Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Piórko zjechała w dół stoku, odważna jak diabeł. Zadęła w róg. Jego srebrzysty dźwięk zagłuszył głos trąb buntowników. Minęła żołnierzy trzeciego poziomu i zeskoczyła na koniu ze ściany. Taki upadek zabiłby każdego konia, jakiego znałem. Ten wylądował ciężko, odzyskał równowagę i zarżał triumfalnie, gdy Piórko ponownie zadęła w róg. Tak jak na prawym skrzydle, żołnierze nabrali otuchy i zaczęli odpierać buntowników. Mała postać koloru indygo wdrapała się na ścianę i pognała ku tyłowi, omijając podstawę piramidy. Pobiegła aż do samej Wieży. Wyjec. Zmarszczyłem brwi zdumiony. Czy go odwołano? Środek naszej linii stał się sercem bitwy. Duszołap walczył zaciekle, by obronić pozycję. Usłyszałem jakieś dźwięki. Spojrzałem w tym kierunku i dostrzegłem, że po drugiej stronie Pani pokazał się Kapitan. Siedział na koniu. Obejrzawszy się ujrzałem, że sprowadzono większą liczbę wierzchowców. Popatrzyłem w dół długiego, stromego zbocza na wąski przesmyk trzeciego poziomu. Opuściła mnie odwaga. Nie mogła chyba planować szarży kawalerii? Piórko i Podróż stanowili dobre lekarstwo, lecz nie wystarczająco dobre. Zdołali wzmocnić opór jedynie do chwili, w której podciągnięto rampy buntowników. Straciliśmy poziom. Trwało to dłużej, niż przewidywałem, ale tak się stało. Nie więcej niż tysiąc ludzi zdołało uciec. Spojrzałem na 234 Panią. Nadal miała twarz z lodu, poczułem jednak, że nie była niezadowolona. Szept sypała strzałami w tłum na dole. Gwardziści strzelali z balist z bliskiego dystansu. Jakiś cień pojawił się niespodziewanie nad piramidą. Spojrzałem w górę. Dywan Wyjca spłynął ponad wrogie wojska. Nad jego krawędziami przykucnęli żołnierze, którzy zrzucali w dół kule wielkości ludzkich głów. Spadały one w tłum buntowników bez żadnego widocznego efektu. Dywan popełznął w stronę nieprzyjacielskiego obozu, zrzucając te obłe przedmioty. Ustanowienie porządnych przyczółków mostowych na trzecim poziomie zajęło buntownikom godzinę. Minęła następna, zanim sprowadzili wystarczającą liczbę ludzi, by przypuścić atak. Szept, Piórko, Podróż i Duszołap masakrowali ich bezlitośnie. Nadchodzący żołnierze wspinali się na sterty ciał swych towarzyszy, by dostać się na szczyt. Wyjec przeniósł się ze swą robotą do obozu buntowników. Wątpiłem, żeby ktoś tam jeszcze był. Wszyscy czekali na swą kolejkę, by zabrać się za nas. Fałszywa Biała Róża siedziała na koniu w okolicy drugiego wykopu. Lśniła. Otaczała ją nowa rada buntowników. Zamarli oni bez ruchu. Poruszali się jedynie wtedy, gdy któryś ze Schwytanych używał swych mocy. Nie uczynili nic w sprawie Wyjca. Najwyraźniej nie potrafili nic na to poradzić. Spojrzałem na Kapitana, który coś knuł... Ustawiał jeźdźców w poprzek piramidy. Naprawdę mieliśmy przystąpić do szarży w dół zbocza! Co za idiotyzm! Głos wewnątrz mej jaźni powiedził mi: "Moi wierni nie potrzebują się obawiać". Spojrzałem na Panią. Obdarzyła mnie chłodnym, królewskim spojrzeniem. Ponownie zwróciłem się w stronę bitwy. To nie potrwa długo. Nasi żołnierze odłożyli łuki i porzucili ciężką broń. Przygotowywali się. Na równinie cała