Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Dziewczyna wysiadła na rogu Żelaznej i Chłodnej. Kolanko wyskoczył za nią. Szła wolno Żelazną w stronę Złotej. Ulica była słabo oświetlona, przewijało się tu mnóstwo ludzi, słychać było głośne rozmowy i śmiechy. Przed bramami siedziały na niskich ławeczkach stare dozorczynie, z otwartych jeszcze drzwi sklepów dochodziły światła i woń wieczorowego pieczywa. Grupki mężczyzn bez marynarek, o mokrych po przedwieczornym myciu włosach, stały na rogach, grzecznie paląc papierosy. Przez ciepłe powietrze żeglowały młode pary rozmawiając i śmiejąc się głośno, jak to w początkach znajomości, inne szeptały cicho, przytulone do siebie, jak to w drugiej fazie szczęścia, a jeszcze inne szły milcząc z urazą, jak to w trzeciej fazie kłopotów, które wszystkim młodym ludziom przytrafiają się identycznie takie same, wydając się najbardziej wyjątkowymi pod słońcem. Z jakiegoś okna słychać było afektowany głos radiowego spikera, z jakiejś bramy rozlegały się dźwięki mandoliny, z jakiegoś podwórka stary, schrypły patefon przypominał odwieczne tango „Już nigdy”… „Jak on dzisiaj mówił? — zastanawiał się Kolanko, nie spuszczając oczu z wspaniałych nóg idącej przed nim dziewczyny — że tu wchodzą w grę pewne przeżycia. Że ostatnio rzadko się widujemy. Kubusiu, Kubusiu! To był ostatni dzwonek! Dobre bogi zaprowadziły mnie dziś do „Telimeny”. Czyż nie dość nieszczęścia Mefistofelesa Dziury? Kochany, głupi chłopcze, nie wiesz, czego się można spodziewać po kobiecie. Ale ja wiem i oto jestem, aby ci powiedzieć i pomóc”. Dziewczyna weszła do sklepu spółdzielczego i Kolanko musiał wmieszać się w tłum kupujących. Kupiła ćwiartkę masła, trochę pasztetówki i pieczywo, wszystko to włożyła do siatki na zakupy: „To się mężczyznon najbardziej podoba… Zakupy dla nas” — pomyślał z goryczą Kolanko: wiedział dobrze, jak bardzo Kubuś lubi pasztetówkę. Dziewczyna wyszła ze sklepu; przeszła jeszcze parę kroków i pchnęła drzwi podrzędnego baru. !.No oczywiście…” — pomyślał Kolanko i otworzył zamknięte przed chwilą drzwi. Na drzwiach zdążył przeczytać napis: „Bar SŁODYCZ”. W chwilę potem żałował, że tu wszedł. Tani, obskurny bar był prawie pusty, co nie przeszkadzało Kolance czuć się zupełnie nie na miejscu. Spoza obitego niklowaną blachą szynkwasu zwróciła się ku niemu ciekawie i natrętnie kluchowata twarz otyłej niewiasty. Siedzący na przechylonym krześle i opierający się plecami o szynkwas kelner w brudnej, białej kurtce, narzuconej na malinową koszulkę gimnastyczną, uchylił jedną z zamkniętych w drzemce powiek i wwiercił się w Kolankę świdrującym spojrzeniem. Dziewczyny nie było na sali, widocznie znikła za jedną z brudnozielonych pluszowych kotar, osłaniających jakieś przejścia w ścianie. „Ten Kubuś! — pomyślał naraz z zachwytem. — Jak penetracja, to penetracja. Gdzie on zawędrował? Ta facetka! Prawdziwa Czarna Mańka ze starowarszawskiej ballady… I Kubuś z nią… To jest… zawrócił jej w głowie”. Jednocześnie czuł się tu coraz bardziej obco. Tylko dwa stoliki były zajęte. W kącie siedziało czterech mężczyzn, zbitych ciasno nad blatem stołu, tak że nie można było dostrzec ich twarzy, i rozprawiających o czymś namiętnie, lecz cicho. Nie opodal Kolanki siedział nad talerzem z wystygłym bigosem starszawy facet o wyglądzie pracownika wodociągów, w gumowych butach, lekko pijany i wsłuchujący się w dźwięki, jakie wydawał siedzący naprzeciw młodzieniec o tępej twarzy, w cyklistówce z podgiętym do góry daszkiem na wełnistej czuprynie; młodzieniec grał na ustnej harmonijce wolno i fałszywie „Siekiera, motyka, piłka, graca…” Robotnik wodociągowy poczuł na sobie spojrzenie Kolanki i zwrócił nań zamglony wzrok, który zaczął wyraźnie przybierać na wrogiej ostrości na widok tweedowej marynarki, fularowego krawata i twarzy Kolanki. Barczysty kelner w malinowej podkoszulce podszedł do stolika i zapytał: — Co podać? — Duże jasne — rzekł Kolanko. W twarzy kelnera i jego wzroku znalazł wyraźne pytanie pod swoim adresem: „Czego tu szukasz, patafianie? Czego on tu może chcieć, ta zołza?” Zrodziła się w nim chęć nagłej ucieczki do śródmieścia. „Tak nie można — pomyślał z przykrością. — Zresztą ta dziewczyna? Czego ja od niej chcę? To na pewno królowa tej meliny. Z pewnością siedzi tu wieczorami na zalanych wódką stołach, ukazując czarne podwiązki wysoko na odsłoniętych udach, i każe się uwielbiać nożownikom z tej dzielnicy, słuchając starych tang w rodzaju «Ciemne wino jak krew…», dobywających się z tuby zgrzytliwego gramofonu