Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Próbował ująć karabin jak do ataku, ale nie mógł podnieść ręki. Ból jak ołów w formę wlewał się w każdy staw. Przypadł do bruzdy, krzyknął kilkakrotnie, nie mogąc zapanować nad sobą... Gdy już leżał, kula ukąsiła go w biodro. Listnicki powoli i ciężko tracił świadomość. W Tichorieckiej amputowano mu strzaskaną rękę, wydobyto z biodra odłamki kości. Dwa tygodnie przeleżał w łóżku, targany rozpaczą, bólem i nudą. Potem został przewieziony do Nowoczerkaska. Jeszcze trzydzieści dręczących dni w lazarecie. Opatrunki, uprzykrzone twarze sióstr i doktorów, przenikliwy zapach jodyny i karbolu... Od czasu do czasu przychodziła Olga Nikołajewna. Policzki jej miały barwę zielonawożółtą. Żałoba powiększała niewypłakany żal opustoszałych oczu. Listnicki długo patrzył w jej zbolałe oczy, milczał, wstydliwie, po złodziejsku ukrywając pod prześcieradłem pusty rękaw koszuli. Olga, jakby mimo woli, rozpytywała o szczegóły śmierci męża, spojrzenie jej biegało po łóżkach, słuchała z widocznym roztargnieniem. Wypisawszy się ze szpitala Listnicki poszedł do niej. Wyszła na ganek na jego spotkanie, odwróciła się, gdy on, całując jej rękę, nisko pochylił głowę pokrytą gęstymi, krótko strzyżonymi, siwiejącymi włosami. Był starannie ogolony, elegancki, frencz leżał na nim nienagannie jak dawniej, ale pusty rękaw niepokoił i dręczył go; wewnątrz dygotał mały, obandażowany kikut ręki. Weszli do domu. Listnicki rozpoczął nie siadając: - Boris przed śmiercią prosił mnie... wziął ode mnie przyrzeczenie, że ja pani nie opuszczę. - Wiem... - Skąd? - Z jego ostatniego listu... - Życzył sobie, abyśmy byli razem... Rozumie się, jeśli się pani zgodzi, jeśli dogadza pani małżeństwo z inwalidą... Proszę mi wierzyć, słowa o uczuciach brzmiały by obecnie... Ale ja z całego serca pragnę pani szczęścia. Zmieszanie i bezładna, wzburzona mowa Listnickiego wzruszyły ją. - Myślałam o tym... Zgadzam się... - Pojedziemy do majątku mego ojca. - Dobrze. - Resztę można sprecyzować później. - Tak. Z szacunkiem musnął ustami jej lekką jak porcelana rękę, a gdy podniósł pokorne oczy, dostrzegł uciekający z jej warg cień uśmiechu. Zaczął u niej bywać codziennie. Serce znużone bitewną codziennością pociągała baśń... Rozmyślał samotnie, niby bohater klasycznego romansu, i cierpliwie doszukiwał się w sobie jakichś wzniosłych uczuć, których nigdy dla nikogo nie żywił, pragnąc - może - przykryć nimi i upiększyć nagość zwykłego zmysłowego pociągu. Jednakże bajka jednym skrzydłem dotykała rzeczywistości: nie tylko pożądanie zmysłowe, ale jeszcze jakaś niewidoczna nić łączyła go z tą kobietą, która przypadkiem znalazła się na drodze jego życia. Listnicki mętnie orientował się we własnych przeżyciach, jedno tylko odczuwał z największą jasnością: że włada nim, człowiekiem okaleczonymi wykolejonym, dawny wyuzdany, dziki instynkt "mnie wszystko wolno". Nawet w gorzkie dla Olgi dni, gdy nosiła ona w sobie, jak płód, gorycz ciężkiej straty, Listnicki rozpalony zazdrością o nieboszczyka Gorczakowa pragnął jej, pragnął wściekle... Szalonym wirem pieniło się życie. W dniach tych ludzie, wdychający zapach prochu, oślepieni i ogłuszeni wypadkami, żyli pośpiesznie i chciwie jedynie dniem dzisiejszym. Może