Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Poza tym nawet bez „Torcha” potrafię dotrzeć do właściwych ludzi. Lathe westchnął ciężko i pokręcił głową. - Przykro mi, ale mówiąc bez ogródek, raczej będziesz nam przeszkadzała, niż pomagała. Poza tym mamy już własne źródła informacji, więc dziękujemy. - Ciekawe jak dobre. Ja na przykład słyszałam, że pozbawiono was pomocników. Hawking, który wraz z pozostałymi szedł już w stronę drzwi, zatrzymał się gwałtownie. - Kogo? - Informatorów, a jednocześnie wspólników. Ludzi, którzy zabrali Caine’a z gór i ułatwili mu zdobycie ładunków wybuchowych. Allen zamarł w pół kroku. - Co? Kogo? Jak się nazywają? Anne uniosła brwi. - A więc nawet o tym nie wiecie? No, proszę. - O kim mówisz? - krzyknął adept. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną jego wybuchem. - Geoff i Raina Dupre’owie oraz Karen Lindsay. Podwładni Quinna wzięli ich dzisiaj na przesłuchanie. Niewidzialna dłoń przygniotła żołądek Caine’a, a usta poruszały się bezgłośnie, miotając przekleństwa. Miał nadzieję, że kiedyś przekona tę trójkę, iż zasługuje na zaufanie, a tymczasem z jego powodu zostali aresztowani. - Lathe, musimy ich wyciągnąć. - Co wiedzą? - zapytał cicho dowódca. - O zadaniu? Zupełnie nic. Ale wplątałem tych ludzi w kłopoty i teraz moim obowiązkiem jest im pomóc. Blackcollar długo przyglądał się podopiecznemu, aż w końcu odwrócił się do Silcox. - Czy mają jakieś powiązania z „Torchem” albo jakąkolwiek inną organizacją podziemną? - Nie wiem. - Na pewno nie - rzucił niecierpliwie Allen. - To najzwyklejsi mieszkańcy Denver. Oni cierpią wyłącznie przeze mnie. Lathe powoli pokręcił głową. - Przykro mi, Caine, ale nie sądzę, żeby dostanie się do Atheny było wykonalne. Nie wspominając już o wyrwaniu stamtąd kogokolwiek. Nie dysponujemy ani czasem, ani też odpowiednimi środkami. Allen stał osłupiały, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Lathe, nie mówimy o blackcollarach, czy nawet żołnierzach, którzy działali, znając cenę podejmowanego ryzyka. Tym cywilom przez przypadek zdarzyło się znaleźć w niewłaściwym miejscu, w nieodpowiednim momencie. Nie możemy tak po prostu zostawić ich na pastwę losu. - Nie mamy wyboru. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Jako pierwszy poddał się Caine. Czując łzy napływające do oczu, zamrugał powiekami i odwrócił głowę. Wiedział, że logika nakazuje odstąpić od tak szaleńczego przedsięwzięcia, lecz ani trochę nie tłumiło to dręczących go wyrzutów sumienia. „Blackcollarowie będą stanowili elitę wojowników w zbliżającym się konflikcie...”, przebiegło mu przez głowę, lecz słowa te wydały się nie mieć żadnego znaczenia. Silcox przerwała wreszcie uciążliwą ciszę: - No więc? - Dobra. Dogadaliśmy się - powiedział spokojnym głosem dowódca, jakby już zapomniał o kłopotach tamtych niewinnych ludzi. - Zostajesz przyjęta, choć jedynie tymczasowo. Potraktuj tę kryjówkę jako kwaterę główną i lokal kontaktowy. Od czasu do czasu ktoś tu zajrzy i odbierze informacje, które uda ci się uzyskać. Nie spuszczała z niego oczu. - A przypadkiem nie odejdziecie, zapominając o mnie? Lathe zaprzeczył ruchem głowy. - Będziemy w kontakcie. A teraz... - spojrzał na Kanaia -skoro nie jest jeszcze późno, trzeba pogadać z Bernhardem. Idziemy? Rozdział 21 Odgłosy zamieszek na południe od Piasty ucichły jakąś godzinę temu i Haven doszedł do wniosku, że wreszcie może sobie pozwolić na wyjrzenie z kryjówki. Niestety, nie było sposobu, aby przekonać się, czy Kelly O’Hara bezpiecznie przedostał się do dzielnicy rządowej. Nawet przy użyciu sygnalizatora nawiązywanie łączności w pobliżu enklawy Ryqrilów oznaczałoby podpisanie na siebie wyroku śmierci. Gdy wyjrzał z nadbudówki mieszczącej mechanizm windy, na nocnym niebie nie dostrzegł nawet śladu jednostek powietrznych. Wyszedłszy na szczyt budynku, blackcollar przekradł się na jego skraj i poprzez wzmacniacz optyczny zlustrował okoliczne dachy. Nigdzie nie zauważył niczego godnego uwagi. Nie zdziwił się jednak. O’Hara mógł dotrzeć tu nieco wcześniej i już ukryć się na noc