Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Często także odnajdywali miejsca nocnych bi- waków uciekinierów. Widać było, że Skidi nie obawiali się ani bezpośredniego pościgu, ani jakiegoś przypadkowego spotkania z Santee Dakotami. Wiedzieli, że ci nie posiadając koni nie byli dla nich groźni na otwartej prerii. Wkrótce też Tehawanka i Sha'pa nabrali pewności, że Czarny Wilk trafnie rozpoznał porywaczy, którzy obecnie uciekali wprost na południe ku rzece Missouri. Toteż nie przejęli się zbytnio, gdy po kilku dniach Skidi zaczęli zbaczać na bardziej kamieniste szlaki, gdzie kopyta końskie nie pozostawiały śladów. Niebawem też cał- kowicie zgubili trop uciekających. Teraz Tehawanka i Sha'pa rów- nież zaczęli zachowywać większą ostrożność. Szli nocami orientu- jąc się w kierunku według gwiazd, natomiast część dnia poświęcali na krótkie wypoczynki, zaszywając się w rozpadlinach falistej pre- rii. Ostrożność umykających Skidi oraz ścigających ich Wahpe- kute była uzasadniona. Obecnie znajdowali się już w kraju za- 212 '"Ponca i Oroaha mówili tym samym narzeczem i razem z Osagami, Kansa i Quapaw tworzyli grupę językową Dhegiha, należącą do rodziny języków Sju. Plemiona te mieszkały niegdyś nad rzekami Ohio i Wabash, potem jednak Quapaw poszli w dół Missisipi, Osagowie pozostali nad Osage 213 cię do rzeki Big Sioux. Już niedaleko stąd wpływała ona do Mis- souri. Nieco powyżej koryto rzeki przegradzał zdradliwy skalny próg najeżony ostrymi głazami. Spieniona woda z hukiem przewa- lała się przez naturalną zaporę. Młodzieńcy przystanęli na brzegu rzeki w pobliżu dużej, starej wierzby, która razem z podmytą przez nurt skarpą runęła do wody. Jeszcze tylko jeden gruby korzeń wrośnięty głębiej w ziemię przy- trzymywał ją przy brzegu. Pień drzewa był do połowy zanurzony w wodzie. Tehawanka i Sha'pa jednocześnie ogarnięci tą samą myślą uśmiechnęli się do siebie. Santee Dakotowie dotąd jeszcze miesz- kali na pograniczu krainy pierwotnych puszcz i prerii, gdzie znaj- dowało się wiele strumieni, rzek i jezior. Byli więc dobrymi pły- wakami i wioślarzami. Posługiwali się lekkimi, brzozowymi kanu oraz dłubankami tak do podróżowania, jak do łowienia ryb i zbie- rania dzikiego wodnego ryżu. Stara, zwalona do wody wierzba mo- gła obecnie zastąpić im łódź. Ukryci w jej gałęziach mogliby szyb- ciej przybliżyć się do osady Skidi Paunisów, nie zwracając na sie- bie niczyjej uwagi. Wahpekute natychmiast przygotowali dwa długie kije mające zastąpić im wiosła, umocowali wśród gałęzi wierzby tobołek z ubraniami i resztką żywności, po czym nożami przecięli korzeń jeszcze wrośnięty w ziemię. Pospiesznie wskoczyli na chybotliwy pień. Stara wierzba, jak łódź zwolniona z uwięzi, drgnęła i zaczęła wolno odpływać od brzegu. Porywisty prąd wody zakołował pniem, ale młodzi wioślarze wkrótce opanowali sytu- ację. Wierzba odwrócona korzeniami do przodu popłynęła w dół rzeki. River (Rzeka Osagów), Kansa ruszyli w górę Missouri, a Omaha i Ponca powędrowali w okolice kamieniołomu Pipestone w Minnesocie, skąd z kolei wypierani przez Dakotów wywędrowali do Dakoty Południowej. Tutaj roz- dzielili się: Omaha osiedli na zachód od Missouri pomiędzy rzekami Platte i Niobarą, natomiast Ponca udali się w Góry Czarne. W późniejszych latach Ponca znów połączyli się z Omaha oraz z Iowa i razem ruszyli w dół Mis- souri. Ponca zatrzymali się u ujścia Niobary, a Omaha osiedli nad Bow Creek. W 1854 r. Omaha sprzedali białym wszystkie swe ziemie z wyjątkiem części przeznaczonej na rezerwat dla nich. W 1882 r. dzięki usilnym sta- raniom i poparciu filantropki Alice C. Fletcher, prowadzącej badania antro- pologiczne w dolinie środkowej Missouri, plemię Omaha otrzymało tytuł - własności do swego rezerwatu, a później prawo do obywatelstwa USA. 214 Słońce na bezchmurnym niebie chyliło się ku zachodowi. Cienie nadbrzeżnych drzew coraz bardziej się wydłużały. Ptaki powracały do gniazd na nocny wypoczynek. Naraz wzmógł się ptasi krzyk, trzepocząc gwałtownie skrzydłami rozlatywały się w panice na wszystkie strony. W górze nad nimi szybował duży sęp. Gdy prze- latywał nad wierzbą płynącą środkiem rzeki, jego szeroko rozpo- starte, czarne skrzydła przysłoniły na chwilę ciemny błękit nieba. Tehawanka odchylił do tyłu głowę obserwując polowanie sępa. Sha'pa tymczasem za pomocą grubej gałęzi nadawał płynącemu drzewu właściwy kierunek. Obydwaj młodzieńcy sterowali na zmianę. Po wielodniowej, uciążliwej pieszej wędrówce płynięcie rzeką na pniu drzewa stanowiło dla nich odpoczynek. Ukryci wśród gałęzi nie musieli się obawiać, że zostaną zauważeni przez kogoś z brzegu. - Zapowiada się widna noc - odezwał się Tehawanka. - Je- żeli nie zatrzymamy się na nocleg, to o świcie już powinniśmy uj- rzeć Missouri. Prąd stale przybiera na sile, to niezawodny znak, że już niedaleko. - Hough! Płyńmy, ale musimy przybliżyć się do brzegu - od- parł Sha'pa. - Jeśli w nocy na środku rzeki natrafimy na skalne drogi, potoniemy! - Również myślałem o tym - przywtórzył Tehawanka. - Przybliżmy się do wschodniego brzegu, zanim noc zapadnie. Wi- działem zwierzęta u wieczornych wodopojów, a więc w najbliższej okolicy nie ma ludzi. Purpurowe odblaski zachodzącego słońca z wolna rozpływały się w przedwieczornym zmroku