Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Życie schroniło się tu jakby w całości do oczu, w których przebłyskiwał promień; było to jednak światło, rzekłbyś, przysłonięte chmurami, w którym taił się zarówno aktywny obłęd, jak upór szaleńczy, lecz tępy. Z ruchów ociężałych i powolnych przebijało zlodowacenie sędziwego wieku, udzielając się każdemu, kto długo i biernie wpatrywał się w Dawida, starzec miał bowiem w sobie siłę odrętwiającą. Ograniczona jego inteligencja budziła się jedynie na dźwięk głosu, na widok Serafity lub na myśl o niej. Była duszą tego odłamka nie zawierającego nic, prócz materii. Kiedy Dawid był sam, przypatrując się mu wziąłbyś go za trupa; ale kiedy Serafita ukazała się, przemówiła albo kiedy chodziło o nią - umarły wstawał z grobu, odzyskiwał mowę i zdolność poruszeń. Nigdy jeszcze obraz wyschniętych kości, które Bóg ożywił tchnieniem w dolinie Jozefata, nigdy jeszcze ten obraz apokaliptyczny nie urzeczywistnił się lepiej niż w owym Łazarzu, wciąż wywoływanym z grobu do życia głosem dziewczyny. Język Dawida, zawsze obrazowy, często niezrozumiały, utrudniał tubylcom pogawędki ze starym; ale szanowali w nim ów umysł, który daleko zboczył z utartych szlaków - bo lud podziwia to instynktownie. Wilfryd zastał go w pierwszej komnacie, sługa na pozór drzemał przy piecu. I jak pies, co rozpoznaje przyjaciół swojego pana, otworzył oczy, spojrzał na cudzoziemca i ani się ruszył. - No i gdzież ona? - zagadnął Wilfryd siadając przy starym. Dawid zatrzepotał rękami naśladując lot ptaka. - Przestała już cierpieć? - spytał Wilfryd. - Tylko istoty przyrzeczone niebu potrafią cierpieć tak, że cierpienie nie umniejsza w nich miłości, to znamię prawdziwej wiary - odparł z powagą starzec, niczym wypróbowany instrument odpowiadający na chybił-trafił. - Kto nauczył was tych słów? - Duch. - Ale co jej się stało wczoraj wieczorem? Czy pokonaliście w końcu, mój Dawidzie, straże Vertumnów? Czy prześliznęliście się między Mammonami? - Tak - odparł Dawid budząc się jakby ze snu. Mgłę w jego zmętniałym oku rozproszyło światło duszy, czyniąc je stopniowo błyszczącym jak u orła, bystrym jak u poety. - I coście widzieli? - spytał Wilfryd, zdziwiony odmianą tak nagłą. - Widziałem Gatunki i Formy, słyszałem Ducha rzeczy, widziałem bunt Złych, słuchałem słowa Dobrych! Nadeszło siedmiu demonów, sfrunęło siedmiu archaniołów. Archaniołowie byli daleko, przypatrywali się zawoalowani. Demoni byli blisko, jarzyli się i działali. Mammon miał za wierzchowca konchę perłową, zjawił się pod postacią pięknej nagiej kobiety; oślepiał śnieżną białością ciała, nigdy kształty ludzkie tak doskonałe nie będą; i powiadał: "Jestem Rozkoszą, a ty posiądziesz mnie"! Lucyfer, władca wężów, przybył strojny w insygnia królewskie, a Człowiek był w nim piękny jak anioł, i rzekł: "Ludzkość służyć ci będzie"! Królowa skąpców, ta, która nigdy nie zwraca nic z tego, co otrzymała, Morze, przybyła spowita w zieloną mantylę; otworzywszy łono, dobyła szkatułę z klejnotami, zwymiotowała swoje skarby i ofiarowała je; przywołała fale szafirów i szmaragdów; poruszyły się jej płody, wyjrzały ze swoich kryjówek i przemówiły; najpiękniejsza z pereł rozwinęła motyle skrzydła, roztoczyła promienie, zagrała muzyką morską i rzekła: "My obie, córy cierpienia, jesteśmy siostrami; czy zaczekasz na mnie? Odejdziemy razem, pozostało mi już tylko odmienić się w kobietę". Ptak mający skrzydła orle i lwie pazury, głowę kobiecą i zad koński, Bestia, sfrunął, polizał jej nogi, obiecując swojej ukochanej córze siedemset lat tłustych. Najgroźniejszy z demonów, Dziecię, padł do jej kolan i płacząc pytał: "Czy opuścisz mnie słabego i cierpiącego? Pozostań, o moja matko"! Igrał z innymi, napełniając przestworza lenistwem, a niebo byłoby uległo jego skargom. Zaśpiewała Dziewica czystego głosu, kojąc duszę melodyjnymi pieniami