Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Maureen powiedziała, że może dałaby radę zjeść jeszcze ciasteczko, ale żebym nie kupował tych z rodzynkami, bo wchodzą jej w plomby. W jednej chwili jej mąż stoi w obliczu śmierci, a w następnej Maureen martwi się już, czy czasem nie przyniosę jej nieodpowiednich ciasteczek. Ale tak to już jest, nieprawdaż? Tacy właśnie jesteśmy. Tak szybko, jak to tylko możliwe, wmawia- 408 my sobie, że wszystko już wróciło do normy. Jeśli to tylko możliwe, udajemy, że nic się nie stało. Zawał? Jaki zawał? To tylko małe odstępstwo od ustalonego porządku rzeczy. Zlikwidować je i znów wszystko będzie cacy. — Harry ci powiedział...? — spytała Maureen, gdy skierowałem się ku wyjściu. — O czym? — Chris przyjedzie. — W jej głosie rozbrzmiewała duma, ale uśmiechała się nieśmiało, z miną winowajcy, jak mała dziewczynka, która wie, że coś przeskrobała. Wiedziała, oczywiście, że powinna myśleć tylko i wyłącznie o Harrym, ale była tak szczęśliwa, że jej ukochany syn przyjeżdża z drugiego końca świata, by być z nimi, że nie mogła ukryć podniecenia. — Powiedział, że czuje, że powinien być ze swoim tatą. Nic by go nie mogło powstrzymać. — Akurat! — Powiedział, że przyleci pierwszym samolotem. Już jutro. — To dobrze. To jasne, że przyjedzie. To wspaniała wiadomość. No dobra. Ciasteczka i żadnych rodzynków. Już się robi. Bardzo się cieszę, że Chris przyjeżdża. Powiedziałem to, bo wiedziałem, że tak wypada, ale wcale mnie to nie cieszyło. W głębi serca byłem spięty, ściskał mi się żołądek i czułem się parszywie. Pojawi się Chris i zostanie przyjęty z otwartymi ramionami, a moja obecność stanie się niezauważona, a nawet niepożądana — będę tylko kolegą z pracy, który przez życzliwość wpada na kilka minut z wizytą do szpitala. Upominałem siebie, że żałosny, niegodziwy ze mnie drań i że jeśli nie będę uważał, to skończę jak mój cholerny ojciec, a potem, głośno tupiąc, pomaszerowałem do stołówki w poszukiwaniu jakichś cholernych ciasteczek bez rodzynków. Uświadomiłem sobie, że przez cały dzień nie miałem niczego w ustach, więc zafundowałem sobie podejrzanie wyglądającą kanapkę, która składała się z bekonu i jajka na twardo, po których przejechano walcem i wciśnięto potem między dwa 409 kawałki chleba, oraz mętną kawę. Mieli tam czekoladowe babeczki i na ich widok pomyślałem o Elli. Naprawdę chciałem z kimś porozmawiać. Tak naprawdę, chciałem porozmawiać właśnie z nią. Stołówka to właściwie jedyne miejsce, gdzie można porozmawiać przez komórkę, więc wystukałem jej numer. — Halo? — To ja. __ Dzień dobry panu. Co tam słychać? Powiedziałem jej więc o Harrym i o Maureen z jej ciasteczkami i robieniu na drutach, i o powrocie z Australii syna marnotrawnego. Odgryzłem kęs mojej kanapki, bo umierałem z głodu, ale jakoś nie mogłem go przełknąć. Spłukałem go parzącą kawą. — Trzymasz się jakoś? —/Usłyszałem jej łagodny głos, jakby stała tuż przy mnie. — Chyba tak. — Umilkłem, czując', że zbiera mi się na płacz. Przestań, przywołałem się do porządku. W tej chwili przestań! — Nic mi nie jest. — Och, Scott. Wcale nie, przecież słyszę. Chciałabym być tam z tobą. Musi ci być ciężko — wiem, że Harry jest dla ciebie jak ojciec. Tak mi przykro. Nic dziwnego, że dziwnie się czujesz na myśl, że ten cały Chris ma nagle wrócić i być przez jakiś czas ukochanym synkiem rodziców. — W porządku. Nic mi nie jest. W końcu Chris jest jego prawdziwym synem. Ja jestem dla niego nikim. Co mnie to właściwie obchodzi? Powinienem się cieszyć, że Chris przyjeżdża, ze względu na Harry'ego. — Mniejsza z tym, co powinieneś, a czego nie powinieneś. Masz prawo być zły, wiesz? Wcale przez to gorzej o tobie nie myślę. — Chciałbym, żebyś była tu przy mnie. — Chcesz potem przyjechać? Może Córa mogłaby wziąć do siebie Jamiego na trochę. Zniżyłem głos. — Przydałoby mi się trochę poprzytulać. 410 — Mnie też. I poza tym mam tu piersi, które się marnują. Ktoś musiałby się do nich przytulić, więc może byś się tu czym prędzej zjawił, hmm? — Och, no dobrze, niech będzie. Przekonałaś mnie. Wiem, wiem, założę się, że myślicie, że żałosny ze mnie mięczak, głupi mazgaj, płaczący, że to niesprawiedliwe, że jakiś większy chłopiec wziął mi piłkę. Ale mniej więcej właśnie tak się czułem, jakbym miał pięć lat, a mój najlepszy przyjaciel zostawił mnie, żeby pobawić się z kimś innym, gdy ja zostałem sam jak palec, kopiąc chodnik i zagryzając wargę, żeby się nie rozpłakać