Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Prześladowcy zarzucili mu na szyję długą linę 215 i związali ręce za plecami, musieli jednak trzymać się w pewnej odległości od więźnia, gdyż jego ogier wpadał w szał przy bliskim kontakcie z ich pokrytymi łuską monstrualnymi wierzchowcami, karykaturami koni. Było ich pięciu: dobrze uzbrojony przywódca i jego czterej ludzie (jeśli można tak nazwać jadące za nim zniekształcone istoty). Firdun znał swoje magiczne zdolności; lecz nawet teraz nie był pewien, czy poznał ich granice. Jednakże zbyt silne więzy łączyły go z Gniazdem Gryfa, by wezwać na pomoc swych krewnych i przyjaciół, zanim nie dowie się, dokąd napastnicy go zabierają i dlaczego. Moc działa na dwa sposoby: posłanie może równie dobrze sprowadzić odwet, którego wołający się nie spodziewa i do odparcia którego nie jest przygotowany. Dlatego młodzieniec zgarbił się w siodle, kurczowo starając się opanować strach i ból, i próbując odgadnąć, dokąd się kierują i w jakim celu. Prześladowcy nie porozumiewali się za pomocą słów. Firdun nie ośmielił się wszakże wysłać myślowej sondy i sprawdzić, czy komunikują się telepatycznie, czy też po prostu wykonują rozkazy wydane przed jego schwytaniem. Jednak podczas trwającej tydzień wyprawy zwiadowczej zapamiętał wiele punktów orientacyjnych i domyślił się, że podążają w stronę wysokiego wzgórza zwanego Smoczym Grzebieniem. Zdawał sobie sprawę, że przed nim i za nim do grupki tych, którzy go pojmali, podjeżdżają coraz to nowi przybysze, że przyłączają się do nich całe oddziały obcych wojowników. Niektórzy nosili usiane runami szaty magów albo płowe kaftany nowicjuszy. Wyglądało na to, że Stanica Howell po raz pierwszy od wieków wysyła swoich podopiecznych do świata zewnętrznego. Resztki oszołomienia wywołanego wybuchem wielkiej Mocy zniknęły, lecz Firdun postanowił nadal udawać bezbronnego Kiogę, na jakiego wyglądał; w tym towarzystwie było to najmądrzejsze posunięcie. W górze zabrzmiał ochrypły krzyk i nad jeźdźcami zanurkowało w powietrzu stado wielkich, czarnych ptaków o czerwonych oczach i zakrzywionych dziobach, pozwalających przypuszczać, że niełatwo jest je pokonać. Wyczuwszy nagłe poruszenie wokół siebie, Firdun zorientował się, iż podążające w tym samym kierunku oddziały wykonują identyczny manewr, pozostawiając wolną przestrzeń dla nowego przybysza. Musiał nadal trzymać pochyloną głowę jak pozbawiony własnej woli jeniec, nie mógł się więc odwrócić, by zobaczyć, co mknęło z południowego zachodu. Zerknął jednak kątem oka. To, co zobaczył, zaskoczyło go bardzo. Ta istota najwyraźniej była płci żeńskiej i znacznie przewyższała wzrostem jego prześladowców. Nie biegła, lecz pędziła wielkimi skokami; rozpościerając gęsto upierzone ramiona i utrzymując się w powietrzu przebywała w ten sposób duże odległości. Kępki piór porastały też jej chude ciało, na głowie tkwił nastroszony pióropusz, a cztery palce, które można by nazwać "rękami", zakończone były długimi szponami. Stado czarnych ptaków nadal krążyło w górze i Firdun, odważywszy się unieść nieco głowę zauważył, iż jego obecni towarzysze podróży wyraźnie unikali bliższego kontaktu z ptakokształtnym stworem. Kobieta-ptak zapewne pochodziła z Wielkiego Pustkowia zwanego też Ziemiami Spustoszonymi, gdyż podobnych do niej istot nie widział nikt z Gniazda Gryfa, choć jego mieszkańcy zawędrowali tak daleko, jak prowadzący koczowniczy tryb życia Kiogowie, którzy wciąż szukali nowych pastwisk dla swoich stad. Młodzieniec dobrze znał stare opowieści o tym, że po pradawnych wojnach Wielkich Adeptów, które niemal wytrzebiły życie na tym świecie, pozostały dziwaczne istoty, jedne oddane Światłu, drugie zaś służące Ciemności. Nowo przybyła najwidoczniej była wojowniczką Wiecznego Mroku. Nie musiał odwoływać się do swego talentu, by się o tym przekonać, gdyż powiew wiatru w chwili, gdy ptakopodobna niewiasta wykonała kolejny skok, przyniósł do nozdrzy Firduna tak ohydny smród, że każdego prawdziwego człowieka musiały chwycić mdłości. Wojownicy ze Stanicy Howell znów zwarli szeregi. Jeniec zaś dostrzegł wyraźnie szczyt Smoczego Grzebienia, dokąd bez wątpienia zmierzała również kobieta-ptak. Jeszcze raz oddział zjechał na pobocze, by tym razem pokornie zejść z drogi znacznie większej grupie jeźdźców. Zewnętrzny szereg orszaku tworzyli rycerze, dziwacznie ukształtowane hełmy zasłaniały ich twarze. Okrążali trzech magów w długich, pokrytych runami szatach. Nieznane symbole połyskiwały w promieniach słońca jak drogie kamienie. Dwóch magów było starcami. Firdun nigdy nie widział kogoś równie wiekowego, gdyż u ludzi z jego rasy oznaki starości pojawiały się dopiero na krótko przed przejściem przez Ostatnią Bramę