Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Z dawnego gabinetu zachowano tylko ministra spraw zagranicznych, małego, czarnego człowieka, nazwiskiem Crombile, który pracował w wielkości szale, czternaście godzin na dobę, milczący, wystrzegający się własnych ajentów dyplomatycznych, strasznie niepokojących. Nie niepokoił nikogo, bo nieskończenie nieprzewidujące są narody; dorównuje im tylko brak przewidywania u rządzących. Do robót publicznych powołano socjalistę Fortunata Lapersonne. Było wtedy zwyczajem najuroczystszym, najsurowszym i śmiem twierdzić, że najstraszniejszym i najokrutniejszym, że do każdego ministerium, mającego zwal- czać socjalizm, powoływano członka partii socjalistycznej; a to dlatego, by wrogowi majątku i własności, mieli gorycz i wstyd, że jeden z ich grona jest przeciwko nim i, by nie mogli na zgromadzeniach swoich nie ścigać wzrokiem tego, który jutro karcić ich będzie. Głęboka nieznajomość serca ludzkiego jedynie wierzyć kazała, że trudno będzie znaleźć socjalistę do objęcia tych czynności. Obywatel Lapersonne wszedł do gabinetu Visire'a z własnej chęci; nie potrzeba było żadnego przymusu. Znalazł chwalców tego czynu nawet między dawnymi przyjaciółmi swymi, tak dalece władza wywiera urok na Pingwinów! Jenerał Debonnaire objął tekę wojny; uchodził on za jednego z najinteligentniejszych jenerałów w armii, ale był całkowicie pod wpływem kobiety z półświatka, pani baronowej Bildermann, która piękna jeszcze, w wieku intryg, zaprzedana była sąsiedniemu i wrogiemu mocarstwu. Nowy minister marynarki, czcigodny admirał Vivier des Murennes, ogólnie uważany za doskonałego marynarza, wykazywał pobożność, która wydałaby się była zbytnią w ministerstwie antyklerykalnym, gdyby republika świecka nie była uznała religii za rzecz użyteczną na morzu. Na zalecenie wielebnego ojca Douillard, swego duchowego kierownika, czcigodny admirał Vivier des Murennes okręty floty poświęcił świętej Orberozie, chrześcijańskim bardom kazał napisać psalmy ku czci świętej dziewicy z Alca, które to psalmy zastąpiły hymn narodowy w marynarce wojennej. Ministerium Visire'a ogłosiło się za jawnie antyklerykalne, nie szanujące wierzeń; hasłem miały być rozumne reformy. Paweł Visire i jego koledzy pragnęli reform, i dlatego, by reform nie skompromitować, nie przedkładali ich; byli bowiem istotnie politycznymi mężami i wiedzieli, że refor-my są już skompromitowane, gdy tylko się je przedłoży. Rząd ten został dobrze przyjęty, uspokoił porządnych ludzi i wpłynął na podniesienie się renty. Zapowiedział też zamówienie czterech pancerników, rozpoczęcie kroków przeciwko socjalistom i stanowczy zamiar odrzucenia dokuczliwego podatku od dochodów. Wybór ministra finansów, Terrassona, szczególnie przychylnie przyjęła wielka prasa. Terrasson, stary minister, sławny ze swych obrotów na giełdzie, upoważniał do wielkich nadziei i zapowiadał okres wielkich interesów. Niedługo miały wezbrać mlekiem bogactwa, te trzy wymiona nowoczesnych narodów: wykup, gra giełdowa i oszukańcze spekulacje. Już przebąkiwano o dalekich wyprawach, o kolonizacji, a najśmielsze dzienniki rzucały projekt wojskowego protektoratu nad Nigrycją. Hipolit Céres, choć nie dał jeszcze miary swej wartości, uważany był za człowieka niepośledniego; świat wielkich interesów cenił go. Ze wszech stron winszowano mu zerwania ze stronnictwami krańcowymi, z ludźmi niebezpiecznymi, i zrozumienia odpowiedzialności rządowych. Pani Céres sama tylko błyszczała wśród dam ministerstwa. Crombile zesechł w celibacie, Paweł Visire ożenił się był bogato z córką wielkiego przemysłowca na Północy, panną Blampignon, osobą dystyngowaną, szanowaną, prostą, zawsze chorą i z tego powodu przebywającą z matką na cichej, dalekiej prowincji. Inne ministrowe nie były stworzone dla rozkoszy oczów; uśmiechano się, gdy czytano w gazetach, że pani Labillette ukazała się na balu u prezydenta we fryzurze, przybranej piórami rajskich ptaków. Pani admirałowa Vivier des Murennes, z dobrej rodziny, szersza niż długa, z karmazynową twarzą i głosem przekupnia, sama chodziła na targ. Jenerałowa Debonnaire długa, sucha, trędowata, nienasycenie pożądająca młodych oficerów, zniszczona rozpustą i grzechami, jeśli otrzymywana objawy szacunku, to jedynie dzięki brzydocie i arogancji. Pani Céres była poszanowaniem i wdziękiem ministerium. Młoda, piękna, bez zarzutu, by czarować elitę towarzystwa i tłumy ludowe łączyła wytworność toalet z wdziękiem uśmiechu. Salony jej zapełniały wielkie finanse żydowskie. Dawała garden-party najszykowniejsze w całej republice; dzienniki opisywały jej toalety, a krawcy nie kazali jej płacić za nie. Chodziła na mszę, broniła kaplicy świętej Orberozy przeciwko niechęci ludowej, a w sercach arystokratycznych nieciła nadzieję nowego konkordatu. Była istotnie ładna ze swymi złotymi włosami, szarymi źrenicami, gibka, szczupła, z krągłą kibicią; przy tym cieszyła się doskonałą reputacją, którą zachowałaby nienaruszoną wobec największych pokus; tak umiała okazać się zręczną, spokojną, panią siebie. Sesja parlamentarna zakończyła się zwycięstwem gabinetu, który odrzucił, przy jednogłośnych prawie oklaskach Izby, projekt dokuczliwego podatku, i triumfem pani Céres, która wydała przyjęcie dla trzech przejezdnych monarchów. ROZDZIAŁ VI SOFA FAWORYTY Prezydent ministrów zaprosił był w czasie wakacji panią i pana Céres dla spędzenia dwóch tygodni w górach, w małym zameczku, który najął był na sezon i w którym zamieszkiwał sam. Opłakany stan zdrowia pani Pawiowej Visire nie pozwalał jej towarzyszyć mężowi: przebywała ze swymi rodzicami w jednej z północnych prowincji