horda ruszyła naprzód. Jednakże jej ruch wydawał się wolny i niezdecydowany. W tym właśnie momencie powinni runąć naprzód całym impetem, zalać nas i wpaść do Wieży, zanim zdążymy zamknąć wrota... Wyjec wrócił błyskawicznie z obozu nieprzyjaciela. Pędził dwanaście razy szybciej niż najszybszy koń. Spoglądałem, jak wielki dywan przeleciał nade mną. Nawet w tej chwili nie potrafiłem zapanować nad pełnym czci lękiem. Przez chwilę przesłonił kometę, później poleciał dalej, w stronę Wieży. W dół spłynęło niezwykłe wycie, niepodobne do okrzyków Wyjca, które słyszałem uprzednio. Dywan zniżył lekko lot, spróbował zwolnić i zarył się w Wieżę kilka stóp poniżej szczytu. 235 - Mój boże - szepnąłem, ujrzawszy jak zmiął się, a ludzie zwalili się na ziemię z wysokości pięciuset stóp. - Mój boże. W tej chwili Wyjec przestał żyć lub stracił przytomność i sam dywan zaczął spadać w dół. Przeniosłem wzrok na Panią, która również to obserwowała. Wyraz jej twarzy nie zmienił się w najmniejszym stopniu. Cicho, głosem, który usłyszałem jedynie ja, powiedziała: - Użyjesz tego łuku. Zadrżałem. W ciągu sekundy przez mój umysł przemknęły obrazy, setka obrazów, zbyt szybko, żebym mógł zrozumieć któryś z nich. Zdawało się, że napinam łuk... Była wściekła. Jej wściekłość była tak wielka, że wstrząsnęła mną sama myśl o niej, mimo iż wiedziałem, że nie była skierowana przeciwko mnie. Nietrudno było odgadnąć jej obiekt. Zgonu Wyjca nie wywołał atak nieprzyjaciela. Pozostał tylko jeden Schwytany, który mógł być jego sprawcą. Duszołap. Nasz były mentor. Ten, który wykorzystał nas w tak wielu spiskach. Pani szepnęła coś. Nie byłem pewien, czy usłyszałem to dokładnie. Brzmiało jak: "Dałam jej wszelkie szanse". - My nie braliśmy w tym udziału - szepnąłem. - Chodź. Popędziła kolanami swego wierzchowca. Zeskoczył z krawędzi. Rzuciłem jedno rozpaczliwe spojrzenie na Kapitana, po czym podążyłem za nią. Zjechała w dół zbocza z prędkością, jaką uprzednio zademonstrowała Piórko. Mój wierzchowiec wydał się zdecydowany dotrzymać jej kroku. Pognaliśmy w stronę grupy krzyczących ludzi, skupionych wokół fontanny żółtozielonych nici, które kipiały i unosiły się na wietrze, zabijając buntowników i przyjaciół za jednym zamachem. Pani nie zboczyła z trasy. Duszołap rzucił się już do ucieczki. Przyjaciele i wrogowie umykali mu pospiesznie z drogi. Otaczała go śmierć. Podbiegł do Podróży, skoczył na niego, strącił go z konia, sam dosiadł wierzchowca, zeskoczył na nim na drugi poziom, przedarł się przez zgromadzonych tam nieprzyjaciół, wyjechał na równinę i pognał jak szalony. Pani podążyła utorowaną przez niego drogą z rozwianym włosem. Pędziłem jej śladem. Nie rozumiałem nic, nie byłem jednak zdolny zmienić postępowania. Zjechaliśmy na równinę w odległości trzystu jardów za Duszołapem. Pani spięła wierzchowca. Mój koń dotrzymał jej kroku. Byłem pewien, że któreś ze zwierząt potknie się o porzucony ekwipunek lub zwłoki. Jednakże zarówno nasze wierzchowce, jak i rumak Duszołapa poruszały się tak pewnie, jak konie na torze wyścigowym. 236 Duszołap popędził prosto do nieprzyjacielskiego obozu. Minął go. My gnaliśmy za nim