Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

.. Niechby się to ze sobą pomieszało, ta zasrana metyska hałastra i Kreole, co usiłują uchodzić za cwaniaków! Do ilu ludzi zredukował pan liczbę swoich stałych robotników i ilu ma pan sezonowych, don Angel? Dyrektor z wyraźną ulgą przyjął to pytanie. - Od czasu ostatniego zamrożenia etatów w ,,Nautilus Fishing" jest dokładnie sześćdziesięciu czterech stałych robot- ników, po trzydziestu dwóch na każdą ośmiogodzinną zmia- nę; przedtem było dwustu pięćdziesięciu ośmiu. Sezonowych nie mieliśmy. Teraz jest ich dokładnie dwudziestu. Pięćdzie- sięciu dwóch ludzi obsługuje całą fabrykę mączki rybnej, drugą co do wielkości w Chimbote, to znaczy w Peru, to znaczy na świecie. Bardzo słuszne, konkretne pytanie, to mi się podoba; za to niezbyt dokładnie zrozumiałem, co pan miał na myśli mówiąc o ściśnięciu Tamizy z Apurimakiem, Hudso- nu z Marańonem, i tego o Dzielnicy Łacińskiej i przemiesza- niu indiańskiej hałastry. Chodziło panu o... zatarcie rysów twarzy?... Gość obrzucił bezosobowym spojrzeniem don Angela. - To są, drogi panie, takie obsesje właściwe nam „surduto- watym". Ale powiadają, don Angel, że tutaj w Chimbote wszystkim odbiera się własną twarz, rozgotowuje moralność, ugniata pod jeden strychulec. - O moralności jeszcze sobie pogadamy, młody człowieku. Sam pan się przekona. A poza tym są sposoby, aby rządzić nie urabiając według jednej formy tych wszystkich tak różnych ludzi, co ściągają do naszego miasta. Pan jest przyjacielem wysoko postawionych osób, a one obracają się na wyżynach i nie dostrzegają człowieczej natury. Zrobiono formy i modele i wszystkie one się rozleciały. Kto, u diabła, wpakuje do formy taką Iloqlla? Pan wie, co to jest Iloqlla? - Lawina. Masa wody niosąca z sobą piach, korzenie drzew, zdechłe psy, kamienie... Wszystko to spada tłukąc się 90 w nurtach rzek, kiedy wraz z pierwszymi deszczami następuje przybór wód w tych dzikich górach... - No i tak właśnie jest teraz w Chimbote. I nikt tu nikogo nie zna. Już panu mówiłem, że zredukowaliśmy liczbę robot- ników z dwustu pięćdziesięciu ośmiu do dziewięćdziesięciu sześciu, mówiłem, prawda? Otóż ta lloqlla karmi się własnym głodem. Im więcej ludzi wyrzucamy z fabryk, tym więcej przychodzi do nas z gór. Dzielnice nędzy wciąż się rozrastają, a w tych dzielnicach powstają targowiska, na których jest więcej much niż żywności. - Szczęśliwe, po stokroć szczęśliwe pelikany w tym kręgu śmierci, która je otacza, i szczęśliwa lawina lluqlla pośród tego życia, co ją otacza! ,,No tak, no tak. Czuję pismo nosem. Ten hippis w surduci- ku to pewnie czyjś totumfacki, ledwie opierzony pisklak, czyżby człowiek Braschiego?" I kiedy don Angel tak się zastanawiał, dumny ze swoich domysłów, gość podniósł się z miejsca; uniósł nogę, obrócił się pod lampą, jednym ruchem ręki złapał fruwającego owada, który cały czas wojował ze światłem; złapał go, szybki jak piorun, a potem rozgryzł i położył na biurku don Angela. - Otóż i tak, dokładnie tak, jak ten robaczek, górale ze wszystkich andyjskich osiedli nieustannie schodzą do Chim- bote szukać pracy, prawda? Przychodzą też z selwy, przedzie- rają się leśnymi ścieżkami, forsują rzeki milczące od nadmiaru wód. Z Cuzco i Arequipy, tych wielkich, starodawnych miast ściągają już nie Indianie, tylko Metysi-robotnicy, handlarze; a ilu jest tych z Huacho, z Chiclayo, z Pacasmayo, z całego wybrzeża! A teraz coś panu powiem, don Angel, panu, słynnemu zdobywcy pięknej Lucindy, której przedtem nikt nie dotknął ani nie zawojował; wie pan, widziałem także ślepych żebraków pochodzących ze sławnego andyjskiego miasta Cajamarki i z innego sławnego miasta, z portu Paita: wałęsają się jako grajkowie po targowisku Modelo. Ten z Paita grał trisre*, bardzo smutną trisre, jest ślepy na oba oczy; tych z Cajamarki było właściwie dwoje, wie pan, mąż i żona, też ślepi; ona grała na bębenku, on na skrzypcach; i śpiewali razem, brzydko i chrypliwie. A ja wtedy zacząłem tańczyć; to ich chrypienie coś w sobie miało; i tańczyłem jak najpiękniej, * Trisre - ludowa pieśń, przeważnie miłosna, smutna w nastroju od przymiotnika mwe - smutny ; 9 w mojej surdutowej marynarce ze złotymi guzikami; tańczy- łem przed tą parą ślepców, kręcąc się jak cień wokół bąka. I tych dwoje zebrało kupę pieniędzy. Nie wiedzieli, kto tańczył, i z płaczem dziękowali otaczającemu ich smrodliwe- mu powietrzu