Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ustnie. - Słusznie - powiedział Lesio z nagłym zapałem. - Obszczekałeś go, nie? No to teraz musisz to zwyczajnie odszczekać. _ Zwyczajnie odszczekać, ale do wszystkich 237 nsób które to słyszały - dodał Karolek z nie mniejszym zapałem. - Komu o tym mówiłeś? - Tylko wam tutaj i nikomu więcej. - No to jeszcze dochodzi Stefan i Włodek. Też muszą być obecni. Niech który skoczy po nich! Rychło sprowadzono Włodka i Stefana, powiadomiono ich o decyzji sprostowania opinii o Heniu i ustalono, że rzecz musi się odbyć uroczyście i niejako oficjalnie. Janusz wejdzie pod stół i na czworakach trzykrotnie ogłosi odwołanie zarzutów, szczekając pomiędzy zdaniami i na zakończenie. Od chwili ogłoszenia wyników konkursu kierownik pracowni zaniechał zamiaru odwiedzenia psychiatry. Radosny wstrząs wydał mu się najzupełniej wystarczającym antidotum na ewentualne zaburzenia umysłowe, wynikłe z minionych udręk i zmartwień. Atmosfera w pracowni uległa jakby oczyszczeniu, rozradowany personel nabrał nowych sił, odzyskał zdrowie i nie wykazywał żadnych odchyleń od normy. Nawet Lesio zachowywał się w sposób powszechnie przyjęty, aczkolwiek w jego wypadku nieprawidłowości byłyby dopuszczalne i uzasadnione. Artystyczna natura ma swoje wymagania. Kierownik pracowni w znacznym stopniu przyszedł do siebie i bez oporów już wchodził do wszystkich pomieszczeń w biurze, nie odczuwając gwałtownej chęci zabarykadowania się w gabinecie, ilekroć z dali dobiegały go głośniejsze okrzyki. Niepojęte sceny, które wstrząsały jego zdrowiem psychicznym, rozgrywały się zazwyczaj w godzinach nadliczbowych, tym bardziej więc w godzinach pracy nie nękały go żadne złe przeczucia. Zebrał z biurka urzędowe dokumenty, które zamierzał omówić z zespołem, i udał się do pokoju architektów. W chwili kiedy się zbliżał, dobiegł go dziwny odgłos, jak gdyby szczekania. Umysł jego zaprzątnięty był kwestią inwentaryzacji terenu, nie zwrócił więc na to dostatecznej uwagi, pomyślał tylko mimochodem, nieco zdziwiony, że chyba gdzieś tu jest pies. Po czym otworzył drzwi, spojrzał i zamarł. Dookoła wysuniętego na środek pokoju stołu Ka-rolka siedziało w kucki pięć osób ze skupionym i uroczystym wyrazem twarzy. Pod stołem tkwił na czworakach Janusz, ze skruchą wpatrzony w podłogę. - Hau, hau, hau! - szczekał chrypliwym basem. - Henio nie jest bydlę i świnia! Hau, hau, hau!... - Trzy razy - mruknęła ostrzegawczo któraś z pozostałych osób. Kierownik pracowni nie silił się odgadnąć, która. Gdyby pod stołem szczekał Lesio, wstrząs byłby niewątpliwie mniejszy. Działalność Janusza niezbicie wskazywała, że to coś jest zaraźliwe, rozszerza się nieubłaganie i wbrew wszelkim sukcesom i osiągnięciom nie ominie nikogo... - Henio nie jest bydlę i świnia! - wył Janusz stanowczo i z dziwnym naciskiem. - Hau, hau, hau! Hau, hau, hau! Hau, hau, hau!... Kierownik pracowni osłabłą z nagła ręką zamknął straszliwe drzwi. Na uginających się nogach wrócił do gabinetu. Przypomniało mu się, że w dzieciństwie był wątły i słabego zdrowia. Sięgnął po książkę telefoniczną, otworzył ją z wolna i z wysiłkiem i znalazł słowo: "Lekarze"... CZĘŚĆ TRZECIA DROGA DO CHWAŁY Zespół architektoniczny pracowni powiększył się o jedną nową siłę roboczą. Imponująca ilość zleceń oraz szlachetny zapał kierownika pracowni, wytrwale zmierzającego do optymalnego zaspokojenia potrzeb społeczeństwa, sprawiły, że terminy znów jęły ulegać skróceniu. Personel dwoił się i troił, bezskutecznie usiłując podołać nadmiarowi pracy. Kierownik pracowni dostąpił zaszczytu wezwania na rozmowę do jednego z dostojników państwowych. Głębokie wzruszenie i podniosły nastrój wypełniły w wyniku tej konwersacji jego duszę i utrwaliły się w nim na długo. Nie mniej dokładnie utrwaliło się w jego umyśle przeświadczenie, że ilość pracy nie tylko nie zmaleje, ale nawet wzrośnie. Zaangażowano zatem nowego pracownika. Byt nim cudzoziemiec, rodak najbardziej w dziejach niezdecydowanego księcia, gorąco polecany przez owe-goz to właśnie dostojnika państwowego. Kierownik pracowni chętnie przystał na propozycję zatrudnienia obcokrajowca, żywiąc ciche i nieśmiałe nadzieje, iż tym sposobem rozszerzy zasięg swojej chwały, która wybiegnie daleko poza granice nie tylko rodzinnego kraju, ale także obozu Demokracji Ludowych. Nie zraził się nawet całkowitą niemożnością bezpośredniego porozumienia z nowym podwładnym, który na oko uczynił na nim nader miłe i sympatyczne wrażenie. Wrażenia czysto optyczne pozostały na razie jedynymi, jakie odniósł cały personel, cudzoziemiec nie znał bowiem polskiego języka. W nikłym stopniu i ograniczonym zakresie znał angielski. W zespole, do którego został zaangażowany, dwie osoby mówiły bardzo dobrze po francusku, dwie zupełnie nieźle po niemiecku, wszyscy posługiwali się angielskim mniej więcej tak samo jak cudzoziemiec, jego ojczystej mowy natomiast, języka duńskiego, nie znał nikt