Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Oczy szczeniaka rozwarły się szeroko. Niebieskie oczy. - Mówisz po angielsku? - Tak. - Co wy, skurwiele, tu robicie? Chłopak zawahał się, a jego oczy się rozjaśniły. Chciał być sprytny. Zamierzał zacząć rozmowę i argumentować. - Nie mam czasu na takie gówno - powiedział Leland i pociągnął za spust. Chłopak spadł z aluminiowego pudła. Wypuścił powietrze i szybko zesztywniał, patrząc nieruchomym wzrokiem do góry. - To już drugi! - Leland wydostał radio i nadał wiadomość na kanale dziewiątym, tak zwanym alarmowym, patrząc cały czas na drzwi prowadzące do budynku. Położył radio na dnie torby i wyjął z rąk nieboszczyka broń. Chłopak był chyba jeszcze młodszy niż poprzedni. Leland trzymał w ręku czeski automat. Obejrzał go dokładnie i zdecydował się zostać przy tym, co już ma. Może chłopak miał czekoladki. Nie było przy nim torby, a Leland nie chciał przeszukiwać mu kieszeni. "Do cholery z tym". Czekoladki "Marsa". Leland zawsze je lubił. Schował broń za pudełkiem, schwycił nieboszczyka za nadgarstki i posadził. Musiał go trzymać za kołnierz, żeby się nie przewrócił. - Gdybyś wiedział, co cię czeka, byłbyś zadowolony, że już nie żyjesz. Leland przerzucił go przez ramię i przeniósł w stronę Wilshire Boulevard. Obramowanie napisu KLAXON wystawało ponad jard w górę, ale Lelandowi udało się ułożyć na nim ciało. Musiał odpocząć. Nie zamierzał nic więcej podnosić. Kiedy jednak skończy to, co robi, nie będzie już zwracał na siebie uwagi. Popchnął ciało, które poleciało w dół. - Geronimo, pierdolący własną matkę! Musiał zobaczyć, gdzie upadnie. Ciągnąc ciało po dachu, ubrudził się na plecach i piersiach krwią. Chciał się upewnić, że przechodnie na ulicy będą mogli łatwo dostrzec zwłoki. Wysunął głowę zza litery napisu w chwili, gdy powykręcane, zniekształcone i jakby pozbawione szkieletu ciało spadło na schody i potoczyło się w stronę ulicy. Leland miał nadzieję, że jest za wysoko, aby cokolwiek usłyszeć, ale zaraz dobiegł go głośny, przerażający odgłos łamiących się kości. Poczuł, że zwymiotuje. Cofnął się na dach, przypominając sobie MacIvera i innych, którzy sami zrobili taki krok. Oni jeszcze zdążyli usłyszeć ten odgłos. Schylił się i podany w samolocie obiad wyleciał z niego w powietrze. Splunął i otarł brodę mankietem. Teraz musi odzyskać thompsona. Miał zamiar spróbować jeszcze raz. To była ostatnia rzecz, której spodziewali się po nim. Zszedł uważnie na czterdzieste piętro, a potem idąc ostrożnie korytarzem minął bibliotekę. Nie zatrzymując się, przeszedł zdecydowanie obok Riversa i trupa numer jeden. Ktoś znajdował się w pokoju konferencyjnym. Wyraźne odgłosy dobiegały zza ściany. Stanął po lewej stronie drzwi, wziął głęboki oddech i wskoczył do pokoju. Dziewczyna! Nosiła kurtkę wojskową i czapkę, ale nic więcej nie było w niej wojowniczego. Jej oczy przesunęły się z Lelanda w. stronę leżącego na stole pistoletu. Zawahała się i skoczyła w jego stronę. - Nie rób tego! Zatrzymała się na ułamek sekundy, ale gdy spojrzała na niego, ruszyła dalej, rzucając się jednym susem na stół i łapiąc w locie broń. Leland nacisnął spust, trafił ją w głowę i w piersi. Dziewczyna poleciała na ścianę, po której się osunęła. Wyprostował się, czując, jak wali mu serce. Nie miał czasu na zwłokę. Co ją tu przyciągnęło? Obiegł stół i wpadł do drugiego pokoju. To zupełnie proste - sejf. Olbrzymi, luksusowy, wbudowany w ścianę sejf, teraz ozdobiony czterema błyszczącymi dziurami, idealnie rozmieszczonymi wokół środka. Pod ścianą stały cztery szmaciane torby. Leland wiedział, czego chce, i tym razem nie były to czekoladki. Dwie pierwsze torby zawierały materiały wybuchowe. Wziął z nich trzy paczki plastyku. Następna torba zawierała detonatory, w tym spłonki. Zarzucił ją na ramię. Nagle usłyszał wjeżdżającą windę i pospiesznie wybiegł z pokoju, przebiegł korytarz i wpadł do biblioteki, starając się wsłuchać w odgłos jadącej na górę kabiny. Materiały wybuchowe i detonatory ważyły chyba ze dwadzieścia funtów. A właśnie przed chwilą obiecał sobie, że nie będzie nic więcej dźwigał