Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Po męczarniach, które kazał mu zadać Tygellin, w twarzy nie zostało mu ani kropli krwi i tylko na białej brodzie widać było czerwony ślad, który zostawiła krew po wyrwaniu języka. Przez przezroczystą skórę nieledwie można było dojrzeć jego kości. Wydawał się też daleko starszym, niemal zgrzybiałym. Ale natomiast niegdyś oczy jego rzucały wiecznie pełne niepokoju i złości spojrzenia, czujne oblicze jego odbijało dawniej wieczną trwogę i niepewność, teraz zaś twarz miał bolesną, ale tak składką i pogodną, jak miewają ludzie śpiący lub umarli. Może ufności dodawała mu pamięć o łotrze na krzyżu, któremu Chrystus przebaczył, a może też mówił w duchu miłosiernemu Bogu: "Panie, kąsałem jak jadowity robak, ale oto byłem przez całe życie nędzarzem, przymierałem głodem, ludzie deptali po mnie, bili mnie i znęcali się nade mną. Byłem, panie, biedny i bardzo nieszczęśliwy, a odo teraz jeszcze położono mnie na męki i przybito na krzyż, więc Ty, Miłosierny, nie odepchniesz mnie w gadzinie śmierci!" I spokój zstąpił widocznie w jego skruszone serce. Nikt nie śmiał się, było bowiem w tym ukrzyżowanym coś tak cichego, wydawał się tak starym, bezbronnym, słabym, tak wołającym swą pokorą o litość, że mimo woli każdy zadawał sobie pytanie, jak można męczyć i przybijać na krzyż ludzi, którzy już i tak konają. Tłum milczał. Między augustianami Westynus pochylając się na prawo i na lewo, szeptał przestraszonym głosem: "Patrzcie, jak oni umerają!" Inni czekali na niedźwiedzia, życząc sobie w duszy, by widowisko skończyło się jak najprędzej. Niedźwiedź wtoczył się wreszcie na arenę i chwiejąc nisko schyloną głową na obie strony, spoglądał naokół spode łba, jak by się nad czymś namyślał lub czegoś szukał. Dostrzegłszy wreszcie krzyż, a na nim nagie ciało, zbliżył się ku niemu, podniósł się nawet, lecz po chwili opuścił się znów na przednie łapy i siadłszy pod krzyżem, począł mruczeć, jak by i w jego zwierzęcym sercu ozwała się litość nad tym szczątkiem człowieka. Z ust służby cyrkowej ozwały się podniecające okrzyki, lecz lud milczał. Chilon tymczasem podniósł wolnym ruchem głowę i czas jakiś wodził oczyma po widowni. Na koniec wzrok jego zatrzymał się gdzieś na najwyższych rzędach amfiteatru, piersi poczęły mu grać żywiej i wówczas stało się coś, co wprawiło w podziw i zdumienie widzów. Oto twarz zajaśniała mu uśmiechem, czoło otoczyły mu jakby promienie, oczy podniosły się przed śmiercią ku górze, a po chwili dwie wielkie łzy, wezbrane pod powiekami, spłynęły mu z wolna po twarzy. I umarł. A wtem jakiś donośny męski głos zawołał w górze pod velarium: - Pokój męczennikom! W amfiteatrze panowało głuche milczenie. Rozdział LXIV Po widowisku w ogrodach cezariańskich więzienia opustoszały znacznie. Chwytano wprawdzie jeszcze i więziono ofiary, podejrzane o wyznawanie wschodniego zabobonu, ale obławy dostarczały ich coraz mniej, zaledwie tyle, ile potrzeba było do zapełnienia następnych widowisk, które równie miały się już ku końcowi. Lud, przesycony krwią, okazywał coraz większe znużenie i coraz większy niepokój z powodu niebywałego dotąd zachowywania się skazanych. Obawy przesądnego Westynusa ogarnęły tysiące dusz. W tłumach opowiadano coraz dziwniejsze rzeczy o mściwości chrześcijańskiego bóstwa. Tyfus więzienny, który rozszerzył się po mieście, powiększył powszechną bojaźń. Widziano częste pogrzeby i powtarzano