odezwał w sercu Natalii przemożnym echem z lat dziecięcych: Pod kołyską twą, Żydziątko me,Ď Biała kózka stoi, sianko je,Ď Handlować wybrała się z nami.Ď To twój fach, z tego żyj:Ď Rodzynki z migdałami!Ď Śpij, Żydziątko me, śpij.Ď Usłyszała, jak drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły. Awram Rabinowicz stanął we drzwiach kuchni, blady i uśmiechnięty. - Natalio? - podeszła do drzwi, wycierając sobie dłonie w fartuch. W przedpokoju, gdzie snuły się rozkoszne zapachy potraw szabatowych, przyćmione światło z kinkietu na ścianie padało z ukosa na Byrona w szarym deszczowcu, stojącego z dużą walizką w jednej ręce i ze skórzaną torbą w drugiej