Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

I próbowała nauczyć Monka, jak ma czerpać z tego wszystkiego przyjemność. Ilekroć udało mu się ją zadowolić, na przykład zgodą na wpro wadzenie w ostatniej chwili zmian do jej skomplikowanego planu, gorliwie mu to wynagradzała. A wszelkie nagrody miały charakter seksualny. Na samą myśl o tym, co z nim robiła, albo pozwalała mu robić z sobą, rumienił się jak nastolatek. Pod jej wpływem stawał się prawdziwym romantykiem, ale nie uważał tego za słabość, bo Jilly była jego jedyną obsesją. Z całego serca wierzył, że jeśli nie wycieńczą go na śmierć ich wspólne erotyczne wyczyny, to będą ze sobą i razem się zestarzeją. Tak, była jego obsesją. Myślał o niej bezustannie, gotów był dla niej zrobić wszystko. Miał świadomość, że dopóki nie straci czujności i będzie naprawiał jej błędy, oboje będą bezpieczni. Musiał jednak przekonać Jilly do porzucenia jednego z pomysłów. Chciała porwać Avery i powiedzieć jej całą prawdę o Carrie. Była taka naiwna, wierzyła, że zdoła nawrócić córkę. Monk wyjaśnił jej delikatnie, że po latach prania mózgu przez ciotkę Avery nigdy nie da się przekonać, że Jilly jest kochającą matką. Jilly z pewnością nie była doskonała. Miała wypaczone pojęcie o macierzyństwie, uważała, że skoro Avery dzięki niej pojawiła się na tym świecie, to jest jej własnością. Mówiła o córce nie jak o osobie, lecz jak o cennej rzeczy, którą Carrie jej ukradła. Przez lata gniew na siostrę tkwił w niej niczym ropiejąca rana, lecz Jilly była cierpliwa, gdy chodziło o zemstę. Musiała się odegrać, choćby miała na to czekać bardzo długo. Upierała się, że to ona musi wcisnąć guzik, wysadzając dom w powietrze. Obiecała Monkowi, że nie uroni ani jednej łzy z powodu śmierci siostry. Carrie sama była sobie winna. To przez nią Jilly nie miała szczęścia w życiu, przez nią Avery jej niena widziła. To Carrie była przyczyną wszystkich jej niepowodzeń, więc miała prawo patrzeć na śmierć swojej siostry. 279 JULIE GARWOOD Brutalna szczerość Jilly nie odstręczyła Monka. Czy mógł pierwszy rzucić kamieniem? Zaakceptowała go ze wszystkimi jego grzechami, więc należało jej się to samo. Teraz próbował naprawić błąd, popełniony w opuszczonej kopalni. Jilly była pewna, że Avery i Jean Paul wejdą do szybu, by znaleźć kolejną wskazówkę dotyczącą miejsca pobytu Carrie, a wówczas on mógłby wrzucić do środka kilka ładunków wybu chowych, zatkać wylot i wrócić z Jilly do domu w górach. Monk nie wierzył, by Renard zechciał wejść do tej pułapki, i jak się okazało, miał rację. Sądził jednak, że uda mu się zastrzelić go wraz z towarzyszką i wrzucić ich ciała do szybu, ale przegapił swoją okazję, kiedy wspięli się na skałę i skoczyli do rzeki. Był na ich tropie. Stracił trochę cennego czasu, wracając po samochód i przeprawiając się przez rzekę, ale za to dzięki pojaz dowi mógł nadrobić trochę drogi, zmierzając na skróty do miejsca, gdzie powinni byli się pojawić. Renard nie zostawiał za sobą żadnych śladów, ale Monk mógł się tego spodziewać, znając jego przeszłość. Zbadał dokładnie życiorys swego prześladowcy i trzeba przyznać, że był pod wrażeniem. Wierzył, że w innych okolicznościach mogliby zostać przyjaciółmi. Przecież byli do siebie bardzo podobni. Obaj byli zawodowymi zabójcami. Monk mordował dla pieniędzy, Renard dla idei, co wcale nie czyniło go lepszym. Co najwyżej głupszym. Nie zmieniało to faktu, że chętnie usiadłby z nim przy zimnym piwie i pogadał o różnych sprawach. Tylko że Renard nigdy by na to nie przystał. Był zbyt honorowy, co wcale nie wychodziło mu na zdrowie. Według utajnionych akt, które Monkowi udało się na własny użytek odtajnić, Renard cierpiał na syndrom wypa lenia. Monk nie wierzył w takie bzdury. Był przekonany, że Renard porzucił swoje zajęcie, kiedy sobie uświadomił, że siła, którą czuje, pociągając za spust, zaczyna mu sprawiać przyjemność. Do diabła z honorem. Czy on także mógł wzbudzać ciekawość Renarda? Czy Renard 280 ZEMSTA MATKI wyobrażał sobie, że rozmawia z Monkiem o dreszczu podniecenia podczas polowania, o rozkoszy zabijania? Monk żałował, że nie ma szans się tego dowiedzieć. Może gdyby zdołał go zranić, unieruchomić, wówczas mógłby usiąść obok i pogawędzić z nim po przyjacielsku, dopóki Renard by się nie wykrwawił. To byłoby coś - porozmawiać z równym sobie, pochwalić się... Monk przywołał się w duchu do porządku. Spojrzał na zegarek i pokręcił głową. Jeśli szybko nie znajdzie tych dwojga, będzie musiał wrócić do samochodu i pojechać tam, gdzie czeka na niego Jilly. Chciała jak najszybciej wrócić do domu w górach, żeby się przekonać, jak sobie radzi jej siostra. Te nieszczęsne trzy kobiety do tego czasu pewnie oszalały ze strachu i teraz skaczą sobie do oczu. Na to w każdym razie liczyła Jilly. Zły na siebie, że wdaje się w rozmyślania, zamiast pilnować interesu, podniósł do oczu lornetkę i jeszcze raz rozejrzał się po okolicy. Już skręcał na północ, kiedy dostrzegł wieżę obserwacyjną w odległości mniej więcej półtora kilometra od miejsca, gdzie się znajdował. Właśnie schodził z niej strażnik leśny. Monk obser wował go, dopóki mężczyzna nie stanął na ziemi. - Jest mojej postury - mruknął zadowolony. Dokładnie godzinę później, wychylony przez barierkę na szczy cie wieży, rozglądał się po zalesionych wzgórzach. U stóp wieży, na tle ciemnych krzewów odcinała się białą plamą koszula straż nika, którego zabił strzałem w skroń i odarł z munduru. Już miał zaniechać pościgu, gdy nagle dostrzegł swój cel. Jasne włosy Avery, tak podobne do włosów jej matki, błyszczały w słonecznym świetle. Monk nie mógł uwierzyć w swoje szczę ście. Miał ich jak na dłoni - schodzili z góry, zmęczeni i ob szarpani. Zaśmiał się głośno. Niech no tylko powie Jilly... Wie dział, jaką otrzyma odpowiedź. Jilly przyzna, że miał niewiarygodne szczęście