Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Tego wieczora była w stanie jedynie patrzeć na nich ze swojego miejsca przy stole. A teraz, gdy miała w pamięci tamtą bestię, która zabiła Kendricka, obraz tkwiący w jej umyśle jak ostry kawał lodu, jak wiecznie krwawiąca rana dzie- wicy z pieśni, wydawało jej się, że już nigdy nie będzie potrafiła spojrzeć na ich puste twarze, nie krzycząc. Weszła do środka tylnymi drzwiami, lecz zamiast pójść koryta- rzem, przeszła przez niedużą komnatę za salą tronową, unikając spot- kania ze służącymi, którzy uwijali się ze sprzątaniem, żeby rozpocząć własne świętowanie. Przy schodach prowadzących do lochów nie by- ło strażników, a kiedy pchnęła niezaryglowane drzwi na samym dole, zobaczyła tylko jednego z piką, którego zostawiono na straży. Straż- nik wyglądał na zaspanego: na dźwięk otwieranych drzwi podniósł powoli głowę i przetarł oczy. Nie próbowała nawet sobie wyobrazić, jak wygląda w podartej sukni, z rękami i twarzą, brudnymi od po- piołu i krwi. - Księ-księżniczko! - Strażnik dźwignął się niezgrabnie na nogi i sięgnął po pikę, którą podniósł drzewcem do góry. Można by się roześmiać, gdyby cały ten wieczór nie był taki smutny i upiorny, pełen krwi i ognia... i gdyby jego głupawo gorliwa mina nie przy- pominała tak bardzo Heryna Millwarda, młodego strażnika, który te- raz leżał martwy w kałuży krwi w komnacie Anissy. - Gdzie są klucze? - Wasza Wysokość? - Klucze! Klucze do celi Shasa! Daj mi je. - Ale... - Strażnik otworzył szeroko oczy. Naprawdę muszę wyglądać jak demon. - Nie każ mi krzyczeć, żołnierzu. Po prostu daj mi klucze, a po tem idź po kapitana. Kto tu dowodzi pod nieobecność Vansena? Strażnik zdjął ciężki klucz z kółkiem zawieszony na haku w ścianie. - Tallow - odpowiedział po chwili nerwowego namysłu. - Jem Tallow, Wasza Wysokość. - Sprowadź go. Obudź, jeśli śpi, choć to mało prawdopodobne w Wigilię Zimy. - Ale czy to wciąż jest ta sama noc? Z pewnością tak było, choć wydawało jej się to niewiarygodnie dziwne. -Niech przyprowadzi żołnierzy i spotka się tu ze mną. Powiedz mu, że księżniczka regentka pilnie go potrzebuje. Nikt nie będzie spał, dopóki ona się nie dowie, dlaczego wiedźma Selia zrobiła to, co zro- biła, dopóki się nie dowie, czy ta dziewczyna nie miała jakichś wspól- ników. - Ale... - Na wszystkich bogów, ruszaj! Przestraszony żołnierz upuścił klucze. Briony zaklęła i szybko je podniosła. Strażnik wahał się jeszcze przez chwilę, a potem otworzył drzwi i pobiegł schodami na górę. Klucz ciężko obracał się w zamku, lecz udało jej się go przekręcić obiema rękami i wreszcie drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Postać skulona na podłodze w kącie celi nawet się nie poruszyła ani nie podniosła głowy. Nie żyje! Serce księżniczki, i tak już bardzo zmęczone, przyspie- szyło gwałtownie i przez chwilę wydawało się, że połknie ją cie- mność tego wilgotnego, zimnego pomieszczenia. - Shaso! Shaso, to ja, Briony! Niech bogowie nam wybaczą to, cośmy zrobili! Podbiegła do niego i szarpnęła za ramię. Poczuła ulgę, gdy usły- szała jego świszczący oddech, lecz z przerażeniem zobaczyła, jaki wychudzony jest starzec. Poruszył się. - Briony? - Pomyliliśmy się. Wybacz nam... wybacz mi. Kendrick... -Po- mogła mu się wyprostować. Cuchnął tak bardzo, że odruchowo cof- nęła się o krok. - Wiem, kto zabił Kendricka. Pokręcił głową. W celi panowała ciemność, ponieważ kosz z pło- nącymi węglami stojący na zewnątrz nie dawał dość światła, żeby oświetlić nawet takie małe pomieszczenie. Nie widziała jego oczu. - Zabił? - Shaso, wiem, że tego nie zrobiłeś! To Selia, pokojówka Anissy. Ona... ona jest wiedźmą, kimś, kto potrafi zmieniać postać. Prze- mieniła się w... och, litościwa Zorio, w jakąś... istotę! Widzia- łam na własne oczy! - Pomóż mi wstać. - Jego głos brzmiał ochryple, jako że Shaso milczał od dawna. - Na miłość wszystkich bogów, dziewczyno, po- móż mi wstać. Pociągnęła go mocno za ramię, pomagając mu dźwignąć się na nogi. Zrelacjonowała bełkotliwie ostatnie wydarzenia, nie mając pew- ności, czy - tak wyczerpany - w ogóle ją rozumie. Zabrzęczały kaj- dany i Shaso zaraz znowu się osunął, pociągnięty ich ciężarem. - Gdzie są klucze od tych łańcuchów? - zapytała. Shaso pokazał ręką. - Na tablicy na ścianie. - Wypowiadał powoli każde słowo. - Nie wiem, który klucz pasuje do tych kajdan. Rzadko mi je zdej mowali