dlatego Listnicki tak śpieszył związać życie swoje i Olgi wspólnym węzłem, może mętnie uświadamiał sobie nieuniknioną zgubę sprawy, za którą szedł na śmierć. W obszernym liście zawiadomił ojca o tym, że się żeni i że niedługo przyjedzie z żoną do Jagodnego. ... Ja swoje skończyłem. Mógłbym jeszcze jedną ręką tępić zbuntowaną hołotę, ów przeklęty"lud", nad którego dolą rosyjska inteligencja płakała i śliniła się dziesiątki lat, ale, naprawdę, teraz wydaje mi się to dzikie i bezmyślne... Krasnow nie może dojść do ładu z Denikinem; a w obydwu obozach - wzajemne podstawianie stołków, intrygi, podłość i świństwo. Niekiedy robi mi się strasznie. Cóż teraz będzie? Jadę do domu uścisnąć Cię jedyną ręką, Ojcze, i żyć razem z Tobą, przyglądając się walce z boku. Teraz już nie jestem żołnierzem, lecz kaleką fizycznymi duchowym. Zmęczyłem się, kapituluję. To po części jest przyczyną mojej żeniaczki i chęci znalezienia "cichej przystani" - kończył list smutno-ironicznym dopiskiem. Wyjazd z Nowoczerkaska został wyznaczony za tydzień. Na kilka dni przed wyjazdem Listnicki ostatecznie przeniósł się do Gorczakowej. Po nocy, która ich zbliżyła, Olga jakby zmizerniała, poszarzała. Wytworzona sytuacja ciążyła jej niezmiernie, a w duchu czuła urazę. Listnicki nie rozumiał albo nie chciał rozumieć, że inną miarą mierzy się łącząca ich miłość, inną - nienawiść. Przed odjazdem Listnicki myślał o Aksinii, mimo woli, dorywczo. Krył się przed myślami o niej, niby dłonią od słońca. Ale wbrew jego woli, coraz natarczywiej, niby pasemka światła, jęły przenikać, niepokoić go wspomnienia o tym stosunku. Przez chwilę pomyślał: "Nie będę z nią zrywał. Ona się zgodzi". Ale przeważyło poczucie przyzwoitości - postanowił po przybyciu porozmawiać z nią i - jeśli zdarzy się sposobność - rozstać się. Na schyłku czwartego dnia przybyli do Jagodnego. Stary pan powitał młodych o wiorstę od majątku. Z daleka jeszcze Eugeniusz dostrzegł, jak ojciec z trudem przełożył nogę przez siedzenie linijki, zdjął kapelusz. - Wyjechałem na spotkanie kochanych gości. Niechże pani pozwoli na siebie popatrzyć... - zahuczał basem, niezręcznie uścisnąwszy synową, dotykając jej policzka zielonosiwymi, przesyconymi dymem miotełkami wąsów. - Siadaj, ojcze, z nami! - I do woźnicy: - Ruszaj! A, dziadku Saszko, jak się macie! Zdrów? Siadaj, ojcze, na moim miejscu, a ja usadowię się obok stangreta. Starzec usiadł obok Olgi, wytarł chustką wąsy i powściągliwie, z udaną dziarskością przyjrzał się synowi. - No, jak, kochany?! - Bardzom rad, że ojca widzę. - Inwalida, powiadasz? - Cóż począć? Inwalida. Ojciec z udaną swobodą patrzył na Eugeniusza, usiłując surowością zatrzeć uczucie litości, unikając spojrzeń na pusty, zatknięty za pas zielony rękaw munduru. - No, nic; przywykłem - Eugeniusz poruszył ramieniem. - Naturalnie, przyzwyczaisz się - przyświadczył pośpiesznie stary - byle jeno głowa cała! Więc z tarczą, hę? Czy jak? Z tarczą, powiadam, wróciłeś. I nawet z pojmaną do niewoli piękną branką? Eugeniusz lubował się wyszukaną, nieco staromodną galanterią ojca. Oczyma pytał Olgę: "Jakże staruszek?" - i po ożywionym uśmiechu, po cieple promieniejącym z jej oczu zrozumiał, że ojciec się jej podobał. Myszate kłusaki lekko niosły karetę pod górę