Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
“Cholera. Nie ma innego wyboru”. Stanął przed kominkiem i zwrócił się ku milczącym ludziom, czując na plecach ciepło ognia. Zaczerpnął głęboko tchu i zaczął ich okłamywać. - Przybyłem opowiedzieć wam historię rzekł. - Historię o tym, że był sobie kiedyś pewien kraj. Może się wam wydawać znajoma, ponieważ wielu z was tam się urodziło. Mimo to powinna was wprawić w zdumienie. Mnie zdumiewa zawsze. To niezwykła opowieść o ćwierćmiliardowym narodzie, który ongiś wypełniał niebo, a nawet przestrzeń między planetami, swoimi głosami, tak jak wy, dobrzy ludzie, wypełniliście dzisiaj tę piękną salę piosenkami. Był to silny naród, najsilniejszy, jaki świat kiedykolwiek znał. Jego przedstawiciele nie przywiązywali jednak do tego większej wagi. Gdy nadarzyła się szansa podbicia całego świata, po prostu ją zignorowali, całkiem jakby mieli znacznie ciekawsze zajęcia. Byli w cudowny sposób szaleni. Śmiali się, budowali różne rzeczy i spierali... Uwielbiali oskarżać siebie samych jako naród o straszliwe zbrodnie: dziwna praktyka, dopóki się nie zrozumie, że jej ukrytym celem było uczynienie siebie lepszymi - lepszymi dla siebie nawzajem - lepszymi dla Ziemi - lepszymi od poprzednich pokoleń ludzkości. Wszyscy wiecie, że patrząc nocą na Księżyc albo na Marsa, widzicie miejsca, na których nieliczni z tych ludzi odcisnęli ślady swych stóp. Niektórzy z was pamiętają chwilę, gdy siedzieli w domu i przyglądali się, jak je tam zostawiają. Po raz pierwszy tego wieczoru Gordon poczuł, że całkowicie przyciągnął uwagę słuchaczy. Widział ich oczy skierowane na symbole na swoim mundurze oraz na błyszczącego mosiężnego jeźdźca na czapce listonosza. - To fakt, że ci ludzie byli szaleni - ciągnął. - Lecz szaleni na sposób, który był wspaniały... sposób, jakiego nigdy przedtem nie widziano. W tłumie rzucała się w oczy pokryta bliznami twarz jakiegoś mężczyzny. Gordon rozpoznał stare, nigdy nie leczone rany po nożu. Mówiąc, spoglądał na tego człowieka. - Dziś naszym życiem rządzi zabijanie powiedział. - Lecz w tej baśniowej krainie ludzie na ogół rozstrzygali swe spory pokojowo. Popatrzył na zmęczone kobiety, które siedziały bezwładnie na ławach, wyczerpane zarzynaniem i patroszeniem zwierząt oraz przygotowywaniem jedzenia dla tak wielu ludzi. Ich pokryte zmarszczkami twarze wydawały się w migotliwym świetle ogniska kamiennymi płaskorzeźbami. Na kilku widać było charakterystyczne blizny po ospie albo ciężkiej śwince, wojennych chorobach lub po prostu starych epidemiach, które powróciły z nową siła, gdy przestały działać urządzenia sanitarne. - Uważali higieniczne i zdrowe życie za coś oczywistego - przypomniał im. - Życie znacznie łagodniejsze i słodsze od wszystkiego, co znano wcześniej. Albo może - dodał cicho - słodsze od wszystkiego, co jeszcze kiedykolwiek nadejdzie. Ludzie patrzyli teraz na niego, nie na Powhatana. Nie tylko starszym oczy powilgotniały. Chłopiec, który zaledwie skończył piętnaście lat, załkał głośno. Gordon rozłożył ramiona. - Jacy to byli ludzie, ci Amerykanie? Pamiętacie, jak krytykowali sami siebie, nierzadko słusznie. Byli aroganccy, niezgodni, często krótkowzroczni... Ale nie zasłużyli na to, co się z nimi stało! Zaczęli władać boskimi mocami. Budowali myślące maszyny, dawali swym ciałom nowe możliwości i kształtowali samo życie. To jednak nie pycha wywołana tymi osiągnięciami stała się przyczyną ich upadku. Potrząsnął głową. - Nie mogę w to uwierzyć! Nie może być prawdą, że spotkała ich kara za marzenia, za sięganie po coś więcej. Jego zaciśnięta pięść zbielała. - Nie jest powiedziane, że ludzie zawsze mają żyć jak zwierzęta! Albo by tak wiele rzeczy, których się nauczyli, poszło na marne... Kompletnie zaskoczony, Gordon poczuł, że jego głos załamał się w pół zdania. Zawiódł go wtedy, gdy nadszedł czas na wygłoszenie kłamstwa... odpłacenie Powhatanowi opowieścią za opowieść. Serce zabiło mu jednak szybko, a w ustach zaschło tak. że niemal nie mógł mówić. Zamrugał powiekami. Co się działo? “Powiedz im - pomyślał. Powiedz im teraz!” - Na wschodzie... - zaczął Gordon. zdając sobie sprawę, że Bokuto i Stevens gapią się na niego z natężeniem