Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Trzy rakiety! Wszystkie w jej wagonie! W ułamku sekundy rozważyła wszystkie opcje: jeżeli zostaniemy, na pewno zginiemy. Jeżeli wyskoczymy, możemy walczyć. Prawdopodobnie również zginiemy, ale niekoniecznie. - Nie możemy tu zostać! - wrzasnęła. - Wysiadać! Złapały z Juliet prezydenta za płaszcz i pociągnęły go do drzwi. Bez wahania wyskoczyły z jadącego wagonu na peron, natychmiast się po nim przetaczając. Hagerty i Tate wyskoczyli nieporadnie, ledwie utrzymując się na nogach po zeskoku. Ułamek sekundy później przez rozbite okno obok drzwi wyskoczyła Matka. Kiedy z przyciśniętym do piersi karabinem spadła na peron, zrobiła przewrót i po chwili stanęła na nogach. Po sekundzie pociski eksplodowały - nastąpiły trzy kolejne wybuchy i trzy kule ognia wypełniły wagon, rozświetlając stację niczym gigantyczna żarówka i zajmując każdy milimetr przestrzeni. Z okien wściekle buchnęły płomienie, wyrywając framugi okien i wyginając ściany. Kule ognia poleciały w różne strony peronu, przemykając nad głowami Gant i pozostałych, ukrywających się przed ogniem komandosów 7. Szwadronu za betonowymi kolumnami. Cały pociąg zachybotał się od wybuchu, ale jechał dalej, nabierając coraz większej prędkości. Schofield ledwie utrzymał się na nogach. Kiedy udało mu się odzyskać równowagę i spojrzeć w tył, krew zamarła mu w żyłach. Prezydent - otoczony przez Gant, Matkę i Juliet - chował się za kolumną. Cholera! Prezydent był poza pociągiem! Przyspieszający wciąż skład docierał właśnie do zachodniego krańca stacji i mijał rozmieszczonych tam komandosów 7. Szwadronu. Schofield widział ich, oni jednak nie zwracali na niego uwagi. Interesował ich jedynie prezydent. Schofield musiał podjąć decyzję. Czy ma wyskoczyć z pociągu i dołączyć do prezydenta, na którego barkach spoczywał los całego kraju... ...czy gonić chłopca? W tym momencie, tuż zanim pociąg wjechał w tunel, Schofield zobaczył Elvisa i zrozumiał, że prezydentowi uda się uciec - przynajmniej ze stacji na poziomie 6. Był pewien, że Gant i Matka też go dostrzegły. Postanowił jechać za Kevinem. Sekundę później obraz stacji kolei X - oraz obraz komandosów 7. Szwadronu, zbliżających się do prezydenta i jego ostatnich obrońców, został zastąpiony czernią tunelu. Gant kuliła się, chroniąc głowę przed spadającymi wszędzie kawałami betonu. Byli załatwieni. 7. Szwadron miał ich w garści. Nie było dokąd uciec ani gdzie się schować. Tkwili pośrodku peronu, słabsi liczebnie, gorzej uzbrojeni i najwyraźniej pozbawieni szczęścia. Wtedy ujrzała Elvisa. Poruszając się jak robot i nawet nie próbując się za niczym chować, szedł na komandosów 7. Szwadronu. Nie miał broni i mocno zaciskał potężne pięści, trzymając je przy udach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji - oczy miał nieruchome, szczęki zaciśnięte. Wyglądało na to, że realizuje jakąś sobie tylko znaną misję. - Jezu... - westchnęła Gant. - Elvis, uważaj... Odwróciła się do swojej grupy. - Przygotujcie się. Zwiewamy stąd. - Co? - warknął Hagerty. - Jak? - Elvis kupi nam nieco czasu. Bądźcie gotowi do ucieczki. Sierżant Wendall „Elvis” Haynes z korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych szedł prosto na żołnierzy wroga. Znajdował się między nimi a prezydentem. Komandosi 7. Szwadronu zatrzymali się, zaskoczeni tym, co robi Elvis. Najwyraźniej nie miał broni i jedynie powoli szedł, całkowicie spokojnie - był dwadzieścia metrów od nich i dwadzieścia metrów od grupy prezydenckiej. Żaden z nich nie słyszał słów, które powtarzał cicho pod nosem jak mantrę: - Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela... Jeden z komandosów 7. Szwadronu szybko podniósł P-90 i strzelił krótką serią. Gdy pociski poszarpały pierś Elvisa, przewrócił się, a komandosi ruszyli dalej. Dopiero kiedy do niego doszli, usłyszeli, jak dławiąc się własną krwią, charczy: - Zabiliście mojego przyjaciela... Jego wielka prawa dłoń otworzyła się niczym rozkwitający kwiat.....ukazując granat RDX. - Zabiliście mojego... Elvis po raz ostatni nabrał powietrza w płuca. Potem jego dłoń zwiotczała, puszczając zawleczkę, i potężny granat wyzwolił z siebie całą swoją straszliwą siłę. Pociąg X gnał tunelem. Smukła maszyna pędziła szerokim tunelem przynajmniej trzysta dwadzieścia kilometrów na godzinę - mimo powybijanych okien i poszarpanych pociskami boków. Pojazd płynął gładko i niemal bezgłośnie. Działo się tak dlatego, że nie był napędzany silnikiem, a sunął na poduszce magnetycznej. System napędzający skopiowano z systemu wspomagającego start samolotów na lotniskowcach, który zastąpił starzejące się katapulty parowe. Napęd magnetyczny pozwala zredukować liczbę poruszających się elementów i mimo to pozwala osiągać fenomenalne prędkości, co sprawia, że jest bardzo lubiany przez inżynierów, wychodzących z założenia, że im mniej części ma urządzenie, tym mniej może się w nim zepsuć. Book II siedział w kabinie sterowania z dłońmi na konsolecie. Herbie siedział obok niego. Tylko ta kabina miała całe okna. - Jasna cholera! - rozległ się za ich plecami wrzask Schofielda. - Cholera! Cholera! Cholera! Kapitan wszedł do sterowni. - Co się stało? - spytał Book II. - To się stało! - Schofield wskazał na wiszącą mu u pasa stalową walizkę. - Cholera! Wszystko działo się zbyt szybko! Kiedy prezydent wyskoczył z pociągu, zapomniałem o Piłce. Była godzina 8.55. - Mamy nieco ponad godzinę, żeby dostarczyć tę walizkę prezydentowi. - Wracamy? Schofield przez chwilę się zastanawiał; przez głowę przemykały mu tysiące myśli. - Nie. Nie zostawię tego chłopca - stwierdził w końcu zdecydowanie. - Zdążymy wrócić. - A co z... krajem? - spytał Book II. Schofield uśmiechnął się krzywo. - Jeszcze nigdy nie spóźniłem się na odliczanie i nie zamierzam dzisiaj zacząć. - Odwrócił się do Herbiego. - W porządku, Herbie, dwadzieścia pięć słów albo mniej: opowiedz mi o tym systemie transportu. Dokąd dociera? - Nie jest to dziedzina, w której byłbym szczególnie mocny, choć kilka razy jechałem tym pociągiem - odparł Herbie. - Z tego co wiem, jedna trasa prowadzi na zachód od Strefy Siedem i kończy się przy jeziorze Powell. Druga idzie na wschód, do Strefy Osiem. Wyglądało więc na to, że są na zachodniej odnodze trasy - prowadzącej do jeziora Powell. Schofield słyszał kiedyś o tym jeziorze - nie było to właściwie jezioro, a mająca mniej więcej trzysta kilometrów długości plątanina wypełnionych wodą kanionów