Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

A za dwa tygodnie przyjadą nowi - znowu kupią, pouźywają i wyjadą. I przyjadą następni. - To jak to, panie mafister - spytał Maciej. - Cy oni głupie, te wcasowice, cy jak? - Wczasowicz, moi złoci, to taki człowiek, co lubi wylegiwać się na piasku, pływać w wodzie, chodzić po lesie. I on za to piąci, że poleży, pływa, chodzi. - Jak to? Za rzekę płaci? - dziwowali się. - Mało tego: jak wczasowicza karmić, to on też za to płaci. Płaci za chleb, za mleko, za kartofle. - Aleć to nie po krześcijańsku brać od cłeka za gościnę! - oburzyła się Grzybicha. - Cy to my Niemce? - poparły ją baby. - Toć cłek honor ma! - zagrzmieli mężczyźni. - Prawdę mówicie, ma! - przypochlebiłem się zręcznie. - Jednego przybysza, dwóch, trzech ugościć można i darmo. Ale trzystu? Pięciuset? Tysiąc? - Tysiąc?! - A tak, wydmuszanie, zjadą tu do nas tysiące. 66 I każdy za swój pobyt zapłaci. Więc policzcie, ile zarobi każdy dom, każda rodzina. Będziemy mieli zasłużone dochody. Będziemy żyli dostatnio! - E, nikt tu nie przyjedzie... Takie pustkowie... - Przyjedzie! Przyjadą! Ale trzeba doprowadzić z miasta szosę. Most przez rzekę przerzucić. Urządzić plażę. Wybudować hotel! - Wybudować - a za co? Skąd piniędzy? - Dostaniemy kredyty, pożyczki! Zjadą tu fachowcy. Ale trzeba będzie im pomóc. No więc jak? - Słysycie? - zerwał się sołys. - Pozycki, znacy się, darmowe piniędzy! Ja głosuje za! - I ja! - zawołał Grzyb Maciej. - I ja! - dołączył Grzyb Piotr. - I ja! - oświadczył Grzyb Paweł. - I my! I my! - zgłosili się Grzybowie Jan, Kazimierz, Wojciech, Mateusz. - I my! - krzyknęli Lipkowie, Łukasz i Jakub. - I ja! - krzyknął Tomasz Wyprostek. - Hurra! - zawołałem. - Budujemy wczasowisko ! - Skońcy się bieda! - cieszyli się Grzybowie, Lipkowie i Wyprostek. - Smalec co dzień! - I mięso! - I marmulada! - I śledzi! - Bedziem żyli, jak te ludzie w mieście! - Abo i lepiej! - Niech żyje mafister! - Niech żyje! Niech żyje! Wszystkie ręce poszły w górę, gremialnie głosowano 67 za Nowym! Ech, udało się - wygrałem! Doprawdy, chciało mi się objąć telewizor, wyściskać jak przyjaciela, wycałować, ba, sobie samemu chciałem pogratulować, lewicą uścisnąć prawice za trafne poprowadzenie gry. Ale nie spoczywajmy na laurach, nie popadajmy w samozadowolenie przedwczesne... przecież to dopiero początek długiej drogi... - W takim razie, drodzy wydmuszanie, od jutra do roboty! - obwieściłem. - Do lata zostało siedem miesięcy, wierzę, iż zdążymy i wybudować co trzeba, i przygotować się wewnętrznie. Wieczorami musicie obowiązkowo oglądać telewizję, to najlepsze okno na świat, na cały świat współczesny. Zimą zorganizujemy dla kobiet i dziewcząt kursy gotowania i szycia, dla młodzieży kurs tańców nowoczesnych, naukę gier sportowych. Wierzcie mi, wydmuszanie: nie święci garnki lepią. Zaczynamy przeto zorganizowane życie świetlicowe. Już jutro przywieziemy stół do ping-ponga i rozpoczniemy turniej o mistrzostwo wsi. A potem - prelekcje, dyskusje, sympozja! Dościgniemy wiek dwudziesty! - Tak jest! Nowe życie! - zakrzyknął sołtys. - Koniec zacofania! - rozległo się w izbie. - Już nudno z tymi zabobonami! - Chce się spróbować nowocesności! - Cłck to brzmi dumnie! - Naprzód! Ku lepsym dniom! - Hej! Entuzjazm ogarnął wszystkich zebranych, wola czynu, przemożne dążenie do tego, aby odrobić zacofanie odziedziczone po rządach szlachty i burżuazji, stanąć w rzędzie najbardziej rozwiniętych krajów Europy i świata, budować lepszą przyszłość dla siebie i następnych pokoleń. Sołtys włączył telewizor - ludziska wpili się oczyma w ekran, zachłannie łowili każde słowo, każdy obrazek. Zaczęło się! Koło północy Horpyna odwołała mnie na bok. - Ho ho, chwat z ciebie! - powiedziała z uznaniem. - Nu gadaj, carowniku, jak ty to robis? - Co, Horpyno? - A to, ancykryście, ze te sklanne ludzi chodzo, gadaj o jak żywe. U j, dobra stucka! - Mogę przynieść wam, babko, książkę, w której to wszystko opisane. Czytać umiecie? - Cytać ja cytam - wyznała z dumą. - Z ręki. Z wody. Z mgły. Z tęcy. Ale z książki? Nie kce. Nu, gadaj zaklęcie, bo ciekawość mc spiera. - Ale nie pamiętam, w książkach ono, babko... Przyjrzała mi się podejrzliwie. - Załujes... Załujes, carowniku... I odeszła, markotna, między telewidzów. A byli już w zupełnym władaniu srebrnej muzy. Kiedy spikerka powiedziała ,,dobranoc" na zakończenie programu, nie wychodzili, czekali... "może jesce się pokaże... może co zapomniała..." Rozchodzili się niechętnie... dyskutowali na drodze, przy płotach, pod chatami. Malwina wyszła ostatnia - zwlekała, czekając na mnie. Przyparła już w sieni. - Maniuś, ależ bohater z ciebie! - wydyszała