Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

To jest bardzo ważny moment z punktu widzenia propagandy. Dzierżyński słuchając patrzył w jeden punkt, jakby patrzył w głąb swoich myśli, i czekał. - Tak jest - ciągnął Marchlewski - zasada państwowości polskiej. Aby nikt; nawet kontrrewolucjoniści, traktując nas za wrogów, nie mogli traktować jako okupantów. A dalej: rewolucyjne państwo polskie w braterskiej łączności ze wszystkimi państwami proletariackiej rewolucji, jakie są i jakie powstaną po naszym zwycięstwie. Dzierżyński z aprobatą, milcząc, zaczął potakiwać skinieniem głowy. W tym duchu wydana została tajna instrukcja dla "wszystkich komunistów i pracowników politycznych". Główny jednak nacisk położony został na tworzenie Komitetów Rewolucyjnych, możliwie w każdej wsi i miasteczku, w każdym mieście, oraz wciągnięcie do nich miejscowej inteligencji. O ile chłopi ociągali się, okazując na ogół dużą nieufność, o tyle łatwiej stosunkowo dawało się przyciągnąć inteligencję. Lewicującą w pierwszym rzędzie, "oskrzydloną duchem rewolucji", partyjną i socjalistyczną, z partią "Wyzwolenia" na czele. W tej partii wielu wierzyło, że pomiędzy ubóstwianym przez niektórych Piłsudskim i Leninem, istnieje jakoweś, jeżeli nie polityczne, to mistyczne porozumienie ducha. Pod wpływem klęski również wśród sfer nacjonalistycznych następowało częściowe przesunięcie. Marchlewski, wytrawny taktyk, dostrzegał nie tylko liczne błędy popełnione przez rewolucję w Rosji, które wytykał i krytykował, i zamierzał poprawić na przykładzie Polski. Widział również i oceniał te wielkie sukcesy osiągnięte przez nią nie w dziedzinie materialnej, lecz psychologicznej. Własnymi oczami oglądał, gdy w czasie nie wygasłej wojny domowej, już liczne sfery biurokratyczne, a głównie intelektualne, artystyczne, literackie, teatralne, profesorskie, w Petersburgu i Moskwie, zgłaszały swój akces bądź bezpośrednio do rewolucji, bądź pośrednio do "pracy twórczej". Na to też stawiał. Istotnie, ledwo po paru dniach i nocach okupacji, jeszcze Warszawa nie była wzięta, a już w tych kołach polskich poczęto rozprawiać o "pozytywiźmie politycznego myślenia", który "romantyzmowi" walki, przeciwstawiać miał "realizm" stanu faktycznego. * * * Do Łomży przyjechał Marchlewski w nocy, w kilka dni po jej zdobyciu, z Edwardem Próchniakiem. Miał po drodze nieprzyjemną rozmowę z chłopem. Gdy bowiem, dobierając nieudolnie słów, poklepał go po przyjacielsku po ramieniu, i zapytał: - No co, dzielita ziemię dworską? Ten odpowiedział: - E, kto daje ten i odbiera. Ja tam cudzego nie chcę, tylko mego nie ruszajta. Marchlewski, przysiadając się z powrotem do Próchniaka, westchnął: - Fanatycy własności. Wszędzie to samo. Miał rację Iljicz, który właściwie, między nami mówiąc, najbardziej nienawidzi klasy chłopskiej. Próchniakowi chciało się jeść. Noc była ciemna, i kazali zawrócić do budynku, z którego okien padało na drogę żółte światło lampy naftowej. Był to budynek szkolny. - Jarnuszkiewiczówna - przedstawiła się im młoda nauczycielka. - Zeszyty szkolne? - Zapytał Marchlewski, wskazując na stos papierów na stole. - Gdzie tam! Ledwo bitwa się skończyła. - Odpowiedziała z emfazą. - Praca polityczna. - Oo! Należycie może do partii? - Tak. Należałam do "Wyzwolenia". Teraz jestem sekretarzem łomżyńskiego Rewkomu. - Oo! - powtórzył z uznaniem Marchlewski. Nauczycielka ucieszyła się niezmiernie, gdy się dowiedziała kim są nocni goście, i od razu przystąpiła do sprawy która najbardziej leżała jej na sercu: - Towarzyszu prezesie... - Przewodniczący. - Towarzyszu przewodniczący, co zrobić żeby oczyścić Rewkom z elementu obcego. Opanowany został przez miejscowych endeków. Odkąd to "Narodowa Demokracja"... - Towarzyszko Jar... - przerwał jej. - Jarnuszkiewiczówna. - Towarzyszko sekretarzu, pamiętajcie o jednym: zwycięstwo rewolucji, jak zresztą zwycięstwo wielu rzeczy na świecie, zależy od zwycięstw na poszczególnych etapach. Nie wygrywa się walnej bitwy od razu. Poprzedzają ją zazwyczaj liczne potyczki i manewry. Na drugim etapie element endecki w Rewkomie będzie niepotrzebny. Na pierwszym etapie jest dla nas korzystny. Wyszli głodni. Po szosie na Ostrołękę skrzypiały niedosmarowanymi osiami furmanki taborów 12-tej dywizji piechoty. Miasto było rozgrabione doszczętnie. Nic nigdzie do jedzenia. To żadne dziwo. Wojna. Grupa pułkownika Kopy, licząca ze trzy tysiące bagnetów, broniła Łomży całe trzy dni, i usiała trupami swój odwrót na Śniadowo. W tych dniach bolszewicy nie brali do niewoli nawet szeregowych. Wszyscy byli rąbani lub strzelani na miejscu. Leżeli w tych strasznych, dziwacznie pokręconych pozach, z tym strasznym, nieraz zamarłym w oczach przerażeniem, jakie pozostawia na trupach ślad śmierci zadanej z broni białej, lub z bezpośredniej bliskości. Ten widok o świtaniu dnia następnego był wstrząsający. "Wojna" myślał Marchlewski. - Grabili miasto zapewne jedni i drudzy. "To w porządku rzeczy". Ale jest coś jeszcze, co się kołacze w zamkniętym zakamarku świadomości: nigdy dotąd, odkąd wybuchła rewolucja, nigdzie dokąd sięgnęła, nie widział dotychczas by przyniosła ludziom dobrobyt, by przyniosła ludziom chleb. Zawsze odwrotnie. To "zawsze" niepokoi. Nigdzie jeszcze nie rozjaśniła twarzy. Owszem, na mityngach oficjalnych, w sprawozdaniach gazetowych, na plakatach. Ale nie naprawdę. Dlaczego: nie naprawdę? Naturalnie, czas przejściowy. Zgadza się. Przed chwilą tłumaczył tej głupiej nauczycielce, że należy przebrnąć przez poszczególne etapy. Inaczej być nie może. Zgadza się. Ale dlaczego nie zgadzają się w takim razie plakaty, fotosy i opisy gazetowe? Znaczy powinno być inaczej niż jest naprawdę. Rewolucja ponurych twarzy?... - Ale Marchlewski odrzuca od siebie te ponure myśli. Jest wielkim teoretykiem programu rolnego. Ten program w Rosji stosowano dotychczas po barbarzyńsku. W Polsce pokaże jak trzeba robić, by ani jedno gumno, ani jeden pług, ani siewnik, ani młockarnia nie poszły z dymem. On da ludziom chleb, on pokaże jak trzeba robić rewolucję bolszewicką