Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

- Jeżeli jest zła, to zachowaj ją dla siebie. - Dopadli mnie, kiedy dziś rano wychodziłem z domu. - Donner rzucił admirałowi na stół złożoną kartkę papieru. - Wezwanie do stawienia się przed komisją śledczą Kongresu. Sandecker wbił widelec w następny kawałek omletu, nawet nie spojrzawszy na kartkę. - Moje gratulacje. - Tobie grozi to samo, admirale. Mogę się założyć, że urzędnik federalny czai się w tej chwili pod drzwiami twojego gabinetu i tylko czeka, żeby ci wręczyć podobne wezwanie. - Kto się tym zajmuje? - Jakiś pieprzony senator z Wyoming, który jest nowicjuszem i stara się wyrobić sobie nazwisko przed czterdziestką - odpowiedział Donner, wycierając pot z czoła zmiętą chusteczką do nosa. - Ten baran upiera się, żeby przesłuchać nawet Gene'a. - Będę musiał się tym zająć - stwierdził Sandecker. Odsunął talerz i odchylił się do tyłu. - Co z Seagramem? - To chyba się nazywa psychoza maniakalno-depresyjna. - A jak tam Lucky? - Dwanaście szwów i paskudny wstrząs mózgu. Za tydzień powinien wyjść ze szpitala. Sandecker pokręcił głową. - Mam nadzieję, że już nigdy nie przytrafi mu się nic podobnego - rzekł i wypił łyk kawy. - Jak to rozegramy? - Wczoraj wieczorem z Białego Domu osobiście dzwonił do mnie prezydent. Powiedział, żeby rozegrać to uczciwie. Nie chce być zamieszany w sprawę, w której świadkowie będą plątali się w sprzecznych, kłamliwych zeznaniach. - A co z "Planem Sycylijskim"? - Zmarł nagłą śmiercią, kiedy otworzyliśmy skarbiec "Titanica" - odparł Donner. - Nie mamy innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć wszystko od samego początku do żałosnego końca. - Po co prać brudy publicznie? Co to da? - Niestety, mamy demokrację - rzekł zrezygnowany Donner. - Wszystko musi być jawne i uczciwe, jeśli nawet oznacza to ujawnienie tajemnic, z których skorzysta rząd wrogiego państwa. Sandecker ukrył twarz w dłoniach i westchnął. - No cóż, chyba przyjdzie mi rozejrzeć się za jakąś nową robotą. - Niekoniecznie. Prezydent obiecał złożyć oświadczenie, w którym weźmie na siebie całkowitą odpowiedzialność za niepowodzenie planu. Sandecker pokręcił głową. - Niedobrze. Mam kilku wrogów w Kongresie. Oni tylko czekają na dogodny moment, by doprowadzić do mojej rezygnacji ze stanowiska szefa NUMA. - Może do tego nie dojdzie. - Od piętnastu lat, to znaczy od czasu, gdy awansowano mnie na admirała, musiałem prowadzić z politykami podwójną grę. Możesz mi wierzyć na słowo, to brudny interes. Zanim ta sprawa się skończy, wszyscy ludzie, nawet luźno związani z "Planem Sycylijskim" i wydobyciem "Titanica", będą mogli uważać się za szczęściarzy, jeżeli zdołają znaleźć pracę przy czyszczeniu stajni. - Szczerze żałuję, że to musiało się tak skończyć, admirale. - Wierz mi, ja również - odparł Sandecker. Skończył kawę i wytarł sobie usta serwetką. - Powiedz mi, Donner, w jakiej kolejności będzie się to odbywało? Kogo nasz znakomity senator z Wyoming weźmie na pierwszy ogień? - O ile się orientuję, on chce zacząć od wydobycia "Titanica", potem rozpracuje Sekcję Meta, a na koniec prezydenta - rzekł Donner, wziął ze stolika wezwanie i schował je do kieszeni. - Pierwszym świadkiem najprawdopodobniej będzie Dirk Pitt. Sandecker podniósł wzrok. - Pitt, powiadasz? - Zgadza się. - Interesujące - stwierdził Sandecker półgłosem. - Bardzo interesujące. - Nie rozumiem. Sandecker poskładał serwetkę i położył ją na stoliku. - Nie wiesz, Donner, nie możesz wiedzieć, że zaraz po tym, jak Seagrama odwieziono karetką z "Titanica", Pitt zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Donner zmrużył oczy. - Z pewnością wiesz, gdzie on jest. U znajomych? U Giordina? - Uważasz, że nie próbowaliśmy go odnaleźć? - mruknął Sandecker. - Nie ma go. Znikł. Zupełnie jakby go pochłonęła ziemia. - Przecież musiał zostawić jakąś informację. - Rzeczywiście coś powiedział, ale całkiem bez sensu. - A co takiego? - Że idzie szukać Southby. - Kto u licha jest ten Southby? - Nie mam zielonego pojęcia - odparł Sandecker. - Niech mnie szlag trafi, jeśli wiem. 80. Pitt ostrożnie prowadził wynajętego rovera sedana wąską, śliską od deszczu drogą. Wysokie buki po obu jej stronach zdawały się zbliżać i atakować jadący samochód ciężkimi od liści gałęziami, które bębniły w dach. Był zmęczony, śmiertelnie wyczerpany. Rozpoczął swoją odyseję nie mając pewności, czy w ogóle coś znajdzie