Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wspólnymi siłami zepchnęli łódkę z piaszczystego brzegu na lek- ko falującą wodę. Brodzili po płyciźnie do miejsca, gdzie woda się- gnęła Readisowi pasa, wtedy Alemi dał znak, by chłopiec wskoczył do łódki i chwycił za wiosło. I tu widać było różnicę pomiędzy męż- czyznami - Swacky był zawsze bardzo rozmowny, natomiast Alemi wolał wyrażać gestami to, na co inni potrzebowali wielu słów. Alemi z wielką siłą popchnął łódź pomiędzy pierwsze grzywiaste fale i sam wdrapał się do jej wnętrza. Następnie ruchem ręki wskazał Readi- sowi, by ten przesunął się na rufę i wiosłując pagąjem utrzymywał kurs łodzi. Alemi zaś rozwinął żagiel i poluzował bom. Wiejąca od lądu po- ranna bryza wydęła płótno. Readis odłożywszy wiosło sięgnął po miecz, wsunął go do skrzynki mieczowej i zabezpieczył bolcem. - Ostro na lewą burtę - śpiewnie wykrzyknął komendę Alemi, uzupełniając ją odpowiednim gestem. Zwinnie uchylił się przed bo- mem przelatującym na drugą stronę łodzi, wybrał szoty i usiadł obok towarzysza wyprawy. Mocno uchwycił linę grota, a drugą ręką objął Readisa. Nie po raz pierwszy zwrócił dziś uwagę, jak sprawnie, nie- mal instynktownie, chłopiec posługuje się sterem. Poczciwa żona Alemiego dała mu już trzy córki i teraz była brze- mienna po raz czwarty. Oboje gorąco pragnęli syna, ale do czasu jego narodzin Alemi „praktykował" wychowywanie męskiego po- tomka na Readisie. Jayge zgadzał się na to, gdyż dla przyszłego Wło- darza Nadbrzeżnego Siedliska bardzo pożyteczne mogło okazać się zapoznanie z charakterem i bogactwami morza. Readis wiele korzy- stał, zdobywając nowe umiejętności. Alemi upajał się wonią roślinności i egzotycznych kwiatów, nie- sioną przez wiejącą od lądu bryzę. Po wydostaniu się z ujścia Raj- skiej Rzeki spodziewał się zmiany kierunku wiatru. Nie zamierzał płynąć daleko w morze, pragnął trzymać się wód pomiędzy lądem a Wielkim Prądem Południowym. Był przekonany, że tam uda się im trafić na ryby czerwonopłetwe, które zwykle wielkimi ławicami pły- wały w tej części morza. Wczoraj Alemi wysłał dwa mniejsze statki rybackie ze swojej floty, aby odszukały te ławice. Natychmiast po naprawieniu większego żaglowca pragnął ze swoją załogą dołączyć do nich. Teraz jednak cieszył się z pozostania na lądzie, bo pozwala- ło mu to na uczestniczenie w Spotkaniu u Swacky'ego. Ciągnęło go do połowów na pełnym morzu, lecz podczas naprawy głównego ża- gla był przykuty do Siedliska. Po wypłynięciu z ujścia rzeki na wzburzone morze ich łódź zaczęła chwiać się i podskakiwać na falach. Readis wybuchnął radosnym śmiechem, gdyż uwielbiał taką żeglugę. Niewiele rzeczy mogło spe- szyć tego chłopca - dotąd nigdy jeszcze nie cierpiał na chorobą mor- ską, choć zdarzało się to nawet doświadczonym marynarzom. W pewnej chwili Alemi dostrzegł jakby migotanie na powierzch- ni wody i trącił Readisa w ramię, wskazując to zjawisko. Chłopiec oparł się o niego, spoglądając w tamtą stronę. Skinął głową, gdyż on również dostrzegł już ławicę. Ogromna ilość ryb kłębiła się na nie- wielkiej przestrzeni, zupełnie jakby jedne pływały na drugich. Obaj zareagowali równocześnie, sięgając po wędki schowane pod okrężnicami. Były to solidne kije, zrobione z najlepszego ga- tunku bambusa, z kołowrotkami, na których ciasno nawinięto zwo- je bardzo wytrzymałej żyłki. Na jej końcach umieszczone zostały haczyki wykute ręcznie przez kowala, sezonowo zatrudnianego w Siedlisku. Haczyki miały ostrogę, która nie pozwalała im się wysunąć, gdy już raz zagłębiły się w szczęce najwaleczniejszej nawet czerwonopłetwej. Na dzisiejszy wieczór potrzebowali dwunastu ryb długości ramie- nia dorosłego mężczyzny. Kolacja miała się składać z pieczonych rajskich jabłuszek i soczystego mięsa, ale czerwonopłetwe stanowi- ły ulubione danie Swacky'ego. On sam także zamierzał popłynąć z ni- mi na ryby, jednakże poprzedniego wieczoru oznajmił Readisowi, że będzie musiał zostać w domu i zająć się przygotowaniem Spotkania, gdyż nikt inny nie potrafi zrobić wszystkiego tak, jak on by sobie tego życzył. Alemi pozwolił chłopcu nałożyć na haczyk przynętę, a były to wnętrzności mięczaka - przysmak czerwonopłetwych. Mały z wiel- ką uwagą, wysuwając z buzi koniuszek języka, zakładał śliską masę na ostrze. Gdy skończył, spojrzał na Alemiego, który skinieniem gło- wy wyraził swą aprobatę. Następnie znakomitym, jak na chłopca w jego wieku, rzutem skierował haczyk z przynętą i ciężarkiem w fale po prawej stronie kilwateru powstającego za płynącą łodzią. Alemi, chcąc dać chłopcu szansę złowienia pierwszej ryby, zajął się zwija- niem żagla i innymi pracami porządkowymi. Po chwili jednak i on przykucnął w kokpicie i zarzucił wędkę z lewej burty. Nie musieli długo czekać na podbicie przynęty przez rybę. Readis był pierwszy. Jego wędzisko gwałtownie się wygięło, a szczytówka niemal dotknęła postrzępionej fali, gdy czerwonopłetwa rozpoczęła walkę, by wyzwolić się z uwięzi. Readis miał zaciśnięte usta, twarde spojrzenie, zaparty był nogami o ławkę i mocno trzymał wędzisko. Postękując, usiłował skręcać żyłkę na kołowrotku, walcząc z wielkim okazem. Alemi czekał w pogotowiu za chłopcem, by chwycić jego wędką, gdyby ryba okazała się zbyt silna. Readis sapał z wysiłku, a równie zmęczona czerwonopłetwa prze- walała się po falach z prawej strony łodzi. Jednym zręcznym ruchem Alemi złapał rybę do podbieraka i wciągnął jąna pokład. Readis wydał okrzyk radości na widok rozmiarów zdobyczy. - To ogromna ryba, prawda, wujku Alemi? Największa, jaką zło- wiłem, prawda? Jest rzeczywiście duża! - Tak, udało ci się - z powagą odpowiedział Alemi. Ryba była trochę krótsza od jego ramienia, lecz dla chłopca stanowiła wspania- łą zdobycz. W tym momencie linka drugiej wędki wyraźnie się napięła. - Tobie też bierze ryba, wujku! - Masz rację. Teraz sam będziesz musiał się zająć swoją czerwo- nopłetwa. Alemiego zadziwiła siła schwytanej na hak ryby. Musiał mocno trzymać wędzisko, by nie dać go sobie wyrwać. Przemknęła mu przez głowę myśl, że przypadkiem złapał na haczyk rybę-towarzysza okrę- tów