Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Konkretnie zaś chodzi o corocz- ną Paradę Zielonego Smoka. Jak doskonale wiedzą starzy Cornellianie, impreza ta odbywa się zawsze w połowie marca. Gigantycznych rozmia- rów Zielony Smok, wykonany przez studentów pierwszego roku Wydziału Architektury, obnoszony jest wokół Centralnego kampusu, a na koniec spa- lany na Dziedzińcu. Parady te zapoczątkował Willard Straight i zawsze od- bywały się w miłej i przyjemnej atmosferze, bez najmniejszych zakłóceń. Aż do zeszłego roku, kiedy to zbyt wielka bestia złamała się, zanim udało sieją przenieść na odległość dziesięciu stóp. Zawstydzeni architekci uda- li się do barów w mieście, aby utopić swoje smutki w alkoholu. Niemal wszyscy spotkali się w Fewe Dream Tavern, gdzie, jak się okazało, już na godzinę przed ostatnim dzwonkiem zabrakło alkoholu. Oczywiście, pijań- stwo zrobiło swoje. Następnego dnia pisano o wielu przypadkach zakłóce- nia spokoju, ale na szczęście nie było żadnego samobójstwa. Architekci by- li zbyt otępiali, aby myśleć o skakaniu do wąwozu. Ale w tym roku odwrót do barów nie będzie możliwy. Ponieważ ich właściciele są coraz bardziej wyczuleni na fałszywe dokumenty, architek- ci i wszyscy im podobni raczej nie będą mogli zalewać tam robaka. A za- tem „Daily Sun "Jako wyraziciel głosu publicznego, już teraz niepokoi się o to, co będzie w marcu. Potrzebujemy kilku zdolnych, młodych Architek- tów, którzy zbudują prawdziwego smoka, stojącego pewnie na łapach, aby za wcześnie się nie przewrócił. A jeśli już o tym mowa, niech każdy z was stara się zdawać egzaminy semestralne i dobrze wypaść w pracach pisem- nych. Wreszcie, wszyscy w redakcji jesteśmy zdania, że dietetyczna cola wchodzi zupełnie tak samo jak manhattan, jeśli opija się nią zwycięstwo. III Poniedziałek, ósma pięć Fujiko krzyknęła, gdy zadzwonił budzik, i poczuła przeszywający ból, jakby ktoś zaciskał wokół jej głowy imadło. Kac. W półmroku zaczęła po omacku szukać broni. Znalazła kij hokejowy, który zostawił jej były chło- pak, aby o nim pamiętała. Jednym zręcznym ciosem zamieniła zegarek w kupkę złomu. Ślamazarnie zarzuciła na siebie szlafrok i po przegrzebaniu trzech szuflad w poszukiwaniu ręcznika wyszła wreszcie na korytarz, gdzie zno- wu krzyknęła z wściekłości, gdyż nagłe światło omal jej nie oślepiło. Po drugiej stronie korytarza zauważyła Z.Z. Topa, ubranego w żółte kąpie- lówki i ciemne okulary Wayfarer, który potknął się o egzemplarz „Daily Sun", leżący pod drzwiami jego pokoju. Nie zwrócił na to zresztą najmniej- szej uwagi. - Dzień dobry - wymamrotała Fujiko, chcąc być uprzejma. - Gówno - odpowiedział Top. Weszli razem do łazienki. Zgodnie ze zwyczajem panującym w Ri- sley, Fujiko zignorowała znak wskazujący, że jest to łazienka dla męż- czyzn. Jedyny prysznic był zajęty (chórek nucący kawałek Sex Pistols szedł w zawody z pluskiem cieknącej wody), a na posadzce siedział po tu- recku Kaznodzieja, czekając na swoją kolejkę. Woodstock, nowo miano- wany Minister Porywczości Cyganerii, leżał na wpół jeszcze śpiąc wzdłuż rzędu umywalek. - Jezu - zajęczał. Kolejna ofiara. - Czym się zaprawiłeś? - zapytał Top, kładąc się przy nim na posadzce. - Bacardi sto pięćdziesiąt jeden - powiedział Woodstock. - Trik-trak dla palących łyków. - Muszę puścić pawia - oświadczyła Fujiko. Zatoczyła się w stronę kabiny i zaczęła wymiotować. - Kto bierze prysznic? - zapytał Top. - Jim Taber i Ben Hull - objaśnił Kaznodzieja. - Wydaje się, że obaj są w dużo lepszej formie niż reszta Cyganerii. - Możesz wybrać owsiankę na śniadanie - zasugerował Woodstock. - Co z wanną? Nikt jej nie używa? - Stoi tam drzewko cytrynowe - poinformował Woodstock. Na dowód tego wyciągnął z kieszeni szlafroka kawałek nie najśwież- szej cytryny i zaczął ją ssać. - Drzewko cytrynowe - powtórzył Top. - Jak... - Naprawdę chcesz wiedzieć? - Kaznodzieja uniósł brwi. - Nie. Pieprzę. Hej, czy ktoś ma piwo? IV Poniedziałek, jedenasta piętnaście - Niebo, powiedziałeś? - ...Klinika Medyczna Gannetta, założona przez Fundację Gannetta w hołdzie dla Franka E. Gannetta, rocznik tysiąc osiemset dziewięćdzie- siąty ósmy. Jej głównym celem jest zapobieganie niechcianym ludzkim ciążom... Luther, Blackjack i spora grupa kundli oraz Rasowców, nowych na terenie Uniwersytetu, podążali za srebrzystą kotką o imieniu Sable, która była ich przewodnikiem. Przeszli już przez Dziedziniec Wydziału Nauk Rolniczych, Fali Creek i Północny kampus, obejrzeli Fraternity Row oraz akademiki Północnego kampusu. Byli też w mieście, a teraz wędrowali Central Avenue, wracając na Dziedziniec. Sable sumiennie zapoznawała ich z wydarzeniami i datami związa- nymi z każdym mijanym budynkiem, nie interesując się wcale, czy kogoś to w ogóle obchodzi. Prawdę powiedziawszy, idące z nią psy nie zwraca- ły większej uwagi na to, co mówiła. Wolały gapić się na okolicę lub wy- mieniać uwagi. Tylko Blackjack wytężał słuch. Uważnie obserwował Sable, która już zdążyła go poinformować całkiem otwarcie, że niebawem będzie poszukiwała partnera. - ...Po prawej stronie znajduje się Olin Hali, czyli Wydział Inżynie- ryjny, którego działalność finansowana jest z dotacji Franklina W. Olina, rocznik tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt sześć. Wydział istnieje od roku tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego..