Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W przeciwnym razie będziesz surowo ukarany. Co zaś się tyczy broni, sam ją wybierz. Zdobyłeś ją. A teraz odejdź i proś Boga o wybaczenie grzechów. Pamiętaj, żebyś mnie nie zdradził, i bądź wierny królowej i królowi. Filip niewiele zrozumiał z tego długiego przemówienia, ale pojął, że przyjęto go na służbę. Przyklęknął na ziemi i złożywszy prawicę na piersi, skinął głową na znak zgody. Potem z łupem pod pachą dogonił orszak, który właśnie zatrzymał się. Usiadł na uboczu i po raz pierwszy od chwili, gdy opuścił książęcą drużynę, ogarnęło go uczucie bliskie euforii. Udało mu się! Był w królestwie Francji! Oddychał tym samym powietrzem co kniaziówna! Oparł się o drzewo, podniósł do nieba swą biedną, pokiereszowaną twarz i łza spłynęła po jego okropnych bliznach. Święty Jerzy, dodaj mi sił, żebym dochował tajemnicy! Ciepły oddech, a potem delikatne muśnięcie sprowadziło go z powrotem na ziemię. - Mołnia! Choć bolała go jeszcze noga w kostce, jednym susem podniósł się i przycisnął do swej głowy łeb konia, który rżał z radości. - Mołnia, śliczna moja, poznałaś mnie, nie zapomniałaś o mnie... Ach, gdybyś umiała mówić! Powiedziałabyś jej, że jestem przy niej, że pamięć o niej nigdy mnie nie opuszcza! Mołnia, powiedz jej... - Mołnia, Mołnia! - krzyczał ktoś. - Udało ci się ją złapać! Oszaleję przez to zwierzę. Bez przerwy mi ucieka, gryzie, kopie! Masz, diabelskie nasienie, to cię nauczy! Aj! Bat nie zdążył spaść, bo giermek zajmujący się koniem kniaziówny znalazł się w zasięgu rąk Filipa, który go bił po twarzy. Wyciągnął ciężki miecz i krzyknął z wściekłością. - Przybłędo, zapłacisz mi za to! Przy pierwszym natarciu Filip wytrącił mu broń i zranił go w rękę. - Przestańcie! - krzyknął Gosselin z Chauny. Filip, który miał właśnie zadać decydujący cios, opuścił rękę. - Co się tu dzieje? Blady z wściekłości ranny giermek wstał z ziemi. - Ten człowiek oszalał, rzucił się na mnie i chciał mnie zabić. - Czy to prawda? - Nie - rzekł Filip pokazując bat i Mołnię, która podskakiwała obok. - Chcesz powiedzieć, że chciał uderzyć konia księżniczki? - Tak. - Dobrze, że mu na to nie pozwoliłeś, ale za to zabijać... To dziwne, koń cieszy się na twój widok, choć nikt nie może się do niego zbliżyć oprócz księżniczki. Dziwny człowiek z ciebie. Pewnego dnia, gdy będziesz mógł mówić, opowiesz mi o sobie. A teraz odejdź. Filip wytarł spokojnie miecz o trawę i schował do pochwy, po czym ruszył w stronę kuchni. W zamian za dwa ptaszki, które wydobył zza pazuchy, dostał piękny kawał zawiniętej w ciasto i ociekającej sosem pieczeni. W podzięce kiwnął głową. - Dobrze zabijasz ludzi i zwierzęta. Zawsze z czymś wracasz - rzekł kucharz, oblizując sobie palce. Po posiłku Filip ruszył na poszukiwanie wody, by umyć się i ogolić głowę oraz twarz. Niektórzy przyjmowali to sarkastycznymi uwagami, gdyż wielu nie myło się od chwili opuszczenia Kijowa. Nie zwracając na to uwagi, wyciągnął się potem pod wozem z twarzą zwróconą ku lektyce Anny. Ceremonia zaślubin i koronacja była dla niego męką. Żeby o tym zapomnieć, upijał się w nędznych, tajnych knajpach na przedmieściach Reims oraz brał w ramiona stare prostytutki i chude dziewczątka ledwie odrosłe od ziemi, które, przerażone jego wyglądem, zamykały oczy z obrzydzenia i strachu. Nazajutrz po takich pijatykach i rozpuście nikt nie śmiał się do niego zbliżyć, gdyż w jego przekrwionych oczach widać było szaloną rozpacz onieśmielającą nawet najdzielniejszego i najbardziej oddanego przyjaciela. Nie było go wśród grona towarzyszącego nowej królowej i królowi w Senlis. Pojechał z Gosselinem do jego posiadłości w Chauny, gdzie oczekiwała na swego pana żona i synowie. Tam Chauny rozkazał, by dobrze przyjęto człowieka, do którego odczuwał coś w rodzaju przyjaźni. Upłynęło wiele tygodni, zanim Filip ujrzał ponownie Annę. Powoli odzyskiwał mowę. Mógł mówić bez bólu niskim i zachrypniętym głosem, potęgującym tylko jego tajemniczość. Maść przesłana mu ongiś przez Helenę, przyspieszyła gojenie ran i zmniejszyła opuchliznę. Czas mijał mu na polowaniach z najstarszym synem Gosselina, dziesięciolatkiem. Ten nie odstępował go na krok i zarzucał pytaniami, z których co drugie pozostawało bez odpowiedzi. - Ojciec mówi, że jesteś jednym z najlepszych jego wojowników. Ilu ludzi zabiłeś? - Nie wiem. - Nie wierzę ci. Ojciec mówi, że zawsze wiadomo, ilu ludzi zginęło z czyjejś ręki. A więc, ilu? Znudzony odpowiedział w końcu: - Może z tuzin. - Tylko! Mój ojciec zabił tysiące. - Przesadzasz, mój synu. Od jakiegoś czasu Gosselin obserwował ich. Dumny był z męskiej pewności syna i jego zręczności we władaniu bronią. Pokiereszowany był doskonałym nauczycielem, a Thibaut pojętnym uczniem. - Wróć, synu, do zabaw