Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Janik jako pierwszy bramkarz po wojnie, a trzeci w historii, przepuszcza pół tuzina piłek — jest też w gronie sześciu debiutantów; w grupie sześciu, mających wcześniejsze debiuty, znalazł się kolejny „przedwojenny" reprezentant — Jerzy, wcześniej Wilhelm Piec. Przed tym meczem na liście reprezentantów w oficjalnych grach było 199 zawodników—ten dwusetny jest w gronie pięciu debiutantów; wypada przyznać nr 200 bramkarzowi. Kolejne rekordy pobił Szczepaniak (najstarszy w historii gracz i kapitan) — najmłodszy Cieślik; przeciętna wieku — 27,54 (po zmianie 27,56). Piłkarze siedmiu klubów, po raz pierwszy po wojnie z AKS i katowickiej Pogoni (aż czterech z chorzowskiego AKS, po dwóch z ŁKS i Wisły). Rezerwowi — Jerzy Jurowicz i Stanisław Kaźmierczak. Znakomity rozjemca, który będzie prowadził nam jeszcze jedną, tym razem nieoficjalną grę na igrzyskach w 1952. W barwach rywali Kubala, który po dwunastu latach zagra jeszcze raz przeciwko Polsce, ale już jako reprezentant... Hiszpanii (mecz nr 148); tym razem zdobył gola nr 200 dla rywali biało-czerwonych. od lewej, stoją: Władysław Szczapaniak (kapitan), Tadeusz Parpan, Jerzy Piec, Tadeusz Hogendorf, Stanisław Flanek, Henryk Spodzieja, Maksymilian Barański; klęczą: Antoni Janik, Mieczysław Gracz, Gerard Cieślik, Henryk Gajdzik 17 Marian Jabłoński już w marcu zapowiadał, że „najpopularniejszy piłkarz stolicy wycofuje się, choć przecież łodzianin Karasiak jeszcze mając 52 lata należał do najlepszych obrońców w Polsce". Rudowłosy „Karaś", gdy pisano te słowa kopał jeszcze piłkę, ale miał ledwie... 48 lat. Szczepaniak dał się MP^HUT Czech Jaroslav Vlćek, z prawej, sześciokrotnie rozstrzygał mecze Polski; z lewej Andrzej Rutkowski (przed meczem z Rumunią) przekonać. Mecz w Oslo nie wyszedł mu jedna najlepiej i Reyman zawierzył beniaminkowi. Rumunów nazywano pechowym, albo „nie wygodnym" rywalem. Wiele spotkań z tym prze ciwnikiem, mimo pozornych przewag w grze kończyło się niekorzystnym wynikiem. Nie ina czej było tym razem, ale smutek porażki tradycyj nie łagodzić miał niezwykły pech biało-czerwo nych. „Ilustracja tej tezy to fakt, że nieustanni przewaga i pobyt na polu rywali nie dał nam prze: prawie godzinę żadnej korzyści". Ba, już ni wstępie jedna z akcji przyniosła prowadzenii gościom po znakomitej akcji obrońcy Farmatie go, który „z okolic kornera popisał się centr: wprost na głowę partnera. Spielmann nic nie móg zrobić, aby nie zdobyć gola". Polacy rzucili się dc taku, istotnie mieli przewagę, ale... Po dwudzies tu minutach „pech" przytrafił się Świcarzowi pupilkowi warszawskiej widowni — nie trafił dc siatki po indywidualnej akcji. Popularny „Kostek" popisał się znakomitym rajdem z piłką minął dwóch rywali, ale w sytuacji sam na sarr z bramkarzem nie zdołał go pokonać — Stanescu obronił silny i dobrze mierzony strzał. W tym momencie zdenerwował się Reyman i zarządzi] zmianę — nieszczęsnego Świcarza zastąpił Gerard Cieślik. Młody Ślązak popisał się po przerwie udanym strzałem i zaliczył swą pierwszą z wielu bramkę dla reprezentacji. Ta gra pod jednym względem zasługuje na miano historycznej. Otóż po raz pierwszy, jak donosiło „Życie Warszawy" — „radio przeprowadziło bezpośrednią transmisję z meczu futbolowego. Do tej pory wszystkie relacje