Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Rebecca Schayes leżała na metalowym stole, skamląc jak pies potrącony przez samochód, odrzucony na pobocze drogi. Czasem wykrztusiła słowo lub dwa, a nawet trzy, ale nie układały się one w żaden sensowny ciąg. Była zbyt zmaltretowana, żeby krzyczeć. Przestała też błagać. Oczy miała szeroko otwarte i nieruchome - niewidzące już niczego. Piętnaście minut wcześniej postradała zmysły. To zdumiewające, ale Wu nie pozostawił żadnych śladów. Na jej ciele nie było żadnych siniaków, lecz wyglądała na starszą o dwadzieścia lat. Rebecca Schayes nic nie wiedziała. Doktor Beck odwiedził ją w związku z jakimś dawnym wypadkiem samochodowym, który wcale nie był wypadkiem. Chodziło o jakieś zdjęcia. Doktor Beck podejrzewał, że to ona je zrobiła. Tak nie było. Nieprzyjemne mrowienie w żołądku - to, które zaczęło się od lekkiego skurczu, gdy Larry Gandle po raz pierwszy usłyszał o znalezieniu ciał nad jeziorem - nasilało się. Tamtej nocy coś poszło nie tak. To było pewne. Teraz jednak Larry Gandle obawiał się, że wszystko poszło źle. Czas dowiedzieć się prawdy. Skontaktował się ze swoimi ludźmi. Beck wyprowadził psa na spacer. Sam. W świetle dowodów, jakie podrzuci mu Wu, nie będzie to żadne alibi. Federalni pękną ze śmiechu. Larry Gandle podszedł do stołu. Rebecca Schayes spojrzała na niego i wydała niesamowity dźwięk, coś pośredniego między przeciągłym jękiem a chichotem. Przyłożył lufę do jej czoła. Ponownie wydała ten dźwięk. Wypalił dwa razy i wszystko ucichło. Ruszyłem do domu, ale przypomniałem sobie ostrzeżenie. Obserwują cię. Po co ryzykować? Trzy przecznice dalej była kawiarenka internetowa Kinko. Otwarta przez całą dobę. Kiedy dotarłem do drzwi, zrozumiałem dlaczego. Dochodziła północ, a w środku było pełno. Mnóstwo wyczerpanych ludzi interesu przesyłało dokumenty, przezrocza i plakaty. Stanąłem w długiej kolejce, która posuwała się labiryntem stworzonym ze stojaków i obszytego aksamitem sznura. Przypominało mi to wizytę w banku, zanim wprowadzono bankomaty. Kobieta przede mną miała na sobie garsonkę - w środku nocy - i takie wory pod oczami, że można ją było wziąć za nocnego stróża. Za mną stanął kędzierzawy mężczyzna w czarnym dresie. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął naciskać guziki. - Proszę pana? Facet w fartuchu Kinko wskazał na Chloe. - Nie może pan wejść tu z psem. Już miałem mu powiedzieć, że właśnie to zrobiłem, ale rozmyśliłem się. Kobieta w garsonce nie zareagowała. Kędzierzawy facet w czarnym dresie wzruszył ramionami w stylu „no-i-co-na-to-poradzisz”. Wyszedłem na zewnątrz, przywiązałem Chloe do parkometru i wróciłem do środka. Kędzierzawy wpuścił mnie na moje miejsce w kolejce. Uprzejmy. Dziesięć minut później znalazłem się na początku kolejki. Pracownik Kinko był młody i zbyt gadatliwy. Wskazał mi terminal i rozwlekłe poinformował o kosztach połączeń. Przeczekałem to, kiwając głową, po czym podłączyłem się do sieci. Czas całusa. Zrozumiałem, że to był klucz do zagadki. Pierwszy e-mail mówił o czasie całusa, a nie o osiemnastej piętnaście. Dlaczego? Odpowiedź była oczywista. Szyfr na wypadek gdyby wiadomość wpadła w niepowołane ręce. Ktokolwiek wysłał tę wiadomość, zdawał sobie sprawę z tego, że może zostać przechwycona. Wysyłający wiedział, że tylko ja będę w stanie zrozumieć, co oznacza czas całusa. Podążając dalej tym tropem, znalazłem rozwiązanie. Przede wszystkim nazwa konta - Bat Street. Kiedy Elizabeth i ja byliśmy mali, jeździliśmy rowerami po Morewood Street, w drodze na boisko ligi młodzików. W żółtym domu stojącym przy tej ulicy mieszkała stuknięta staruszka. Była samotna i wrzeszczała na dzieci. W każdym miasteczku jest przynajmniej jedna taka zwariowana staruszka. Zazwyczaj ma jakiś przydomek. My nazywaliśmy ją Bat Lady. Ponownie wywołałem Bigfoot. W okienku użytkownika wystukałem Morewood. Obok mnie młody i gadatliwy pracownik Kinko recytował swój kawałek kędzierzawemu mężczyźnie w czarnym dresie. Nacisnąłem klawisz tabulatora, przechodząc do tekstowego okienka hasła. Z nastolatkiem poszło mi łatwiej. Na początku szkoły średniej, pewnego piątkowego wieczoru zebraliśmy się w domu Jordana Goldmana. Było nas chyba z dziesięcioro. Jordan odkrył, gdzie jego ojciec schował film porno. Nikt z nas wcześniej nie widział takiego filmu