Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Obaj jednak nic nie mogli wywnioskować z kilku lakonicznych słów, które profesor nakreślił do córki z widocznym pośpiechem. – Więc nawet cię nie uścisnął przed odjazdem?– zapytał. – Nie, doktorze. Wieczorem zauważyłam, że był jakiś roztargniony… – Dnia tego wrócił później niż zwykle… pamiętasz, doktorze? – zapytał konsul. – Mówił, że lekcya się przeciągnęła… – Co prawda – wyznał Paulin – już od paru miesięcy wydawał mi się zakłopotanym, zamyślonym… Co robił po naszym wyjściu, Marto? – zwrócił się do młodej dziewczyny. – Powiedział mi dobranoc i poszedł do swego pokoju… – Może miał jaką wizytę w swym gabinecie – zapytał doktor. – Ależ nie, doktorze. Jestem nawet pewna, że się zaraz udał na spoczynek, przez cały wieczór bowiem z pokoju jego nie doszedł mnie żaden hałas. – Może po naszym wyjściu doręczono mu jakiś list? – Nie, doktorze, ręczyć mogę, że nie przychodził nikt. Byłabym przecież słyszała stuk otwieranych drzwi. – A zatem, kiedyśmy byli u was, projekt wyjazdu był już postanowiony? – To nie ulega wątpliwości – wtrącił konsul. – Powiedz mi jeszcze, Marto, czy nazajutrz rano, po odczytaniu kartki ojca, nie próbowałaś się dowiedzieć, w którą stronę się udał po wyjściu z domu. – Nie przyszło mi to nawet na myśl – odparła Marta. – Nie chciałam nigdy wdzierać się w tajemnice ojca… Zresztą, powodem mego niepokoju nie jest sam fakt wyjazdu, lecz to, że ojciec dotąd nie wrócił… – Raz jeszcze powtarzam ci, Marto, więcej spokoju!… Opóźnienie jest bardzo nieznaczne… Zobaczysz, że dziś wieczorem, lub jutro rano powitasz ojca. W głębi duszy jednak Paulin był również bardzo zaniepokojony, więcej mu jednak dawał do myślenia tajemniczy powód wyjazdu, niż przedłużająca się nieobecność Matiasa. Obaj przyjaciele pożegnali Martę, obiecując wstąpić do niej wieczorem. Młoda dziewczyna stała na progu mieszkania dopóki nie znikli na zakręcie ulicy. Poczem trawiona jakimś smutnem przeczuciem wróciła do swego pokoju. Tego samego dnia rano podoficer Eck wraz ze swym oddziałem wrócił do Rygi. Przez czas dłuższy przebywał w północnej części Inflant, ścigając szajkę złoczyńców, napadających na wsie i dwory. Przed kilku dniami od Pejpusu aż do Parnawy śledził zbiega, który w końcu znikł mu z oczu wśród lodów zamarzłej rzeki… Czy zginął!… Było to możliwe, Eck jednak nie miał pewności zupełnej, pomimo bowiem starań najgorliwszych, policyanci nic odnaleźć nie mogli. Natychmiast po przybyciu do Rygi podoficer pośpieszył z raportem do majora Verdera. Nim się dostał przed oblicze zwierzchnika, dowiedział się o zbrodni, popełnionej w szynku „Pod złamanym hakiem”. Nikt w policyi nie podejrzywał, że Eck posiada w swych rękach klucz do rozwiązania niepokojącej wszystkich a tak zagadkowej sprawy. Łatwo sobie wyobrazić zdumienie i zadowolenie majora Verdera, gdy mu podoficer oświadczył, że pragnie poczynić ważne zeznania, odnoszące się do zabójstwa Pocha. – Czy znałeś Pocha osobiście? – Tak, panie majorze. I po raz ostatni widziałem go właśnie l3-go kwietnia, wieczorem. – Gdzie? – W szynku Kroffa. – Byłeś więc tam? – Tak, panie majorze. Wstąpiłem tam z jednym ze swych agentów, po drodze do Parnawy. – Rozmawiałeś z inkasentem? – Bardzo krótko. Najważniejsze jednak jest to, że… znam również drugiego podróżnego, posądzonego o morderstwo. – Znasz go? – Tak. I jeżeli to on istotnie popełnił zbrodnię… – Z pewnością on. Śledztwo dostarczyło dowodów niezbitych… – Otóż, panie majorze, zaraz wymienię jego nazwisko… tylko… czy pan mi zechce uwierzyć… – Uwierzę, jeżeli mnie zapewnisz. – A zatem, – odparł Eck uroczyście, – twierdzę stanowczo, że tajemniczy podróżny, z którym nie zamieniłem słowa, ale którego pomimo to poznałem doskonale, chociaż się ukrywał starannie… jest to profesor Matias Ozolin. – Matias Ozolin?!… – przerwał major zdumiony. – To być nie może!… – Mówiłem, że pan nie zechce mi wierzyć!… – powtórzył podoficer. Major powstał z krzesła i chodził po pokoju dużymi krokami, mrucząc półgłosem: – Matias Ozolin!… Matias Ozolin!… Jakto?!… Ten człowiek, szanowany powszechnie, kandydat na prezydenta Rygi, przeciwnik potężnych i bogatych Johansenów, przywódca partyi łotewskiej, miałby się splamić morderstwem nieszczęśliwego inkasenta i to dla marnych 15000 rubli!… – Jesteś pewny tego, co powiedziałeś? – zapytał nagle, zatrzymując się przed Eckiem. – Najzupełniej. – A zatem Matias Ozolin wyjeżdżał z Rygi? – Tak jest… przynajmniej na tę noc… zresztą fakt to łatwy do sprawdzenia… – Natychmiast poślę agenta do jego mieszkania… Muszę też uprzedzić bankiera Franciszka Johansena, że mam mu ważne rzeczy do zakomunikowania… Ty zaś pozostań tutaj i bądź gotowy na moje wezwanie! – Słucham pana, panie majorze… Major wydał odpowiednie rozporządzenia agentom, którzy pośpieszyli wypełnić rozkazy. W kwadrans później do kancelaryi majora wszedł bankier Franciszek Johansen, w obec którego Eck powtórzył swoje zeznanie. Można sobie wyobrazić wielką radość, jaka ogarnęła duszę mściwego bankiera. Rzecz najmniej oczekiwana, nieprawdopodobna, potworna, jak właśnie owa zbrodnia „pod złamanym hakiem” oddawała mu w ręce znienawidzonego rywala… Matias Ozolin… Matias Ozolin – zabójcą Pocha!… – A więc utrzymujesz stanowczo, że to był Matias Ozolin? – zapytał raz jeszcze major, zwracając się do Ecka. – Tak jest – powtórzył podoficer tonem pewności niezachwianej. – Lecz… jeżeli Ozolin wcale z Rygi nie wyjeżdżał? – zapytał nagle Franciszek Johansen. – Wyjeżdżał na pewno – oświadczył Eck. – Przynajmniej noc z 13-go na 14-ty kwietnia spędził poza domem… twierdzę to stanowczo,… widziałem go bowiem na własne oczy… i poznałem… – Zaczekajmy na powrót agenta, którego wysłałem do mieszkania Ozolina – dorzucił major. – Powinien wrócić za chwilę. Franciszek Johansen stanął w oknie i wyglądał na ulicę. Najsprzeczniejsze myśli tłoczyły się w jego mózgu