sobie na ucho, że potrzebne są nowe piacula dla przebłagania nieznanego boga. W świątyniach składano ofiary Jowiszowi i Libitynie. Wreszcie, mimo wszelkich usiławań Tygellina i jego popleczników, rozszerzało się coraz bardziej mniemanie, że miasto zostało spalone z rozkazu cezara i że chrześcijanie cierpią niewinnie. Lecz właśnie dlatego i Nero, i Tygellinus nie ustawali w prześladowaniu. Dla uspokojenia ludu wydawano nowe rozporządzenia co do rozdawnictwa zboża, wina i oliwy; ogłoszono przepisy ułatwiające odbudowywanie domów, pełne ulg dla właścicieli, oraz inne, dotyczące szerokości ulic i materiałów, z jakich należy budować, by na przyszłość uniknąć klęski ognia. Sam cezar bywał na posiedzeniach senatu i obradował wraz z "ojcami" nad dobrem ludu i miasta, ale natomiast ani cień łaski nie padł na skazanych. Władcy świata chodziło przede wszystkim o to, by wszczepić w lud przekonanie, że tak nieubłagane kary mogą spotykać tylko winnych. W senacie żaden głos nie odzywał się również za chrześcijanami, gdyż nikt nie chciał narazić się cezarowi, a prócz tego ludzie, sięgający wzrokiem dalej w przyszłość, twierdzili, że wobec nowej wiary fundamenta państwa rzymskiego nie mogłyby się ostać. Oddawano tylko ludzi konających i zmarłych rodzinom, albowiem prawo rzymskie nie mściło się nad umarłymi. Dla Winicjusza stanowiła pewną ulgę myśl, że jeśli Ligia umrze, wówczas on pochowa ją w grobach rodzinnych i spocznie koło niej. Nie miał już żadnej nadziei ocalenia jej od śmierci i sam, oderwany, na wpół od życia, zatopiony zupełnie w Chrystusie, nie marzył już o innym połączeniu, jak o wiecznym. Wiara jego stała się wprost niezgłębioną, tak że wobec niej owa wieczność wydawała mu się czymś nierównie rzeczywistszym i prawdziwszym od przejściowego istnienia, jakim żył dotąd. Serce przepełniło mu się skupionym uniesieniem. Za życia zmieniał się w istotę niemal bezcielesną, która tęskniąc za zupełnym wyzwoleniem dla siebie, pragnęła go i dla drugiej kochanej duszy. Wyobrażał sobie, że wówczas oboje z Ligią wezmą się za ręce i odejdą do nieba, gdzie Chrystus ich pobłogosławi i pozwali im zamieszkać w świetle tak spokojnym i ogromnym, jak blask zórz. Błagał tylko Chrystusa, by oszczędził Ligii mąk cyrkowych i pozwolił jej zasnąć spokojnie w więzieniu, czuł bowiem z zupełną pewnością, że i sam umrze razem z nią. Mniemał, że wobec tego morza przelanej krwi nie wolno mu nawet spodziewać się, aby ona jedna została ocalona. Słyszał od Piotra i Pawła, że i oni muszą umrzeć jak męczennicy. Widok Chilona na krzyżu przekonał go, że śmierć, nawet męczeńska, może być słodką, więc życzył już sobie, aby nadeszła dla nich obojga, jako upragniona zmiana złej, smutnej i ciężkiej doli na lepszą. Chwilami miewał już przedsmak zagrobowego życia. Ów smutek, który unosił się nad obu ich duszami, tracił coraz bardziej dawną palącą gorycz i stopniowo zmieniał się w jakieś zaświatowe, spokojne oddanie się woli Bożej. Winicjusz płynął dawniej w trudzie przeciw prądowi, walczył i męczył się, teraz oddał się fali, wierząc, że niesie go ona w wieczną ciszę. Odgadywał też, że Ligia, równie jak on, gotuje się na śmierć, że mimo dzielących ich murów więzienia idą już razem, i uśmiechał się do tej myśli jak do szczęścia. I rzeczywiście, szli tak zgodnie, jak by codziennie długo dzielili się myślami. W Ligii nie było także żadnych pragnień ni żadnej nadziei, prócz nadziei pozagrobowego życia