nagrywane były na płyty i odtwarzane z opóźnieniem". Oczywiście, mowa o okresie powojennym. Odnotujmy, że sprawozdawcą był Tadeusz Pyszkowski, który relacjonować będzie dziesiątki gier biało-czerwonych, a w jednej z nich stanie się... bohaterem. Zdenerowanie Henryka Reymana miało zapewne uzasadnienie, skoro na następny pojedynek, przeciwko Czechosłowacji w Pradze, powołał niemal zupełnie nową ekipę. W ostatnim dniu sierpnia na praskiej Letnej miał zagrać inny zespół, ale w kadrze znów pojawił się weteran Władysław Szczepaniak, a także niewiele młodszy Stanisław Kaźmierczak. Pierwszy zagrał, po raz kolejny w roli kapitana — drugi pozostał tylko rezerwowym. Zupełnie inaczej ustawiono napad — do Gracza i Cieślika, pary wielkich przyjaciół także poza boiskiem, doszło trzech nowych piłkarzy, ale nie na wiele się to zdało. Najlepszym w szeregach polskiej drużyny uznano powszechnie Antoniego, a raczej Wernera Janika — przepuścił sześć goli, ale i tak „nie szczędzono mu oklasków należnych wielkiemu mistrzowi. Polacy mieli artystę w bramce, ale na tym kończyły się ich atuty. Nie wiadomo jak zdobyli swoje bramki". Ocena praskiego komentatora nie była dla nas łaskawa, ale południowi sąsiedzi nie mieli zbyt wysokiego mniemania o naszym futbolu. Patrząc 18 G&n. zaś z naszej perspektywy rywale stanowili zespół gwiazd niemal na każdej pozycji. Najstarszym na placu był Szczepaniak, ale 35.letni ,,Vlasta" Kopecky, czy rok młodszy „Pepi" Bican, a także wschodząca gwiazda, ledwie dwudziestoletni „Lado" Kubala, to nazwiska znane w światowym futbolu. Jeszcze przed wojną błyszczeli Senecky, Ludl i Cejp; na stoperze królował Vaclav Jira, po latach prominentny działacz UEFA; trenerem był zaś profesor „Franta" Fadrhonc, który niebawem wybierze swoje miejsce do życia na zachodzie Europy. Osiądzie w Holandii, gdzie z czasem zostanie jednym z trenerów reprezentacji „oran-jes", szanowaną figurą w „królewskim" związku piłkarskim tego kraju. Może decyzja o wyjeździe znad Wełtawy powstała na pomeczowym bankiecie w hotelu „Zlata husa" w rozmowie ze znakomitym arbitrem tego spotkania, Karelem van der Meerem? Kto wie... Jednym z liniowych był natomiast słowacki sędzia Jozef Nemćovsky, który niebawem samodzielnie prowadzić będzie mecze naszej reprezentacji. No i ledwie wspomniana postać Kubali — przeniesie się do Budapesztu i zagra w narodowej reprezentacji Węgier, a po ucieczce z tego kraju trafi do Hiszpanii i zaliczy występy w trzeciej reprezentacji narodowej! Także przeciwko Polsce. To był trudny czas dla wszystkich myślących inaczej niż chcieli tego zdobywcy władzy w krajach wschodniej i środkowej Europy. Kto miał dość odwagi i determinacji uciekał, a kto tylko Mieczysław „Messu" Gracz własne zdanie i godność — najczęściej odchodził. W czwartek, na trzy dni przed praskim występem, kapitan związkowy PZPN — Henryk Reyman po raz drugi potraktowany został niczym intruz. Otrzymał wiadomość, że i tym razem — podobnie jak było to przed podróżą na mecz z Norwegią — nie otrzymał „zgody" na wyjazd. Po prostu, nie wydano mu paszportu. Prasa, coraz surowiej kontrolowana przez partyjną cenzurę, nie wnikała w przyczyny intrygującej dyskryminacji. Za całą odpowiedź miała wystar- Antoni „Werner" Janik czyć informacja, że „w przeddzień wyjazdu do Pragi złożył dymisję kapitan związkowy Reyman"