Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- stwierdził Theo zamieniając profesora przy wielebnym. -Na nasze nieszczęście byliśmy wówczas śmigłowcem. - odparł mu Black wypluwając gumę do żucia. - Ale farta mieliście. To fakt. Panujący skwar oraz przebyta już odległość sprawiły, że dalsza rozmowa nie kleiła się. Do pierwszego motelu jaki tylko odnaleźli na przedmieściach, dotarli dopiero pod sam wieczór. Wówczas, ledwie przebierając już nogami nie grymasili zbytnio przy doborze pokoi. Będąc już w nich napoili przy umywalce wielebnego po czym skuli go i po błyskawicznej kolacji wyczerpani również padli na łóżka zasypiając w ubraniach w jednej chwili. * * * Phoenix - Arizona 8 lutego 2000 Z samego rana Bobby w towarzystwie Blacka opuścił hotel. Taksówką udali się na lotnisko. Tam, zadziwiająco sprawnie i bez problemów odebrali zamówione części z zakładów Boeniga. Razem z przywiezionym agregatem natychmiast wyekspediowali je do odprawy celnej. Kiedy już pozałatwiali wszystkie związane z nimi formalności ze schowka znajdującego się w przechowalni bagażu wydobyli czekające na nich gotowe paszporty. W skrytce oprócz dokumentów znajdowała się też niewielka szklana fiolka. Bobby niecierpliwie wziął paszporty do rąk po czym podszedł do jednego z okien aby przy świetle dziennym uważnie im się przyjrzeć. -Mogą być. - stwierdził z zadowoleniem po dłuższej chwili. - Wyglądają jak prawdziwe. -Ponieważ są prawdziwe. - odparł obojętnie Black umieszczając w tym samym schowku kopertę z dziesięcioma tysiącami dolarów, odliczonymi spośród tych otrzymanych od Bobbiego poprzedniego dnia. Kiedy to zrobił zatrzasnął drzwiczki z powrotem. Kilkoma ruchami palców przestawił zamek szyfrowy, po czym ćwierćdolarówką opłacił kolejną dobę. Kiedy ruszyli spacerkiem w stronę hali odlotów Bobby zapytał go. -Dlaczego nie zarezerwowałeś jakiegoś bezpośredniego połączenia do Brazylii? -Na ten tydzień już nie było wolnych miejsc. -Aha. -Gdyby lecieć z Los Angeles, to co innego. Tam były wolne miejsca zarówno do Rio jak i do La Paz. -Ale? -Ale nie chciałem zbytnio komplikować naszej podróży. -Chyba znowu nie rozumiem. -Od waszego napadu minął już co prawda niemal rok, lecz wydaje mi się, że im więcej byśmy kręcili się po kraju, tym większe byłyby szanse, że w końcu ktoś by sobie przypomniał jak też wyglądają wasze szlachetne twarze oraz czego takiego w ubiegłym roku w Albuquerque dokonały. -Rozumiem. -Czy masz coś przeciw paru przesiadkom? -Nie. W zasadzie nie. -To dobrze. Podeszli do baru i zadowoleni z obrotu sprawy zamówili dwa zimne piwa. Agent w ogóle nie ukrywał już dobrego nastroju. -Wygląda więc na to, że wszystko gra. - stwierdził. -Chyba tak. - przyznał Bobby. -Dokończmy piwo i wracajmy do pozostałych. -Jasne. -Czy coś jeszcze cię trapi? - zapytał widząc niewyraźną minę Bobbiego. -Jak chcesz poradzić sobie z pastorem? -Co masz na myśli? -Kurwa. Czy ty zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie, Black? -Taki nawyk zawodowy. -Przecież wielebny za cholerę nie da się dobrowolnie zapakować do samolotu. -To zabawne. Mnie również taka ewentualność przyszła na myśl. -Więc, co zamierzasz z tym fantem zrobić? -Dasz mu to na kilka godzin przed odlotem. - agent sięgnął do kieszeni i postawił przed nim szklaną fiolkę. - Kiedy grubas już to połknie usiądzie ochoczo nawet na krześle elektrycznym. -Jesteś tego pewien? -Jak cholera. -Dobra. - Bobby skinął głową. - Nawet więc nie będę nawet pytał, co to jest za gówno. -Mądre słowa. -Ty draniu. Pomyślałeś jednak o wszystkim. -Staram się po prostu doprowadzić sprawę, której się podjąłem do szczęśliwego końca. -Dlaczego, więc nie wsypałeś czegoś takiego nam do żarcia? Czasu było dosyć. -Po jaką cholerę miałbym to robić? -Mógłbyś nas z Frankiem bezproblemowo oddać w ręce glin a później razem z nim i figurką ulotnić się... -Powiedzmy, że trochę zaintrygowała mnie wasza opowieść. A poza tym, to nie w moim stylu wykołować kogoś. -Nawet poszukiwanych przestępców? -Nawet. -To chyba nie są wszystkie powody. Czy mam rację? - Bobby uważnie spojrzał agentowi w oczy. -Tak. W ciągu ostatniego roku mój system wartości również nieco się odmienił. -Nieco? -Gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że będę pomagał bandytom rabującym banki w porywaniu ludzi to roześmiałbym mu się w twarz... -Ale teraz jest inaczej? -Otóż to. Nie ma nawet co tu gadać... - Black z rezygnacją machnął ręką. -Wkrótce się przekonasz Black o tym, że mówimy prawdę. I nie będziesz żałował tego, że nam pomagasz... -Oby tak było