Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Co więcej, w dniach świąt ogólnoplanetarnych możemy również nosić broń wypoży- czoną na słowo honoru ze zbiorów muzealnych. Mamy jeszcze jeden przywilej. Przy kompletowaniu załóg wypraw kosmicznych wohistorzy w wieku do pięćdziesięciu lat, w razie posiadania przez nich drugiego zawodu lub hobby od- powiadającego zadaniom danej ekspedycji, zwalniani są z prób specjalnych. Tłumaczy się to bardzo prosto: wszak przed rozpo- częciem studiów na wohistorii kandydat przechodzi o wiele ostrzejszą kontrolę swoich cech umysłowych, fizycznych i mo- ralnych niż szeregowy pretendent do lotu w Kosmos. Kiero- wnicy wypraw kosmicznych nader chętnie włączają nas w skład swoich grup, gdyż wiedzą, że wohistor nigdy nie zawiedzie, a w razie niebezpieczeństwa przejmie cios na siebie, osłaniając towarzyszy. I choć czasem ludzie się z nas śmieją, przytacza- jąc wspomniany już dowcip o kapralach i generałach, to jednak znacznie częściej, pragnąc kogoś pochwalić, powiadają: „Odważ- ny jak wohistor!" I każdy Ziemianin już od najmłodszych lat zna wiersz znanego poety Parnasowa, którego pierwszy wiersz brzmi pastępująco: „Wohistorzy — Ziemi rycerze". Jak i dlaczego zostałem wohistorem? W każdym razie nie stało się tak ze względu na obciążenie dziedziczne. Moja matka, Agryppina Wasiliewna Dogowa-Dan- nikowa, jest weterynarzem neuropatologiem. Mój ojciec, Archip Wiktorowicz Dannikow, wszedł do historii jako biotechnolog obuwnictwa. „Wieczne buty Dannikowa" (zwane popularnie wieczbudanami) znane są nie tylko na Ziemi, lecz także na tych planetach, których mieszkańcy rozumni poruszają się przy pomo- cy swoich kończyn. Sześcionodzy aborygeni z planety Feniks, której powierzchnia odznacza się ostroziarnistą kamienistą stru- kturą i obfitością gadów, wznieśli na cześć mojego ojca ,.Pylon Wdzięczności". Niektórzy ziemscy eleganci i elegantki traktuje wieczbudany lekceważąco, ale większość Ziemian nosi je bardzo chętnie. Wieczbudany sporządza się z aktywnej biomasy mającej zdolność do samooczyszczania się, samoodtwarzania i samo- rozwijania kosztem środowiska i energii cieplnej wydzielanej przez człowieka w trakcie chodzenia. Powiększają się synchro- nicznie wraz ze wzrostem nóg właściciela. Jedna para wiecz- budanów może praktycznie służyć człowiekowi od dzieciństwa do głębokiej starości. Jeśli rozpatrzyć moją pozostałą rodzinę, to i tam wohistorów nie ma. Ciotka po kądzieli, Zabawa Wasiliewna Strunnikowa, jest nauczycielką muzyki; wujek, Gleb Wasiliewicz Putiejcew, inżynierem. O stryju, Tomaszu Wiktorowiczu Błagowoniewie, opowiem później bardziej szczegółowo, teraz natomiast ogra- niczę się jedynie do informacji, że i on nie jest wohistorem. Jest utalentowanym kompozytorem przemysłu perfumeryjnego i teoretykiem aromatologii. To jemu właśnie zawdzięcza ludz- kość niezywkle cenną, ale mało popularną rozprawę zatytu- łowaną „Aromaty jako czynnik losotwórczy w życiu wielkich ludzi minionych epok". W dniach mego dzieciństwa i młodości stryjek Szanel (tak przezwała go moja siostrzyczka Głafira ze względu na zamiłowanie do perfum i wszelkich aromatów) stale zamieszkiwał w naszym leningradzkim domu, albowiem był sa- motny — żona opuściła stryja zmęczona jego dziwactwami. Brat ojca wielokrotnie przeprowadzał z siostrą i ze mną rozmowy edukacyjne o zapachach w nadziei, że pójdziemy w jego ślady. Jednak siostrę interesowało krawiectwo, mnie natomiast cią- gnęło do wszystkiego, co morskie. Kiedy skończyłem dziesięć lat, zapisałem się do jachtklubu i tam nauczyłem się pływać pod żaglami. Później opanowałem sztukę nawigacji również w skali oceanicznej. Jednak żeglar- stwo interesowało mnie zawsze wyłącznie od strony praktycznej, a jako przyszłego wohistora od dzieciństwa pociągały mnie głównie okręty ery pożaglowej. Już w swych pierwszych latach szkolnych stałem się częstym gościem Muzeum Marynarki Wo- jennej. Tam zapamiętywałem wygląd zewnętrzny modeli krą- żowników i pancerników, a następnie, w pomieszczeniu szkolne- go kółka modelatorskiego, odtwarzałem okręty w materiale, przy czym starałem się robić to z jak największą dokładnością. Nie z próżności, ale chcąc dać świadectwo prawdzie informuję, że moja pamięć równa się 11,8 według dwunastopunktowej skali Grottera-Usaczowej i że, rzuciwszy jedynie okiem na tablicę pulsacyjną Lubczenki mogę następnie narysować, powtarzając wszystkie kolory i odcienie, czterdzieści dziewięć figur geome- trycznych z pięćdziesięciu